Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier страница 11
– Proszę, nie krzywdź mnie. Dam ci, cokolwiek zechcesz – błagam, nienawidząc tego, że nie poznaję własnego głosu.
– Owszem, dasz – mówi, kucając nade mną i przysuwając usta do mojej twarzy. Nie dotyka mnie, ale czuję go wszędzie. Dookoła mnie. Przy skórze i w otchłani, jaka zaczyna tworzyć się w moim brzuchu. W przypływie adrenaliny, która zalewa moje serce. – Gdzie, do kurwy, jest twój pierdolony staruch?
Mój staruch. Mój ojciec.
Moje płuca się rozluźniają i chwytam haust powietrza, dając myślom nowe życie.
Chce mojego ojca, nie mnie. Nie zna prawdy.
Czuję lekką ulgę, bo to znaczy, że moja praca jest bezpieczna, chociaż ja sama nie. Przynajmniej nie teraz.
– Odpowiedz mi!
– Ja… ja nie wiem – kłamię, oddychając z wysiłkiem. Odwracam głowę do podłogi, a zasłona włosów, za którymi zazwyczaj się ukrywam, opada między nami. Ale on nie jest dzieciakiem w szkole. Włosy mnie teraz nie ochronią.
– Gówno prawda – warczy, chwyta mnie za kosmyki i okręca je sobie na ręce, tak że nie mam wyboru i muszę na niego spojrzeć.
Skóra mojej głowy płonie.
– Spróbujmy jeszcze raz – mówi. Przewraca mnie na plecy i unieruchamia, siadając na mnie okrakiem. Podnosi mi ręce nad głowę i przytrzymuje za nadgarstki. – Gdzie jest twój… – Nagle milknie. Pochyla się niżej. Ponownie ściąga brwi, tym razem w zdumieniu. Nie rusza się. Nie oddycha.
Robię to samo z obawy, że najmniejsze mrugnięcie okiem wyzwoli w nim ten gniew i wprowadzi nas na ścieżkę, z której nie będzie już ucieczki.
Mijają eony, nim się z tego otrząsa, cokolwiek przeszedł. Przewraca mnie na plecy, mocno zaciska palce na moich włosach i zaczyna nawijać je sobie na rękę, aż w pewnej chwili słyszę, jak zaczynają wyrywać się z mojej płonącej z bólu skóry.
– Prawda. Teraz – żąda.
Od ciśnienia rosnącego mi w głowie ledwie mogę myśleć. Jestem zdana na łaskę tego człowieka. O ile w ogóle mi jakąkolwiek okaże.
– Od lat nie rozmawiałam z ojcem – mówię w końcu. Do oczu napływają mi łzy.
Szarpie mnie za włosy tak mocno, że nie mam wyboru i muszę na niego spojrzeć. Łzy spływają mi po policzkach i znikają w uszach i włosach.
Ponownie przygląda się mojej twarzy, już jednak nie oszołomiony, lecz jak ludzki wykrywacz kłamstw podczas skanowania. Podnosi wolną dłoń do mojej twarzy. Próbuję się odsunąć, lecz tylko wywołuję napływ jeszcze większego bólu na głowie. Wtedy zaskakuje mnie, delikatnie dotykając palcami moich ust i powoli przesuwając nimi najpierw po górnej, a potem po dolnej wardze. Żołądek zaciska mi się w węzeł, a ciało przeszywa dreszcz strachu.
– Cholerna szkoda, że nie mogę cię zatrzymać. Byłabyś ładniusim zwierzątkiem. – Jego mroczne słowa są naznaczone jeszcze mroczniejszym znaczeniem. – Powiedz mi, diablico – mówi – dlaczego nie zapytałaś mnie, czemu cię porwałem? Albo dlaczego tutaj jesteś?
– Ja… ja… – zaczynam się jąkać.
Cholera.
– Myślę, że wiesz dlaczego.
Puszcza moje włosy, a ja opadam bezwładnie na podłogę u jego stóp. Moją głowę ogarnia fala ulgi i bólu.
– Nie wiem, o czym ty…
– Nie zgrywaj głupiej. To gówno nie działa. Nie na mnie. Twój stary okradł niewłaściwych ludzi. – Z boku szyi ma dopracowany tatuaż kieszonkowego zegarka, pod którego wskazówką pulsuje gruba żyła. – Ludzi, którzy nie są tak cierpliwi jak ja.
– Mówię prawdę. Nie rozmawiałam z nim od lat – upieram się.
– Pytanie brzmi: gdzie on jest, a nie czy ostatnio ucinaliście sobie pogawędki! – Pochyla się nade mną tak nisko, że niemal dotyka nosem mojej twarzy. Jego nozdrza drgają. Zaczyna tracić cierpliwość, a ja samokontrolę.
– Nie mam żadnych pieniędzy – mówię. – A-ale mogę je zdobyć. Potrzebuję tylko laptopa, a wtedy mogę…
– Nawet gdybym ci wierzył, to się, kurwa, nie stanie. Pieniądze to nie wszystko, co ukradł twój stary. – Wstaje i góruje nade mną niczym bóg: patrzy z góry, zaglądając do piekła.
Jest żywym dowodem na to, że wygląd nie zawsze pasuje do tego, co kryje się wewnątrz. Jego atrakcyjność została zmarnowana. Jest jak parodia. Szaleństwo. Nie bardziej efektywna niż zakreślacz wypełniający dziury w tapecie.
– Jeśli nie powiesz mi, gdzie on jest, to będziemy musieli go skłonić, by do nas przyszedł. A wiesz, jak to zrobimy?
– To bez znaczenia. Nie przyjdzie po mnie. – To była prawda. Czuję się nieco silniejsza, mając świadomość, że to ja rozdaję karty, pomimo że są na nich tylko figury, a właściwie jedna figura: śmierć. Biorę głęboki oddech. Jeden, potem drugi. Każdy bolesny wdech dodaje mi siły. Determinacji. Woli do walki.
– Jesteś strasznie sprytna jak na tak głupią dziewczynę – mówi, kręcąc głową.
– Nie jestem głupia – odpowiadam przez zaciśnięte zęby. – Ojciec kiedyś mi mówił, że jestem głupia. On również się mylił.
– Och tak? Wyskoczyłaś z jadącego samochodu – wypomina mi. Jego głos jest tak głęboki, że aż dudni, niczym silnik jego motocykla. Nie tylko słyszę jego słowa, ale i czuję je na swojej skórze.
– To była odwaga – spieram się.
Patrzy na mnie z zainteresowaniem, ale nic nie mówi.
– Jeśli zamierzasz mnie zabić, zrób to – rzucam mu wyzwanie.
Jego śmiech jest cichy i złowieszczy.
– Nie robisz zbyt wiele, by mi udowodnić, że nie jesteś głupia, diablico.
Patrzę mu w oczy.
– Śmierć na moich warunkach? Mnie wydaje się to raczej mądre. – Wzruszam ramionami. – Nie mogę dać ci tego, czego chcesz, więc i tak już jestem martwa, prawda?
– I właśnie tutaj się mylisz.
Ponownie przy mnie kuca. Wyciąga rękę, by chwycić mnie za twarz, lecz kiedy robię unik, łapie mnie za brodę i siłą odwraca do siebie, a jego palce brutalnie wbijają się w moją skórę.
Jego oddech owiewa mi usta.
– Nic nie będzie się działo na twoich warunkach. NIC.
Nie wie, że nic w moim życiu nigdy nie odbywało się na moich warunkach.
Może to i pierwszy raz, kiedy zostałam porwana. Ale więźniem byłam od