Srebrne skrzydła. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Srebrne skrzydła - Camilla Lackberg страница 3
Faye przystanęła i rozejrzała się, a potem podeszła. Był tam mały dzwonek. Nad nim kamera. Nacisnęła guzik i nasłuchiwała bezskutecznie sygnału. W końcu rozległ się trzask zamka i drzwi otworzyły się. Ukazało się ogromne pomieszczenie wypełnione pięknymi ludźmi i brzękiem kieliszków. Przed sobą miała szklaną ścianę, a za nią wspaniały taras.
Znajdujące się kilometr dalej oświetlone ruiny Koloseum wyglądały jak rozbity statek kosmiczny.
W wielkim lustrze w złotej oprawie widziała znajdujące się za jej plecami grupki wytwornie ubranych ludzi, pogrążonych w rozmowach. Młode kobiety, piękne i gustownie umalowane, w krótkich, eleganckich sukniach. Mężczyźni na ogół nieco starsi, również przystojni, promieniejący spokojem i tego rodzaju pewnością siebie, jaka często wynika z zamożności. Docierały do niej okruchy rozmów prowadzonych po włosku. Kieliszki były napełniane, opróżniane i napełniane ponownie.
W pewnej odległości zobaczyła całującą się młodą parę. Faye przyglądała im się z fascynacją, wręcz nie mogła oderwać wzroku. Młodzi ludzie, w wieku około dwudziestu pięciu lat. On wysoki, przystojny na sposób włoski, z niegolonym zarostem, z którym było mu do twarzy, wydatnym nosem, czarne włosy czesane z przedziałkiem. Ona w kosztownej sukni koloru kości słoniowej, opinającej się na biodrach i podkreślającej talię. Ciemnobrązowe włosy nosiła niedbale upięte.
Byli ewidentnie tak zakochani, że nie mogli przestać się dotykać. Jego długie palce wędrowały raz za razem po wewnętrznej stronie jej opalonych ud. Faye uśmiechnęła się. Kiedy ich spojrzenia się spotkały, nie odwróciła wzroku, tylko obserwowała spokojnie młodą parę. Podniosła do ust drinka, whiskey sour. Kiedyś ona również była taka zakochana. Jednak ta miłość ją zdusiła, zrobiła z niej bezwolne stworzenie tkwiące w złotej klatce.
Jej myśli przerwało podejście młodej kobiety.
– Chciałabym wraz z moim narzeczonym zaprosić cię na drinka – powiedziała po angielsku.
– Nie wydaje mi się, żebyście potrzebowali towarzystwa – odparła rozbawiona Faye.
– Twojego towarzystwa – owszem. Jesteś bardzo piękna.
Kobieta miała na imię Francesca, urodziła się w Porto Alegre na brazylijskim wybrzeżu Atlantyku, była modelką i malarką. Mężczyzna, Matteo, pochodził z rodziny właścicieli potężnego konsorcjum hotelowo-restauracyjnego, podobnie jak Francesca malował, ale nie tak dobrze jak ona, co podkreślił z nieśmiałym uśmiechem. Oboje byli mili, uprzejmi i potrafili ją rozśmieszyć. Ich apetyt na życie i beztroska były wręcz zaraźliwe. Faye wypiła kolejne dwa drinki. Czuła się olśniona ich urodą, młodością i miłością, ale zupełnie bez zawiści. Nie brakowało jej mężczyzny u boku. Chciała sama kierować swoim życiem bez konieczności brania pod uwagę drugiej osoby. Jednak widok ich obojga razem był dla niej bardzo pociągający.
Po godzinie Matteo przeprosił i oddalił się w stronę toalety.
– Zaraz wychodzimy – powiedziała Francesca.
– Ja też, jutro wracam do domu.
– A może wpadłabyś do nas na trochę, przedłużylibyśmy wieczór?
Faye rozważała propozycję, nie odwracając wzroku. Najwyżej odeśpi podczas jazdy powrotnej do domu. Nie chciała kończyć wieczoru, jeszcze nie. Chciała zobaczyć więcej.
