Krew sióstr. Lazur. Krzysztof Bonk

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Krew sióstr. Lazur - Krzysztof Bonk страница 5

Krew sióstr. Lazur - Krzysztof Bonk

Скачать книгу

intensywności amory, spoglądając na źródło wrzasków. Okazały się nim alabastrowe służki przewieszone przez ramiona szarych wojowników.

      – Wygląda na to, że w piwnicach tego zamczyska moi wojacy znaleźli nie tylko białe wino, ale również coś powabnego i kobiecego. Zdaje się też, że ochoczo skorzystają z każdego ze znalezisk.

      Reakcją na tę sugestie był chłód władczyni i odsunięcie się jej od zawłaszczającego sobie wszystko w pałacu Srebrona.

      – Popsułeś atmosferę. Oddawaj majtki – syknęła do mężczyzny. Ten zwrócił władczyni intymną część garderoby, którą na sobie uzupełniła. Potem rozłożył bezradnie ramiona i swobodnie rzekł:

      – Podczas wyprawy wojennej wojownicy północy muszą zdobywać łupy, jeść i chędożyć. Nic na to nie poradzisz – stwierdził.

      – A gdybym spróbowała? – Alabaster położyła dłoń na rękojeści miecza.

      – Wtedy… zrobiłabyś sobie krzywdę i nie doliczyła piórek w skrzydłach. Ale nie chcesz tego i nie uczynisz.

      – Jesteś pewien?

      – Tak… albowiem jam jest teraz twą przepustką do opromienienia cię blaskiem władzy. Dlatego będziesz mi posłuszna. Po uczcie pójdziesz ze mną grzecznie do sypialnej komnaty. Tam rozbiorę cię do naga i ustawię na klęczkach przed twym panem. Potem czoło przycisnę do posadzki, a dłonie zwiążę na lędźwiach jak niewolnicy. W takiej pozycji zajdę cię od tyłu, wygodnie oprę swe ręce na twoich skrzydłach, po czym wezmę cię jak szary renifer białą łanię. Wezmę raz za razem, siedem razy. Ty zaś jedyne, co wyrwiesz ze swej ponętnej piersi, to nie błaganie o litość, a skamlenie o jeszcze, mocniej i więcej. To będzie nasze miłosne spotkanie.

      – Czyżby?

      – A i owszem. Te oto zacne staruchy mi to przepowiedziały, że zrobię z tobą, co zechcę. Także z twoją krainą. – Srebron wskazał na pomarszczone szamanki w kącie komnaty. – Muszę tylko dochować pewnych warunków – dodał i dumnie wyrecytował:

      Zasadzony w perłowym sercu bieli będziesz nieposkromiony

      Ze skrzydlatą i posłuszną ci żoną w łożu spełniony

      Wzrastać stąd będzie wasza władza i potęga

      Oplecie ona zimny świat jak z siedmiu traw wstęga

      Bacz jedynie byś w cieplejszych kolorach nie gustował

      Abyś się od nich na śmierć nie pochorował

      II. Bursztyn

      Wędrujące po pomieszczeniu plugawe insekty o barwie czerwieni. Zwieszające się z sufitu kosmate i karmazynowe pająki. Szeleszczące na podłodze skorpiony z toksycznym jadem, kroczące pośród pełnego brudu się wijącego robactwa w kolorze szkarłatu. Na ścianach rubinowe ćmy, burgundowe muchy i ciemno bordowa krew.

      Ta krew, wszędzie było jej pełno. Ściekała nie tylko ze ścian, ale i skapywała z sufitu, płynęła po posadzce. Sączyła się, przelewała, przeciekała i chlupotała.

      Czyniła to również w żyłach Bursztyn. Czuła ją w nadgarstkach, pulsującą w skroniach, rozpierającą serce. Czerwona krew sióstr, a zarazem Cesarzowej, była wszędzie, a z nią, jakby nieodłączne, plugawe robactwo!

      Królowa się raptem ocknęła z półsnu. Przerażona przylgnęła mocniej do południowo zachodniego rogu swej celi i obrzuciła ją rozbieganym spojrzeniem.

      Dygocząc, stwierdziła, że krew oraz insekty nie nawiedzały jej w tym więzieniu. Przynajmniej nie w tej chwili. Ale czy mogło być to pocieszeniem wobec tego, że sama się czuła, a co więcej była, zbrukana? Od wielu dni jako kobieta skrajnie poniżana, upokarzana i hańbiona trwała bez wiary w tym koszmarnym pomieszczeniu.

