Nie śpij, tu są węże!. Daniel L. Everett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nie śpij, tu są węże! - Daniel L. Everett страница 5

Nie śpij, tu są węże! - Daniel L. Everett

Скачать книгу

brzmiała istotnie o wiele inaczej, niż gdy widziało się słowa zapisane na kartce papieru.

      Aby sprawdzić swoją zdolność wychwytywania tonów języka w mowie, poprosiłem o kilka słów, różniących się jedynie wymową. Spytałem o nóż.

      „Kaháíxíoi” (ka-HAI-I-oi) – odrzekł.

      Następnie o ostrze strzały.

      „Kahaixíoi” (ka-hai-I-oi) – odpowiedział, wskazując na trzon strzały z boku swojej chaty.

      Terenowe zajęcia językoznawcze, w których brałem udział razem z SIL przed przyjazdem do Brazylii, były naprawdę skuteczne. Odkryłem podczas nich talent do lingwistyki, z którego nawet nie zdawałem sobie sprawy. Przez godzinę pracy z Kóxoí i innymi (jako że zainteresowani Pirahã zebrali się wokół), potwierdziłem wcześniejsze doniesienia Sheldona i jego poprzednika, Arlo Heinrichsa, że w języku pirahã było jedynie około jedenastu fonemów, a podstawowym szykiem ich zdań był SOV (subject, object, verb – podmiot, dopełnienie, czasownik) – najbardziej popularny z szyków wśród języków świata – oraz to, iż ich czasowniki przybierają niezwykle złożone formy (teraz wiem, że każda forma czasownika w języku pirahã może przybrać co najmniej 65 000 różnych postaci). Moje położenie niepokoiło mnie coraz mniej. Mogłem temu podołać!

      Poza słuchaniem ich języka chciałem poznać także kulturę tych ludzi. Przyglądałem się najpierw rozmieszczeniu przestrzennemu ich domów. Początkowo ułożenie budynków w wiosce zdawało mi się pozbawione jakiejkolwiek reguły. Chaty stały w skupiskach, rozmieszczone w różnych miejscach wzdłuż ścieżki z pasa startowego do starego domu Steve’a Sheldona, teraz mojego. Ostatecznie zdałem sobie jednak sprawę, że każda chata stała po stronie ścieżki bliższej rzece. Od zakrętu do zakrętu, każda z nich miała widok na rzekę. Postawione były blisko brzegu rzeki, równolegle, nie więcej niż dwadzieścia kroków od niej. Dżungla i runo leśne otaczały każdy dom. W sumie było około dziesięciu chat. W tej społeczności bracia żyli w pobliżu braci (w innych wioskach, jak się później dowiedziałem, siostry żyły blisko sióstr, a gdzie indziej brak było widocznych reguł osiedlania się wedle pokrewieństwa). Po rozpakowaniu naszych zasobów, Don i ja wyczyściliśmy mały zakamarek w schowku Sheldona, by móc tam ułożyć nasze zapasy (olej do gotowania, zupę w proszku, puszki peklowanej wołowiny, kawę instant, solone krakersy, bochenek chleba, trochę ryżu i fasoli). Odprowadziliśmy Dwayne’a i jego ojca z powrotem do samolotu po tym, jak zrobili zdjęcia i rozejrzeli się po okolicy. Gdy wzbijali się w powietrze, razem z Donem machaliśmy im na pożegnanie. Gdy samolot się uniósł, Pirahã krzyczeli rozradowani, relacjonując to słowami „Gahióo xibipíío xisitoáopí” (Samolot właśnie wzbił się pionowo w górę!).

      Była mniej więcej druga po południu. Odczułem po raz pierwszy ten przypływ energii i poczucie przygody, które przychodzą naturalnie na rzece Maici wraz z Pirahã. Don poszedł zwodować importowaną łódź Steve’a produkcji Sears & Roebuck (szeroką, stabilną, aluminiową łódź o pojemności prawie jednej tony) oraz przetestować jej silnik. Ja natomiast usiadłem pośrodku grupy mężczyzn z plemienia, w przednim pokoju Sheldona, który był zbudowany jak dom Pirahã, tylko większy. Stał podwyższony na palach, miał jedynie pół ściany, bez drzwi, bez prywatności, z wyjątkiem sypialni dla dzieci i magazynku. Wyjąłem notatnik wraz z ołówkiem, żeby dalej uczyć się języka. Każdy mężczyzna wyglądał na sprawnego, szczupłego, twardego – tylko mięśnie, kości i chrząstki. Wszyscy uśmiechali się szeroko, wręcz jakby próbowali się przelicytować, kto okaże przy mnie więcej entuzjazmu. Parę razy powtórzyłem swoje imię, „Daniel”. Jeden z mężczyzn, Kaaboogí, wstał pośród ścisku i odezwał się do mnie bardzo podstawowym portugalskim: „Pirahã chamar você Xoogiái” (Pirahã będą na ciebie mówić OO-gi-Ai). Otrzymałem zatem swoje imię wśród ludu Pirahã.