Taksówka zatrzymała się przed okazałym, dość wysokim budynkiem. Matteo zapłacił, wtedy wysiedli i zostali wpuszczeni przez portiera w liberii. Mieszkanie na najwyższym piętrze miało wielkie panoramiczne okna i balkon wychodzące na piękny park. Na ścianach wisiały czarno-białe fotografie, Faye przyjrzała im się bliżej i zauważyła, że na wielu z nich była Francesca. Z głośników popłynęła włoska muzyka pop. W głębi pokoju Matteo mieszał drinki przy barku na kółkach, a Francesca opowiadała jakąś anegdotę, która tak rozbawiła Faye, że dawno nie śmiała się tak serdecznie.
Usiadła na ogromnej kremowej sofie obok Franceski. Matteo podał im drinki i usiadł z drugiej strony Faye. Dochodzący z ulicy gwar działał uspokajająco, jednocześnie Faye poczuła przyjemny szum w głowie, oczekiwanie i podniecenie.
Francesca odstawiła drinka na stolik, nachyliła się, miękkimi palcami odsunęła ramiączko czerwonej sukni Faye i pocałowała ją w obojczyk. Faye poczuła falę gorąca przechodzącą przez jej ciało. Matteo odwrócił jej głowę do siebie, przybliżył usta, ale w ostatniej chwili musnął ją wargami w szyję i skubnął zębami w kark, który potem pocałował. Dłoń Franceski pieściła jej udo, przesuwając się do góry, by w ostatniej chwili zatrzymać się i drocząc, wylądować na jej krzyżu. Wszystko było jak we śnie.
Najpierw rozebrali ją, potem siebie.
– Chcę na was popatrzeć – szepnęła Faye. – Jak jesteście ze sobą.
Przypomniało jej się, jak Jack kilka razy proponował, by doprosili sobie jakąś kobietę. Faye wtedy odmówiła. Nie dlatego, żeby ta myśl nie była dla niej pociągająca, ale dlatego, że wyraźnie chodziło o zaspokojenie tylko jego potrzeb. Tutaj sytuacja wyglądała inaczej. Faye była tu dla nich obojga. Nie znudzili się sobą, ale ich miłość i wzajemny pociąg były tak silne, że byli w stanie objąć nimi jeszcze jedną osobę.
Faye jęknęła, kiedy Matteo wszedł w nią od tyłu, przechyliwszy ją do Franceski. Patrzyła teraz w szeroko otwarte oczy Brazylijki, która obserwowała to z rozchylonymi ustami.
– Kochanie, podoba mi się, jak ją pieprzysz – szepnęła Francesca do Matteo.
W tym momencie Faye służyła im wprawdzie jako narzędzie do wzmocnienia wzajemnej relacji, ale nie czuła się z niej wyłączona.
Nadchodził dla niej moment szczytowania, gdy Matteo się wycofał. Tworzyli na sofie jedną wielką plątaninę nagich spoconych ciał. Faye nigdy nie przeżyła czegoś równie intymnego, była częścią ich rozkoszy. Zadrżała, gdy Francesca się przysunęła. Nie odrywając od siebie wzroku, uklękły na sofie, pochyliły się, a on wbił się najpierw we Franceskę, potem w Faye, która w chwili orgazmu wydała krzyk. Matteo już nie mógł się powstrzymać, oddychał coraz mocniej.
– Dokończ w niej – jęknęła Francesca.
Faye poczuła, jak stwardniał, by zaraz eksplodować.
Mocno przytuleni, przeszli potem wszyscy troje do wielkiego łóżka w sypialni. Wciąż jeszcze dysząc, podawali sobie papierosa. Faye nastawiła budzik w komórce, żeby nie zaspać, i spróbowała zasnąć. Pół godziny później dała za wygraną. Ostrożnie wyplątała się z pościeli, nie budząc ich. Poruszyli się trochę, objęli i przytulili na ciepłym, opuszczonym przez nią miejscu.
Nie ubierając się, nalała sobie kieliszek szampana z otwartej butelki i zabrała na balkon. Miasto było pełne odgłosów i świateł. Usiadła na leżaku, opierając nogi na balustradzie. Ciepły letni wietrzyk pieścił jej nagie ciało, łaskotał, drażnił. Tę idealną chwilę zepsuło wspomnienie wyrazu twarzy Kerstin, wpatrującej się w ekran komputera. Niewiele