Milczenie. Hubert Hender

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Milczenie - Hubert Hender страница 14

Milczenie - Hubert Hender

Скачать книгу

czyli tak: mamy leśniczego, Ryszarda Bielika, który znajduje zwłoki w środku lasu.

      – Sprawdziliście go w bazie?

      Krauze skinął głową.

      – Niekarany. Zostawmy go na razie w spokoju – odpowiedział i przeszedł do kolejnego wątku. – Czy wiemy, o której dokładnie nastąpił zgon?

      – Mamy niedzielę, godzinę trzynastą trzydzieści – stwierdził Radek Tokarz. – Sądząc po plamach opadowych i stopniu stężenia pośmiertnego, zgony nastąpiły najprawdopodobniej w sobotę między dwudziestą drugą a dwudziestą trzecią.

      – Igor, niech nasi ludzie pojeżdżą po okolicznych miejscowościach i popytają tutejszych. Może ktoś coś widział. Sobota, godziny wieczorne i nocne. Obce pojazdy, krzyki, odgłosy, coś niepokojącego. Coś, co w jakikolwiek sposób zaburzyło życie mieszkańców. Coś, co ich zaniepokoiło. Sprawdźcie też wszystkie zgłoszenia policyjne, jakie spłynęły do nas i do lokalnych komisariatów. Może uda się to powiązać. Może ktoś zgłaszał kilka dni temu, że po okolicy krąży obcy człowiek, może komuś zaginęły narzędzia. Mam na myśli młotki, siekiery, gwoździe – podkreślił z naciskiem. – Mieszkańcy mogli też słyszeć hałasy dobiegające z lasu. – Sięgnął po laptop, uruchomił mapę i zaczął oglądać okolice Sławęcina, czyli znajdujące się nieopodal wsie: Sosnową, Płonicę, położone nieco dalej jezioro. Obrócił ekran i pokazał Igorowi zbliżenie. – Interesują nas te miejscowości, ale zaczynamy od domów stojących najbliżej naszego lasu. W tej części wsi – zawiesił na moment głos, sięgnął po długopis i zaczął liczyć – nie ma aż tak dużo domów. Znajdują się mniej więcej dwa i pół kilometra od miejsca, w którym jesteśmy. Zaznaczyłem naszą lokalizację. Dwie, góra trzy grupy policjantów po dwie osoby. Sprawdzamy każdy dom.

      – A jeśli to nic nie da?

      – To przeszukamy całą gminę, potem powiat. I kurwa, choćby się waliło, paliło, pojawiło tornado albo przyjechał sam naczelnik i kazał nam zrezygnować, nie odpuszczamy. Mam nadzieję, że to jasne. Jeśli tak, to wracamy do kolejnych zadań. Jak już wielokrotnie mówiłem, szukamy równolegle narzędzia zbrodni.

      – Młot i gwoździe krokwiowe – dodał technik. – Duże, solidne. Trzeba iść tym tropem. Chociaż… – zawiesił głos, jakby chciał się wycofać.

      – Chociaż co?

      – Wydaje mi się, że to szukanie igły w stogu siana.

      – No i chuj z tym, znajdziemy ją. Młot i gwoździe – powtórzył Krauze, żeby każdemu z nich wryło się to w pamięć. – Sprawdzamy sklepy z narzędziami w promieniu parudziesięciu kilometrów. Podejrzewam, że nie będzie więcej niż pięć, sześć takich miejsc. Ustalamy, kto mógł kupić w ostatnim czasie duże stalowe gwoździe. A jeśli to nic nie da, lecimy tropem marketów budowlanych. Nagrania z monitoringów, weryfikacja paragonów.

      – Dodam dla porządku – wtrącił technik – że to gwoździe ocynkowane. Podobne stosują stolarze, ale i dekarze do montażu krokwi dachowych lub masywnych konstrukcji drewnianych. Mniejsze sklepy mają tę zaletę, że sprzedający często kojarzą swoich klientów. Wiedzą, kto gdzie pracuje, czy prowadzi jakąś firmę. W takich miejscach jak to ludzie się też lepiej znają, więc jest nadzieja na jakiś trop – powiedział i sięgnął po torbę foliową, a potem zaprezentował zebranym jej zawartość. – Cztery gwoździe o długości około osiemnastu centymetrów i średnicy pięciu milimetrów. Solidne, mocne i stosunkowo nowe. Stąd wniosek, że zabójca mógł je kupić niedawno w sklepie budowlanym. Albo komuś ukradł.