      Z odrazą popatrzyła na strzępy złocistej sukni na sobie. Rozdarta została przez niezliczone ręce o barwie różu. Każda z tych męskich dłoni wbrew woli kobiety ją dotykała. Każdy właściciel ręki wziął od Bursztyn to, co chciał, mianowicie jej ciało. To tak bolało, lecz szczególnie bursztynową duszę.

      Co z niej zostało? Tyle co nic. Była jeszcze bardziej w strzępach niż resztki sukni. Do tego tych rozdarć nie zszyją najlepsze nawet tkaczki, miała tego okrutną świadomość. Również tego, że po ponownym spotkaniu Kakaona cały jej świat się obrócił w ruinę. Dosłownie wszystko zostało w nim spopielone, zniszczone i… zgwałcone.

      Zaskrzypiały otwierane drzwi do więziennego pomieszczenia. W odpowiedzi kobieta wpadła w popłoch i jeszcze większe rozdygotanie. Wcisnęła się w kąt między ścianami tak mocno, jakby chciała się stać z nimi jednością.

      Naprawdę by tego pragnęła – być więzieniem, a nie uwięzioną. Być nieczułą rzeczą, przedmiotem, a nie czującą istotą. Zresztą tak ją traktowano, jak rzecz. Bursztynowy przedmiot do zaspokajania cudzych żądz.

      Wytrzeszczonymi od grozy oczyma spojrzała na postać przed sobą. Zobaczyła generała, którego poznała w restauracji na bankiecie zorganizowanym z okazji przybycia królowej do Czerwonego Miasta. Wówczas ten mężczyzna wydawał się tak miły, nawet usłużny. Z pietyzmem całował dłoń pokrytą bursztynowym błyszczykiem i z uśmiechem na ustach przedstawiał własną żonę. Teraz ze wzgardą patrzył na klęczącą kobietę, odpinając sobie pasek od spodni.

      Weźmie to, po co tu przybył. Choć pragnęłaby w to nie wierzyć, podobnie jak w przypadku innych żołnierzy, czy polityków, którzy ją odwiedzali, wiedziała, że to się stanie. Dochodziło do tego za każdym razem, gdy niczym wrota otchłani się otwierały tutejsze drzwi. Wyżywali się na niej nawet pracownicy przynoszący jedzenie. Każdy robił z nią to, co chciał, a wszyscy pragnęli tego samego.

      Fizycznie nie miała już w sobie niemal sił, by stawiać opór. Psychicznie już ją złamali. Mimo to momentami drgała w niej dawna duma, w zasadzie jedynie poczucie resztek godności. Wtedy próbowała się bronić.

      *

      Mężczyzna podciągnął spodnie. Zapiął w nich wojskowy pas, westchnął odprężony, po czym opuścił celę. Leżąca na podłodze bez życia Bursztyn otarła z ust strużkę krwi. Przed chwilą próbowała się bronić, walczyć. Co to dało? Jak zwykle nic, zupełnie nic.

      Uświadomiła sobie, że to samo robiła przez całe życie. Walczyła o pozycję, władzę, koronę, miłość. Broniła pozycji, władzy, korony, miłości. Potem znów o coś walczyła, by zaraz znowuż czegoś bronić. Aż do teraz, gdy wyrwana z tego zaklętego kręgu ostatecznie niczego nie wywalczyła i niczego nie obroniła, trafiając do czerwonego więzienia bezdennej rozpaczy.

      Tutaj nie miała już o co czynić starań, czy podejmować próby ochrony czegokolwiek. Była z góry na przegranej pozycji i tak jak kiedyś napędzało ją pragnienie poprawy swej egzystencji, tak teraz sama egzystencja się stała brzemieniem, udręką. Pragnęła wręcz oszaleć, aby świadomie nie doświadczać cierpienia. Albo też położyć temu cierpieniu kres w inny sposób.

      Popatrzyła na swe nadgarstki. Gdy po pierwszych gwałtach na niej przegryzła sobie żyły, by umrzeć, niestety szybko udzielono jej pomocy medycznej. W celi umieszczono bowiem monitoring, przez co pielęgniarki w porę

Скачать книгу