Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier страница 13
Smoke. Mój porywacz nazywa się Smoke. A Griff? Gdzie ja wcześniej słyszałam to imię?
– Suka już mówi?
– Jeszcze nie – odpowiada Smoke, odbezpieczając broń. Wciska lufę głębiej w moją skórę, a ja tak daleko, jak tylko mogę, wciskam głowę w oparcie krzesła. – Pracuję nad tym.
Niewystarczająco daleko.
– Wyślij zdjęcia – żąda Griff, brzmiąc, jakby miał zatkany nos.
Smoke podnosi telefon i robi kilka zdjęć z bronią przy mojej głowie. Następnie stuka parę razy w ekran.
– Wysłane.
– Dopilnuję, żeby dostał je każdy, kto kiedykolwiek miał jakiś kontakt z Frankiem Helburnem. Prędzej czy później facet je otrzyma, a co ważniejsze, dotrze do niego wiadomość: pokaż się albo suka umrze – mówi Griff z zadowoleniem.
Może być z siebie zadowolony ile wlezie. To i tak nie zadziała.
– Dostałeś zdjęcie. Wywab skurwiela z ukrycia – mówi Smoke.
– Poczekamy tydzień. Jeśli to nie zadziała, zrzucimy ją ze Skyway Bridge i wymyślimy jakiś inny plan – stwierdza Griff. – Albo jeszcze lepiej: przetrzymaj ją przez tydzień. Weź, co ci się należy, w jakiejkolwiek formie zechcesz, a potem przyślij ją do mnie.
– Sam mogę wszystko zakończyć.
– Jesteś mi to winien, Smoke. Jeśli facet się pokaże, jest twój. Jeśli się nie pokaże, masz tydzień. Potem dziewczyna jest moja.
Smoke pomrukuje na zgodę i się rozłącza. Odsuwa broń od mojej głowy, po czym rzuca telefonem w ścianę. Powstaje w niej dziura wielkości pizzy.
Wypuszczam z płuc najdłużej wstrzymywany oddech świata i opuszczam głowę. Cała drżę ze strachu i od nadmiaru adrenaliny.
Nadal próbuję złapać oddech, gdy coś miękkiego ląduje mi na głowie. Kolejna rzecz upada przy moich bosych stopach. Ze zdumieniem rozpoznaję czarną koszulkę i parę jeansów.
– Załóż to – nakazuje Smoke, wrzucając pozostałe rzeczy do swojej torby.
Kiedy nie ruszam się natychmiast, powoli przesuwa spojrzeniem po moim ciele. Przez sekundę mam wrażenie, że dostrzegam w jego oczach żar, i cała tężeję na wspomnienie niedawnego strachu.
– Masz dwie sekundy, by to na siebie włożyć, albo zabiorę ubrania i spędzisz kolejny tydzień naga.
Tak szybko, jak tylko mogę, naciągam na nogi spodnie i wkładam koszulkę przez głowę. Materiał obu jest miękki i elastyczny, lecz na moich sińcach i zadrapaniach i tak wydaje się szorstki niczym papier ścierny. Mimo to czuję ulgę, że znów coś na sobie mam.
Tydzień.
Ot tak, mój wyrok śmierci został tymczasowo odsunięty. Mam siedem dni, by wymyślić jakiś plan. By uciec.
Zrobię to albo dzięki łapówce, albo domyślając się, do którego boga mam się modlić. Na szczęście wciąż mam w zanadrzu kilka sztuczek i jeśli będę musiała, wykorzystam je wszystkie.
Jestem już w pełni ubrana, lecz nie wiem, co robić dalej.
Smoke podchodzi do mnie i popycha mnie z powrotem na krzesło, po czym ciągnie za moje ramię i przykuwa mnie do jednej z nóg.
– Widzę ten wyraz w twoich oczach – mówi. – Najlepiej będzie, jak od razu z tym skończysz.
– Niby jaki wyraz? – pytam.
– Nadzieję. Nie przyniesie ci niczego dobrego. Nie ze mną. Najlepiej będzie, jeśli będziesz się trzymała strachu. Nadzieja może sprawiać wrażenie początku, ale na końcu doszczętnie cię zniszczy. – Muska ustami moje ucho. – Uwierz mi.
Rozdział 11
Frankie
Czuję silny odór oleju motocyklowego i paliwa i wraca mi świadomość.
Jestem otumaniona. Mam w ustach kwaśny posmak, a ich wnętrze jest tak suche, jakbym żuła watę. Na pewno mnie odurzył, choć nie mam pojęcia czym. Najgorsze jest to, że pewna część mnie – ta, która nadal skręca się z bólu – jest mu za to wdzięczna, podczas gdy inna, ta porwana i zagrożona, nadal czuje wściekłość i przerażenie.
Leżę na tylnym siedzeniu. Tym razem nie będzie żadnej ucieczki. Żadnego wyskakiwania na autostradzie. Już się o to zatroszczył.
Mam oczy zasłonięte opaską. Związane nadgarstki i kostki. Gruba taśma zakleja mi usta. Przytrzymują mnie dwa pasy bezpieczeństwa.
Nie wiem, jaki dziś dzień ani jak dużo czasu minęło, odkąd Smoke porwał mnie ze szkoły. To nie ma znaczenia. Liczy się tylko ucieczka.
Chwilę trwa, nim mój mózg całkowicie przytomnieje.
Nie będę panikować. To pierwsza reguła.
Biorę głęboki oddech i staram się przypomnieć sobie resztę zasad.
Wszystkie pochodzą z książki doktor Idy Kurshner. To na wpół autobiografia, na wpół poradnik. W książce ze szczegółami opisano porwanie i następującą po nim ucieczkę, które autorka przeżyła jako młoda kobieta. Hydraulik, który pewnego dnia przyszedł do jej domu coś naprawić, nagle postanowił, że wychodząc, zabierze ją ze sobą. Na końcu książki umieściła listę porad, co robić, gdyby którykolwiek z jej czytelników był kiedykolwiek przetrzymywany wbrew swojej woli.
Przypominam sobie listę doktor Idy.
1. Uniknij porwania, głośno krzycząc i walcząc.
Ten statek już odpłynął, paniusiu.
2. Zachowaj opanowanie i godność. Nie błagaj ani nie zachowuj się histerycznie. Jeśli to możliwe, nie płacz. Uśmiechaj się i komplementuj, nie stwarzając wrażenia manipulacji.
Wydaje mi się, że szanowna pani doktor była również autorką poradników dla gospodyń domowych z lat pięćdziesiątych. Zakręć loki i pomaluj usta szminką, zanim mąż wróci do domu. Nie martw go, mówiąc, jak krnąbrne były dzieci w ciągu dnia. Często się uśmiechaj i upewnij się, że jego obiad jest gorący i gotowy do podania. Jeśli mąż uzna, że świetnie sobie radzisz, może dostaniesz ten nowy odkurzacz, który wpadł ci w oko.
Nie.
3. Nie rzucaj porywaczowi wyzwania. Okaż mu szacunek.
Po moim pieprzonym trupie, doktor Ido.
4. Nie angażuj go w rozmowę, która mogłaby go zdenerwować.
Hej, panie porywaczu! Jak tam rodzinka? Oglądaliście mecz w niedzielę? Ale okropna dziś pogoda! A może mnie pan puści, a w przyszłym tygodniu spotkalibyśmy się na partyjkę jakiejś gry? Brzmi nieźle? W porządku, do zobaczenia na miejscu!