Wypalenie. Emily Nagoski
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Wypalenie - Emily Nagoski страница 8
Jednym z przykładów okazywania czułości jest „sześciosekundowy pocałunek” polecany przez Johna Gottmana, badacza zajmującego się związkami. Gottman radzi, żeby codziennie całować partnera lub partnerkę przez sześć sekund. Ale uwaga, to ma być jeden pocałunek trwający sześć sekund, a nie sześć jednosekundowych cmoknięć. Gdyby się nad tym zastanowić, sześć sekund to może być krępująco długo jak na pocałunek. Jest jednak powód takiej zalecanej długości: sześć sekund to za długo na pocałunek z kimś, kogo nie lubimy, a tym bardziej z kimś, przy kim nie czujemy się bezpiecznie. Sześciosekundowy pocałunek wymaga, żebyś się na chwilę zatrzymała i zauważyła, że naprawdę lubisz tę osobę, ufasz jej i darzysz ją ciepłymi uczuciami. Kiedy uznasz, że tak właśnie jest, twój organizm zrozumie, że jesteś bezpieczna i wśród swoich.
Inny przykład: przytulaj kogoś, kogo kochasz i komu ufasz, przez pełne dwadzieścia sekund, przy czym oboje lub obie utrzymujcie się w pionie własnym środkiem ciężkości. Zwykle kiedy się przytulamy, robimy to szybko, tylko się nachylając, a jeśli uścisk trwa dłużej, to osoby się na sobie opierają, tak że gdyby jedna puściła, to druga by się przewróciła. Zamiast tego utrzymuj własny ciężar, partner lub partnerka niech zrobi to samo, i obejmijcie się ramionami. Trzymajcie się. Badania sugerują, że przytulanie się przez dwadzieścia sekund powoduje korzystne zmiany hormonalne, obniża ciśnienie krwi i tętno, a także poprawia nastrój – to wszystko znajduje odbicie we wzroście poziomu oksytocyny (zwanej hormonem więzi społecznych) po takim uścisku[11].
Podobnie jak długi, uważny pocałunek, tak i dwudziestosekundowy uścisk da twojemu ciału sygnał, że jesteś bezpieczna: uciekłaś przed lwem i dotarłaś cała i zdrowa do swojego plemienia.
Oczywiście nie musisz z zegarkiem w ręku odliczać tych dwudziestu sekund. Najważniejsze, żebyś poczuła zmianę i domknięcie cyklu. Terapeutka Susanne Iasenza radzi, żeby „przytulać się aż do poczucia odprężenia”.
Na szczęście, żeby zamknąć cykl za pomocą czułości, nie potrzebujemy koniecznie innych osób. Wystarczy przez kilka minut głaskać kota, żeby obniżyć ciśnienie krwi; właściciele zwierząt często opisują więź ze swoimi pupilami jako bardziej wspierającą niż związki z innymi ludźmi[12]. Nic dziwnego, że ludzie, który wyprowadzają psy na spacery, czują się lepiej niż ci, którzy tego nie robią – dostają ruch i czułość za jednym zamachem[13]. Z kolei w przypadku osób, których życiowe doświadczenia nauczyły nieufności, terapia z udziałem koni, psów i innych zwierząt może ich na nowo przekonać o mocy więzi z żywymi istotami.
Nasza zdolność do wykorzystywania czułości w procesie dokończenia cyklu reakcji stresowej nie dotyczy zresztą tylko prozaicznych aspektów codziennego życia. Kiedy badacze przyglądają się roli duchowości dla dobrego samopoczucia jednostki, często wspominają o „sensie życia” – który jest tak ważny, że poświęciłyśmy mu cały rozdział (część 3) – albo o wsparciu społecznym ze strony pozostałych członków wspólnoty religijnej. W więzi duchowej chodzi też jednak o poczucie bezpieczeństwa, miłości i wsparcia ze strony jakiejś istoty wyższej. Słowem: o połączenie z niewidocznym, ale głęboko wyczuwalnym plemieniem[14].
Potęga płaczu. Jeśli ktoś mówi, że „płacz niczego nie rozwiąże”, nie rozumie różnicy między radzeniem sobie ze stresem a radzeniem sobie z sytuacją wywołującą stres. Zdarzyło ci się kiedyś ledwie dotrzeć do domu, zatrzasnąć drzwi i zalać się łzami? Dziesięć minut później wycierasz nos, wzdychasz głęboko i czujesz ulgę? Bynajmniej nie zmieniłaś sytuacji, która spowodowała stres, ale przeszłaś cykl do końca.
