Up in Smoke. King. Tom 8. T.m. Frazier
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Up in Smoke. King. Tom 8 - T.m. Frazier страница 12
– Zamierzam zrobić o wiele więcej, niż tylko cię zabić. – Podnosi moją dłoń i ciągnie za palec wskazujący tak bardzo, że aż strzela mi kłykieć. – Zacznę od wyrywania ci paznokci.
Próbuję wyszarpnąć rękę, ale przytrzymuje ją mocniej i naciska na kciuk z taką siłą, że ledwie oddycham przez palący ból. Puszcza mnie, a ja natychmiast kryję bolący palec w dłoni.
– Potem obetnę ci palce, jeden po drugim. – Chwyta mnie za nadgarstek. – A potem dłonie.
Przesuwa palcami po moim przedramieniu i zatrzymuje rękę pod łokciem, boleśnie naciskając na staw. Otwieram usta w niemym krzyku.
– To niezwykłe, że można zachować przytomność i czujność, mając odrąbywane ręce i nogi. Widziałem ludzi, którzy przyglądali się, jak jedną po drugiej odcina im się kończyny, dopóki więcej fragmentów ich ciał walało się po pokoju, niż nadal mieli przy swoim ciele. Organizm człowieka potrafi znieść naprawdę wiele, zanim się podda. Ale nie będę zanudzał cię szczegółami. Wkrótce sama się przekonasz.
Zaciska palce na najgroźniej wyglądającym fioletowym sińcu na moim ramieniu. Syczę z bólu i patrzę na niego z nienawiścią.
– Poczujesz, kurwa, wszystko. Każde złamanie kości. Każdy zerwany mięsień. Każde pęknięcie żyły. – Jeszcze raz naciska na siniec i mnie puszcza.
Pocieram bolące ramię, a on stoi nade mną i się we mnie wpatruje. Obserwuje każdą moją reakcję, jakby mnie badał. Przenosi spojrzenie z miejsca, które pocieram dłonią, na moją twarz, a potem znów patrzy na moją rękę. Wygląda, jakby nad czymś rozmyślał, cokolwiek to jednak jest, nie chcę tego wiedzieć.
Przez długą chwilę po prostu oddychamy tym samym powietrzem, przyglądając się sobie z nienawiścią. Czeka, aż się załamię i powiem mu, gdzie jest mój ojciec, ale nie mogę tego zrobić, nawet gdybym chciała.
Przeklinam ojca w myślach.
– Słuchaj. Proszę. Frank nie był zbyt dobrym ojcem, a później dowiedziałam się, że nie był też dobrym człowiekiem. Szczerze, gdybym tylko mogła, wydałabym ci go. Zasługuje na wszystko, cokolwiek go czeka, ale nie mogę tego zrobić. To niemożliwe.
Mężczyzna nic nie mówi, tylko wpatruje się we mnie przez kolejną długą chwilę.
– Wstawaj – nakazuje mi w końcu.
Ogarnia mnie strach. Słyszę, jak krąży w moich żyłach. Jest głośniejszy od bicia mojego serca, które wali tak mocno, jakby ktoś nadgarstkiem w zmiennym tempie uderzał w duży bęben. Zamieram w bezruchu.
– Wstań i zdejmij to pieprzone ubranie.
Żołądek wywraca mi się do góry nogami. Otwieram szeroko oczy. Mój puls przyspiesza, a palce zaczynają się trząść.
– Proszę – błagam go. – Nie. Nie rób tego. Przepraszam.
– Wstawaj – powtarza, tym razem przez zaciśnięte zęby.
Podnosi mnie z podłogi. Dużymi, szorstkimi dłońmi trzyma mnie za ramiona. Zaczynam go kopać, ale z łatwością mnie pokonuje, odwraca mnie i przyciska moje plecy do swojej piersi.
Cała drżę, kiedy wsuwa dłoń w dziurę w moim swetrze i mocno szarpie.