      Fijałkowski zanotował.

      – Ślady? – zapytał Krauze.

      – Mamy trochę. Zwłaszcza jeden przy samym drzewie. Rozmiar buta czterdzieści cztery. Podejrzewam, że może to być człowiek, którego szukamy. Dopiero w laboratorium podciągnę w programie graficznym kontrasty i wtedy przedstawię wam efekt końcowy. Na razie, na podstawie samego odlewu, nie widać dobrze faktury, chociaż wydaje mi się, że odcisnęło się logo producenta butów.

      – Ile musimy na to czekać?

      – Zajmę się tym, gdy wrócę do miasta.

      – A wracasz?…

      – Został nam jeszcze tylko tamten samochód do zrobienia. Godzina, może dwie, i będziemy się zwijać.

      Policjanci popatrzyli po sobie. Widzieli swoje zmęczone twarze. Żaden z nich nie był w nastroju do żartów, do złośliwych komentarzy ani do dowcipkowania. Czuli powagę sytuacji i tę przenikającą świadomość ludzkiego zła, które dawało się wyczuć w lesie. To było miejsce konania, miejsce cierpienia i bólu, jakiego nie potrafili sobie wyobrazić.

      Krauze uderzył otwartymi dłońmi w kolana.

      – Doskonale. Czyli wszystko ustalone?

      – Zdaje się, że tak – odpowiedział Rudzki. – Mamy plan na kolejny dzień lub dwa.

      – A zatem, panowie, wiecie, co robić. Działamy – rzekł Igor na koniec spotkania i każdy policjant ruszył w swoim kierunku.

      W tej samej chwili zabrzęczał telefon Krauzego. Jeden sygnał, a więc była to wiadomość. Nie odczytał jej. Przysunął do siebie komputer i zaczął się przyglądać mapie okolicy. Zaznaczył kilka interesujących go punktów, wyszukał również sklepy z artykułami metalowymi oraz narzędziami. Zapisał sobie nazwy tych, które znajdowały się w promieniu kilkunastu kilometrów, bo od nich chciał zacząć. I mimo że przydzielił tę robotę funkcjonariuszom, wolał mieć te informacje na wszelki wypadek.

      Uruchomił KSIP, Krajowy System Informacji Policji, i sprawdził właściciela tartaku. Wyniki nie były zadowalające. Oczywiście z punktu widzenia śledczego. Przemysław Góral nigdy nie był karany. Odnotował sobie ten fakt w pamięci. Następna osoba, Franciszek Sobczak, mężczyzna, który sprzedał samochód Witakom i z którym rozmawiali z samego rana.

      Facet zebrał łącznie piętnaście punktów karnych za jazdę pod wpływem alkoholu. Poza tym żadnych przewinień. Jeszcze jedno wykroczenie drogowe i być może skończy z jazdą na długo. Sobczak ma pozwolenie na broń. Zastanowiło go to. Broń i alkohol. Niezła mieszanka. Cholernie kuszące, by pod wpływem alkoholu kogoś odstrzelić. Ale żadnej przeszłości kryminalnej, żadnego grożenia, żadnego wyroku w zawiasach, znęcania się, molestowania, nękania. A to raczej u takich eskaluje obsesja, która nakłania do morderstwa. Trzeba będzie dowiedzieć się czegoś na jego temat.

      Następna osoba, Jacek Godlewski, pracownik tartaku. W tym przypadku baza okazała się łaskawsza. Krauze omal nie zatarł rąk niczym odkrywca tuż przed otwarciem starożytnej skrzyni. Trzy lata temu Godlewski dostał wyrok w zawieszeniu za zaatakowanie żony oraz nastoletniego syna. Otrzymał dozór kuratorski. Krauze zagotował się ze złości. Co za pieprzona menda bije swoją rodzinę?

      Czas na obie ofiary, braci Witaków. To oni byli najważniejsi, oni komuś podpadli. Czy ktoś zamordowałby dwie niewinne osoby? W taki sposób? Wierzył w przypadki, ale nie tym razem. Musiał chwilę poczekać na połączenie z serwerem. Internet bezprzewodowy zgubił sygnał, ale po chwili znów się połączył. Jerzy Witak, lat trzydzieści sześć, zamieszkały w Sławęcinie. Sprawca wypadku w pobliżu Kamieńca Ząbkowickiego, niedużej miejscowości położonej kilka kilometrów

Скачать книгу