Srebrne skrzydła. Camilla Lackberg
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Srebrne skrzydła - Camilla Lackberg страница 7
Usiadła przy długim kontuarze i rozejrzała się. W Cadier było jak zawsze pełno. Większość klientów stanowili ludzie interesu w drogich garniturach, o coraz wyższych czołach i sporych brzuchach od częstych lunchów biznesowych. Kobiety również były kosztownie ubrane, Faye odhaczała w myślach marki, które rozpoznawała po jednym spojrzeniu: Hugo Boss, Max Mara, Chanel, Louis Vuitton, Gucci. Kilka osób odważyło się na Pucci. Emilio Pucci sygnował ciuchy z kategorii „ekskluzywna buntowniczka”, Faye też miała w swojej garderobie sporo sztuk z jego kolekcji z ostatnich paru lat.
Dziś ubrała się nieco dyskretniej. Spodnie od Diany von Furstenberg i jedwabna bluzka od Stelli McCartney w kolorze kremowym – ciuchy nadające się do pralni chemicznej. Bransoletki Love od Cartiera. Drgnęła, kiedy zorientowała się, że obok bransoletki „Fuck Cancer” ma drugą, zrobioną przez Julienne z kolorowych perełek zestawionych bez ładu i składu. Szybko zdjęła ją i schowała do kieszeni. Zapomniała o niej, a przecież w Szwecji Julienne uchodzi za zmarłą.
– Co podać?
Młody blondyn za barem patrzył na nią uważnie; zamówiła mojito, jeden z ulubionych drinków Chris. Wyobraziła sobie, jak przyjaciółka miesza drinka i z figlarnym spojrzeniem opowiada o swojej ostatniej przygodzie – w biznesie albo z jakimś przystojnym młodym człowiekiem.
Barman odwrócił się i zabrał do eleganckiego mieszania drinka w wysokiej szklance. Faye włączyła laptopa. Do jutra nic nie zrobi w sprawie wykupu akcji Revenge, a więc teraz mogłaby popracować nad wejściem firmy na rynek amerykański. Pomoże jej to zachować spokój.
Praca zawsze działała na nią w ten sposób. Po czasie nie mieściło jej się w głowie, jak mogła dać się przekonać Jackowi, żeby rzucić studia, a potem pracę zawodową, i zamiast tego tłuc się po mieszkaniu jak niespokojny duch albo spędzać czas na niekończących się bezsensownych obiadkach i nudnych rozmowach. Czy to życie, dopóki się nie rozpadło, dawało jej szczęście? A może sobie to wmówiła? Bo nie miała wyboru? Bo Jack ją w to wmanewrował?
Jack złamał ją, jak nikt przedtem. Ale wzięła na nim odwet, zbudowała firmę, która odniosła sukces, a na końcu odebrała mu jego firmę. Przy okazji pogrążyła jego najbliższego przyjaciela i wspólnika, Henrika Bergendahla. On również upadł i musiał zaczynać wszystko od początku, od zera. No, nie całkiem. Z kilkoma milionami na koncie i wielkim domem na Lidingö, spłaconym i umeblowanym. Dla większości ludzi raczej nie byłoby to „zaczynaniem od zera”.
Z początku Faye mu współczuła. Wobec niej Henrik był zawsze w porządku, a dostało mu się tylko z tej racji, że był kolegą Jacka. Z drugiej strony wiedziała, że ciągle zdradzał swoją żonę Alice, czyli właściwie nie różnił się od Jacka. Obaj traktowali kobiety jak artykuły konsumpcyjne.
Henrik stanął na nogi, więc szkoda, jaką poniósł, była jedynie przejściowa. Jego spółka inwestycyjna odnosiła znaczne sukcesy, a jego majątek był dziś znacznie większy niż w czasach Compare. Nie życzyła mu źle, ale dobrze też nie. Gdyby nie traktował Alice tak paskudnie, być może byłoby jej trochę przykro, że mimochodem nadepnęła mu na odcisk. Ale nie spędzała z tego powodu bezsennych nocy.
Barman, uśmiechając się, postawił przed nią mojito, za które od razu zapłaciła.
– Jak panu na imię? – spytała Faye, pociągając drinka przez słomkę. Jego smak kojarzył jej się zawsze z Chris.
– Brasse.
– Brasse? Zdrobnienie od czego?
– Od niczego. Tak mi dali na chrzcie.
– Okej, musi mi pan to wytłumaczyć. Skąd takie imię?
Odpowiadając, wstrząsał szejkerem.
– To był pomysł mojego taty. Mecz Szwecja – Brazylia. Mistrzostwa świata 1994.
– 1994? Ojej, to ile pan ma lat?
– Dwadzieścia pięć – odezwał się mężczyzna stojący obok.
Faye odwróciła się i zmierzyła go od stóp do głów. Szary garnitur. Hugo Boss. Biała koszula. Starannie uprasowana. Na lewej ręce platynowy Rolex z niebieskim cyferblatem, klasa cenowa trzysta tysięcy koron. Blond włosy, gęste. Dobre geny albo też dyskretna wizyta w jakiejś klinice. Dość pospolita uroda, ale zadbany. Zapewne SPR2 na Östermalmie. Wygląda na takiego, który lubi trenować sporty walki.
– Wiem, wyglądam na mniej – powiedział barman Brasse, nalewając drinka do rosyjskiej matrioszki.
– Może być – zauważyła Faye.
Mężczyzna zaśmiał się.
– Przepraszam? – powiedziała. – Życzy pan sobie czegoś?
– Nie, nie, proszę sobie nie przeszkadzać.
Brasse czmychnął na drugi koniec baru i zaczął przyjmować zamówienia. Faye odwróciła się do mężczyzny w szarym garniturze, który wyciągnął do niej rękę.
– David – przedstawił się. – David Schiller.
Niechętnie podała mu swoją.
– Faye.
– Piękne imię. Niezwykłe.
Po jego spojrzeniu domyśliła się, że ją skojarzył.
– Jesteś…
– Tak – odparła krótko.
Widać odczytał sygnał, bo już nie komentował. Kiwnął głową, wskazując jej laptopa.
– Pilnie pracujesz, domyślam się, że to źródło twoich sukcesów. A ja za chwilę spotykam się z przyjacielem.
– Okej, a czym się zajmujesz?
Odsunęła laptopa. Brasse wydawał się lepszym materiałem na flirt, ale skoro nie dało skupić się na pracy, równie dobrze mogła spędzić czas na rozmowie z tym nieznajomym.
– Finansami. Sztampa, wiem. Gość od finansów, który popija GT3 w barze Cadier.
– Fakt, trochę to tak wygląda. Nawet nie trochę, tylko bardzo.
– Żałosne, szczerze mówiąc.
Uśmiechnął się i wtedy jego twarz nagle się zmieniła, przez sekundę był prawie przystojny.
– Okropnie żałosne – potwierdziła Faye, wychylając się w jego stronę. – Zabawimy się w bingo finansisty? Przekonamy się, ile będę miała trafień.
– Proszę bardzo – odparł z błyskiem rozbawienia w oku.
– Dobrze, zacznę od najłatwiejszego. – Zmarszczyła lekko brwi. – Bmw? Nie, nie, alfa romeo!
– Bingo.
Znów się uśmiechnął. Faye nie mogła