      Wiedziałem, że nadadzą mi imię, bo Don uprzedził mnie, że nie lubią wymawiać obcych słów. Jak się potem dowiedziałem, każde imię oparte jest na podobieństwie, jakie Pirahã dostrzegają między obcym a jednym ze swoich. Pośród mężczyzn był wtedy młody Xoogiái, i muszę przyznać, że wyglądaliśmy nieco podobnie. Od tej pory przez kolejne dziesięć lat miałem być zwany Xoogiái, dopóty dopóki ten sam Kaaboogí, zwany teraz Xahóápati, nie powiedział mi, iż moje imię jest już zbyt stare i odtąd powinienem nazywać się Xaíbigaí. (Po około sześciu latach to imię zmieniono mi na obecne – Paóxaisi – imię bardzo starego człowieka). Dowiedziałem się, że Pirahã zmieniają imiona od czasu do czasu, zazwyczaj gdy jeden z nich wymieni swe imię z duchem napotkanym w dżungli.

      Nauczyłem się imion innych mężczyzn zgromadzonych wokół mnie – Kaapási, Xahoábisi, Xoogiái, Baitigií, Xaíkáibaí, Xaaxái. Kobiety stały na zewnątrz, spoglądając jedynie, nie chcąc się odezwać, ale chichocząc, gdy odzywałem się bezpośrednio do nich. Zapisywałem zdania takie jak upuszczam ołówek, zapisuję słowa na papierze, wstaję, mam na imię Xoogiái i tak dalej.

      Później Don odpalił silnik w łodzi i wszyscy mężczyźni natychmiast wybiegli na zewnątrz, by się z nim przepłynąć, gdy ten krążył po rzece przed domem. Znalazłszy się nagle samemu, wykorzystałem moment, żeby rozejrzeć się dokoła. Nie było centralnej, wioskowej polany – zaledwie dwie czy trzy chaty razem, niemal schowane w dżungli, połączone z innymi domami poprzez wąskie ścieżki. Mogłem wyczuć dym dochodzący z każdej chaty. Psy szczekały. Dzieci płakały. Popołudnia o tamtej porze były bardzo gorące. Było też niezwykle wilgotno.

      Skoro już pracowałem z Pirahã, postawiłem sobie za cel zebrać dane tak szybko i dokładnie, jak tylko możliwe. Za każdym razem, gdy pytałem poszczególnych Pirahã, czy mógłbym z nimi „zostawić ślady na papierze” (uczyć się – kapiiga kaga-kai), to mimo że zgadzali się z radością, wspominali o innym Pirahã, którego powinienem poprosić, mówiąc „Kóhoibiíihíai hi obáaxáí. Kapiiga kaagakaáíbaaí”. Zaczynałem rozumieć. Był jakiś mężczyzna zwany Kóhoibiíihíai, który nauczyłby mnie mówić w języku pirahã. Zapytałem kolegę misjonarza, czy znał kogoś o tym imieniu.

      „Tak, Brazylijczycy mówią na niego Bernardo”.

      „Dlaczego Bernardo?” – spytałem.

      „Brazylijczycy każdemu z plemienia Pirahã nadali portugalskie imiona, bo nie potrafią wymawiać imion Pirahã”. Kontynuował. „Zapewne z tego samego powodu Pirahã nadają obcym imiona w swoim języku”.

      Czekałem zatem cały dzień na powrót Bernardo/Kóhoibiíihíai z polowania. W czasie gdy słońce powoli chyliło się ku zachodowi, Pirahã zaczęli rozmawiać głośno i wskazywać na najdalsze zakręty rzeki. W niknącym zmierzchu ledwo dostrzegałem sylwetkę kanu i wioślarza zbliżającego się do wioski, trzymającego się blisko brzegu, aby uniknąć silnego prądu rzeki Maici. Pirahã krzyczeli do mężczyzny w kanu, i usłyszałem, że ten im odpowiadał. Ludzie śmiali się i byli podekscytowani, chociaż nie wiedziałem dlaczego. Gdy wiązał swoje kanu do brzegu, zobaczyłem powód ich radości: sterta ryb, dwie zabite małpy i duży czubacz na podłodze łódki.

      Zszedłem w dół błotnistego brzegu do kanu i podjąłem rozmowę z przybyłym łowcą, ćwicząc zdanie, którego nauczyłem się po południu: „Tii kasaagá Xoogiái” (Nazywam się Xoogiái). Kóhoi (w języku pirahã imiona skracają się podobnie jak w angielskim) spojrzał na mnie, z rękami skrzyżowanymi na piersiach, i odchrząknął bezemocjonalnie. Mężczyzna przejawiał więcej cech afrykańskich niż azjatyckich, tak licznych przecież u Pirahã, na przykład u Kaaboogí, który przypominał mi raczej mieszkańca Kambodży. Miał falowane włosy, jasnobrązową

Скачать книгу