Milczenie. Hubert Hender
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Milczenie - Hubert Hender страница 19
Kiedyś rozmyślał o tym, jak wiele zawartość komputera mówi o człowieku. Co mówi o nim jego portfel, szuflada z drobiazgami czy – w przypadku kobiety – torebka oraz kosmetyczka. Niewątpliwie dużo. A co mówią przedmioty, których nie ma? Telewizor w mieszkaniu mówi sporo o sposobie spędzania wolnego czasu. A brak sprzętu grającego – odtwarzacza CD lub chociaż radia? Może na przykład to, że bracia nie przepadali za słuchaniem muzyki, nie mieli potrzeby zagłuszania ciszy domowej. Wielokrotnie zastanawiał się nad opozycją obecności i nieobecności, eksponowania i skrywania. Potrzeby posiadania i nieposiadania. I pod tym kątem lubił również analizować ofiary. W pudełku, które przeglądał, znajdowały się tylko dowody osobiste. Witakowie nie mieli paszportów ani legitymacji, kart członkowskich żadnego klubu, stowarzyszenia czy organizacji. Nie było również kart gwarancyjnych na sprzęt elektroniczny, pocztówek, listów, zawiadomień urzędowych ani ponagleń – dokumentów, które ma każdy.
– By to chuj ciężki strzelił – zaklął Krauze pod nosem. Wszystko to było zbyt proste. Braciom wystarczały do życia łóżko, kuchnia, ubrania i samochód. Zadziwiała go ta pustka, to wręcz klasztorne wyrzeczenie. Asceci. Tu potrzebny jest raczej psycholog, a nie policjant, pomyślał.
To, czego w tym domu brakowało, być może wymowniej świadczyło o codzienności Witaków, ale nie umiał jeszcze tego zinterpretować.
Objął dokumenty dłonią. Niewielki plik papierów. W tym akt własności nieruchomości i ziemi z niewielką mapą geodezyjną i wypisami z księgi wieczystej, kserokopie wysłanych zeznań podatkowych. O dziwo, legalne zarobki bliźniaków niemal graniczyły z ubóstwem. Dwie umowy, z których przychód był bardzo niski, wręcz bliski zeru. A ten na czarno? Czy był wyższy? Raczej tak, Góral mówił, że całe dnie spędzali w robocie. Wbrew temu, co wynikało z dokumentów, z pewnością nie żyli na skraju ubóstwa. Gdzieś musieli przechowywać pieniądze, ponieważ za pracę w takich miejscach, jak wiadomo, zawsze rozliczano się w gotówce. A do tej pory nie znalazł ani złotówki. Gdzie trzymali pieniądze? Nie mieli ich przy sobie ani w samochodzie, zatem pozostawały trzy możliwości: albo ktoś im je ukradł, albo wpłacili pieniądze na konto, albo ukryli gdzieś w pobliżu. Sięgnął po telefon i zadzwonił do Dominika.
– Mógłbyś sprawdzić, czy Witakowie mieli konto bankowe?
– Czemu nas to interesuje?
– Bo nie bez znaczenia są sprawy finansowe oraz ewentualny motyw powiązany z pieniędzmi. Nawet jeśli chodzi o paręset złotych. Ludzie, o czym wiadomo nie od dziś, zabijają za mniejsze kwoty. Musimy zbadać każdy trop.
Krauze usłyszał, że Dominik coś notuje. Wyłączył się bez pożegnania. Zrobił kilkanaście zdjęć wnętrza domu. Gapił się w ekran, upewniając się, że zdjęcia są dobrej jakości. Wykonał fotografię każdego pomieszczenia, układu mebli, przedmiotów. Na wszelki wypadek, gdyby ktoś tutaj wszedł i zaczął grzebać. Poza tym chciał móc przeanalizować wszystko jeszcze raz, już na spokojnie. Jak zawsze wolał nie czekać na fotografie wykonane przez techników. Gdy tak kroczył z ekranem przyklejonym do twarzy, nagle zobaczył przed sobą postać. Stała w otwartych drzwiach. Pojawiła się znikąd, bezszelestnie, nie dając znać. Nie odezwała się. O mały włos telefon nie wypadł mu z ręki.