– Nie! – krzyczę, kiedy zrywa ze mnie resztki szkolnego uniformu, a dźwięk dartego materiału grzebie resztki mojej nadziei. Szybciej pozwolę mu odciąć mi kończyny, niż wziąć mnie siłą. Płaczę, po raz pierwszy w całym moim życiu.
Wtedy mężczyzna chwyta za moją spódniczkę. Wystarczy kilka jego pociągnięć, by i ona była w strzępach. Stoję teraz przed nim w samych figach i sportowym staniku.
Jestem przerażona, ale opieram się potrzebie, by zakryć się rękami. Powtarzam sobie, że jeśli do czegoś dojdzie, będę walczyć z nim z całych sił, ale jeśli to nie pomoże – co, zważywszy na różnicę w naszym wzroście i wadze, jest bardzo prawdopodobne – spróbuję myśleć o lepszym miejscu i szczęśliwszych czasach. Szybko jednak zdaję sobie sprawę, że to również nie zadziała. Nie miałam szczęśliwszych czasów od… cóż, nigdy.
Przesuwa palcami po szerokim pasku mojego stanika. Gwałtownie wciągam powietrze do płuc, a ramiona pokrywają mi się gęsią skórką. Mężczyzna śmieje się cicho, obchodząc mnie dookoła.
– Tak jak powiedziałem – szepcze. – Tak sprytna, a tak głupia.
– Co… co ze mną zrobisz? – udaje mi się wykrztusić. Żar jego torsu ogrzewa moje plecy, gdy ponownie za mną staje. – Będę z tobą walczyć. Nie pozwolę ci. Proszę, nie rób tego…
– Mam nie robić czego? – pyta, po czym staje przede mną i zakłada ramiona na muskularnej piersi. Patrzy na mnie z góry, jakby sama moja obecność była dla niego obrazą.
– Proszę. Tylko… nie rób tego. – Nie potrafię znaleźć właściwych słów, ale mam nadzieję, że tyle wystarczy. Zamykam oczy i opuszczam głowę. Nagle pcha mnie do tyłu. Ląduję bezładnie na drewnianym krześle o nogach równie rozchwianych, co moje. Moja kość ogonowa aż krzyczy z bólu, lecz to nic w porównaniu z cierpieniem z powodu tego, że nie mogę nic zrobić, by się obronić. – Potnij mnie albo nawet zabij, jeśli musisz, ale nie rób… tego. Proszę.
Przygląda mi się niczym pająk oceniający muchę, która wpadła w jego sieć. Panika wzbiera we mnie i zatyka mi gardło. Staram się, ale nie mogę jej przełknąć. Jestem przygotowana na wiele, ale nie na to. Nikt nie może być na to gotowy.
Podchodzi do mnie bliżej, a jego kolana uderzają o moje. Otwieram usta do krzyku, ale szybko zatyka mi je dłonią.
– Niech będzie po twojemu, diablico.
Nagle czuję przyciśniętą do czoła broń.
***
Ogarnia mnie pustka. Nie rejestruję nic prócz bieli, a po chwili także stojącego nade mną mężczyzny, przyciskającego mi pistolet do czoła. Obraz się porusza i rozmazuje mi przed oczami.
– Nie będę mogła nagle szybciej dostarczyć ci ojca tylko dlatego, że przystawiasz mi do głowy broń – mówi silniejsza wersja mnie.
Moje serce drży ze strachu, lecz dusza pragnie walczyć niczym gladiator o samobójczych zapędach. Chcę żyć, bo muszę żyć. Kilka lat spędziłam, walcząc o życie innych. Jeśli ja umrę, to oni również.
Zamykam oczy, szykując się na koniec. W milczeniu przepraszam wszystkich, których nigdy nie poznałam i którzy nawet nie wiedzą, że na mnie polegają.
Tak bardzo przepraszam, zawiodłam was.
Zastanawiam się, jakie to będzie uczucie – jeżeli w ogóle coś poczuję – kiedy kula sprawi, że mój mózg rozpryśnie się na ścianie za moimi plecami.
– Mam nadzieję, że narobię cholernego bałaganu, a ty sam będziesz musiał go posprzątać – mówię, wracając do własnego ciała i patrząc w jego ciemne,