Masz jakiś ulubiony wyciskacz łez, film, przy którym zawsze płaczesz? Dokładnie wiesz, kiedy sięgnąć po chusteczki i wyszlochać: „Uwielbiam ten fragment!”? Przebycie tych emocji razem z bohaterami pozwala twojemu ciału je przeżyć. Fabuła prowadzi cię przez cały cykl.
Ekspresja twórcza. Kiedy oddajemy się twórczym działaniom, w zamian otrzymujemy zastrzyk energii, ekscytacji i entuzjazmu[15].
Dlaczego? Jak to się dzieje? Podobnie jak sport, sztuka – w tym malarstwo, rzeźba, teatr i wszelkie formy opowiadania historii – tworzy kontekst, który akceptuje wyrażanie emocji, a wręcz zachęca do ich odczuwania. Na przykład w pierwszej fazie romantycznej miłości wszystkie piosenki w radiu nagle wydają się odnosić właśnie do nas. Grają nam w głowach nawet wtedy, kiedy przyjaciele przewracają oczami, bo mają już dość słuchania o naszym zakochaniu. A kiedy mamy złamane serce, tworzymy sobie playlistę, która przeprowadza nas przez tunel rozpaczy i towarzyszy nam w drodze do odzyskania spokoju i równowagi. To właśnie w ten sposób literatura, szeroko pojmowane sztuki wizualne czy sceniczne dają nam możliwość świętowania i przepracowania wielkich emocji. To coś w rodzaju luki w powszechnie obowiązujących w społeczeństwie zasadach nakazującym nam bycie „miłymi” i nierobienie zamieszania swoim stanem emocjonalnym. Wykorzystaj ten wybieg.
Pisarze, malarze i najróżniejsi twórcy powtarzają to, co powiedziała nam pewna autorka piosenek z Nashville: „Kiedy wracam teraz do pierwszych piosenek, które napisałam, wyraźnie widzę, że próbowałam przepracować przeszłość, przekuć dawną traumę w coś konstruktywnego. W tamtym czasie żyłam jednak w całkowitym wyparciu, nie zdawałam sobie sprawy, że w ogóle coś mnie boli. Pisanie pomogło mi poczuć to, co umysł przede mną schował. Piosenki dawały mi bezpieczną przestrzeń, w którą mogłam przelać to, z czym inaczej nie umiałam sobie poradzić”[16].
Sophie jest inżynierką, fanką Star Treka, ale zdecydowanie nie należy do sportsmenek. W liceum na jej widok – czarnoskórej dziewczyny mierzącej metr osiemdziesiąt pięć – wszyscy mówili, że powinna grać w koszykówkę, a ona odpowiadała, gdzie mogą sobie wsadzić piłkę. Nienawidzi ćwiczeń. Odmawia uprawiania sportu. Zresztą za każdym razem, kiedy próbuje się trochę poruszać, po kilku dniach nieuchronnie się przeziębia albo doznaje kontuzji, albo wypada jej jakiś projekt i nie ma już czasu na sport. Nie może ćwiczyć. Nie może. Nie cierpi, nie potrafi, nie zamierza.
Kiedy więc Emily prowadziła w jej firmie krótkie seminarium o stresie i powiedziała: „Ruch dobrze wam zrobi”, Sophie podeszła do niej po spotkaniu.
– Nie rozumiesz, Emily. To nudne i bolesne. Zawsze, kiedy próbuję, coś idzie nie tak. Nie mogę, nie potrafię i nie chcę. Nie i kropka. Nie. Nie zamierzam ćwiczyć. Nie obchodzi mnie, że pomogłoby mi to na stres.
Nie każdy jest urodzonym sportowcem. Jednak skoro naukowcy jednogłośnie twierdzą, że ruch jest dla nas korzystny, Emily znalazła różne sposoby, jak pomóc osobom, które nie chcą albo nie lubią ćwiczyć, albo z jakichś innych przyczyn po prostu tego nie robią. Kiedy przeglądała badania na ten temat, ku swojemu zaskoczeniu zauważyła, że wnioski większości z nich brzmią: „Spróbuj gier zespołowych” albo: „Potraktuj ruch jak hobby, a nie tylko sport!”. Innymi słowy: „Znajdź sposób, żeby ruch sprawiał ci przyjemność!”. To dobra rada, ale niekoniecznie sprawdzi się u osób cierpiących na przewlekłe choroby czy odczuwające ból, a także u osób z kontuzją, jakąś fizyczną niepełnosprawnością czy takich jak Sophie, które po prostu nie zamierzają ćwiczyć.
I wtedy Emily trafiła na badania z fascynującej dziedziny terapii opartych na ciele – zawarte w nich wnioski mogłyby się sprawdzić u osób takich jak Sophie. Oto, co jej zasugerowała:
– No dobrze, to połóż się w łóżku…
– Mój