10
– Kim pan jest i czego tu, do stu diabłów, szuka? Czy mam zadzwonić na policję? – usłyszał groźnie brzmiący głos. Czarna sylwetka skąpana była w jasnej poświacie. Twarz kryła się w cieniu. Postać trzymała coś w ręku, kij albo jakieś narzędzie z długim trzonkiem. To mogło być wszystko, ale Krauze miał tylko jedno skojarzenie – młot. Narzędzie zbrodni. Coś, co zajmowało mu głowę od momentu, gdy po raz pierwszy ujrzał zamordowanych bliźniaków.
– A… pani? – zapytał, patrząc na stojącą w drzwiach kobietę.
– Mieszkam tu.
– Gdzie tu?
– Obok – doprecyzowała. – Czego pan tu szuka? Kim pan jest?
– Bez obaw, jestem z policji – odpowiedział i ponownie spojrzał na przedmiot. Krauze pomacał kaburę. Niepostrzeżenie ją odpiął. Na wszelki wypadek. Wyciągnięcie broni zajmie mu dwie sekundy. Zdążę, pomyślał. Wciąż nie umiał ocenić, jakie narzędzie trzymała w ręku. Na pewno przy odrobinie siły i umiejętności dałoby się nim skrzywdzić człowieka. Nadal nie widział jej twarzy. Blask jasnego dnia uwidaczniał tylko jej sylwetkę.
– Takim autem jeżdżą policjanci? Sportowym? Niech pan nie kpi. Wiem, jak wygląda radiowóz.
– To prywatny samochód – odparł i sięgnął po legitymację. W miarę jak się zbliżał, ciemność się stopniowo roztapiała. Po chwili już miał pewność, że to sąsiadka, którą widział, gdy podjeżdżał pod dom. Wyglądała jednak nieco inaczej, miała na sobie długą kurtkę z kapturem, dlatego nie poznał jej od razu.
Pokazał legitymację. Pokiwała niezdecydowanie głową.
– Powiedzmy, że jest prawdziwa. Chociaż skąd mogę to wiedzieć? Czego pan tu szuka? Po tym, co się wydarzyło, wolę się pilnować. I pilnować, kto tu się pałęta.
– Tym raczej nie obroni się pani przed mordercą.
Kobieta chwyciła kij jeszcze mocniej. Miał poczucie, że to było jej robocze narzędzie na takie okazje. Broń, którą być może trzymała nawet obok łóżka. Życie w takiej samotni – takiej wsi – zapewne zmuszało mieszkańców do zadbania o elementarne wyposażenie w coś, czym będą się mogli bronić.
– Co ustaliła policja? – zapytała, zmieniając temat.
– Jak rozumiem, w okolicy nie jest już dla nikogo tajemnicą, co się stało z pani sąsiadami… – zaczął z nadzieją, że to wystarczy i że kobieta coś odpowie. Ale milczała. – Prowadzimy śledztwo i zgodnie z procedurą muszę sprawdzić ich dom, to chyba oczywiste.
Kobieta popatrzyła na niego nieufnie, ale po chwili jej mina nieco złagodniała.
– Nie mogę się pozbierać po tym, co usłyszałam. Ludzie tylko o tym teraz mówią. Już do mnie dzwoniły dwie osoby, żeby się upewnić, czy to prawda. I pewnie szybko nie przestaną gadać. Ciągle mam nadzieję, że to wszystko nieprawda, że oni za moment przyjadą, wejdą do domu i z komina będzie leciał dym.
Krauze również zrobił smutną minę, tego wymagały okoliczności. Policjant musiał czasami być dobrym aktorem. A może nie tylko czasem, a bardzo często.
– Zawsze szkoda człowieka. Nawet jeśli zawinił, nie powinien tak skończyć. Nikt i nigdy nie powinien tego robić. Mordować.
– Macie jakiś trop? – zainteresowała się po dłuższym milczeniu.
– Nie mogę zdradzać szczegółów śledztwa. Nawet gdybym bardzo chciał. Takie są przepisy.
– No tak, przepisy… A gdzie tu człowiek? Gdzie ludzka krzywda? Tylko przepisy… Wszędzie się to słyszy. Ludzie we wsi się boją, a pan mi mówi o przepisach. Tutaj chodzi o to, co z nami, jak mamy teraz żyć.
Krauze