Morderstwa w Kingfisher Hill. Sophie Hannah
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderstwa w Kingfisher Hill - Sophie Hannah страница 13
– Czy coś się stało? – zwróciłem się do niej, bo tylko ona patrzyła w moją stronę.
– Qu’est-ce qui se passe? – zapytał Poirot mężczyznę siedzącego z przodu pojazdu, który wyglądał na skonsternowanego. – Czy ktoś jest ranny?
– Nic mi o tym nie wiadomo – odparł ten.
Tuż za nami rozległ się Diamentowy Głos.
– Z samego tyłu – powiedziała. – W ostatnim rzędzie.
Ruszyłem między fotelami, a Poirot podążył tuż za mną.
– Nie ma jej tu, żywej ani martwej! – zawołałem.
– Masz na myśli pannę Blythe? – zapytał mój przyjaciel.
– Tak. Nie ma jej tu. Ale coś jest...
– Co widzisz? – Poirot oddychał ciężko. – Odsuń się, proszę.
Wcisnąłem się między dwa ostatnie rzędy siedzeń po lewej stronie i obaj przyjrzeliśmy się tajemniczemu przedmiotowi. To był kawałek materiału, który wyglądał, jakby oderwano go od ubrania albo eleganckiego obrusu. Był biały, o wymiarach mniej więcej piętnaście na dziesięć centymetrów, a jeden brzeg był wykończony koronką. Na materiale widniały plamy krwi.
– Madame! – Poirot pokazał skrawek starszej kobiecie zajmującej miejsce tuż przed siedzeniem, na którym znaleźliśmy zakrwawiony materiał. – Może mi pani wyjaśnić, skąd się tu wziął ten kawałek halki?
Kobieta się wzdrygnęła.
– Nie mam zielonego pojęcia. Nic mi o tym nie wiadomo. I wolałabym, żeby nie podtykano mi pod nos krwi ani poszarpanych ubrań.
– Musi pani powiedzieć Herkulesowi Poirot, ile osób przechodziło na tył pojazdu, odkąd się tu zatrzymaliśmy. Będę musiał panią prosić o wskazanie...
– Nie ma pan prawa mi rozkazywać, ty mały nadęty człowieczku! Nie znam żadnego Erku... czy o kim tam pan wspominał.
– O Herkulesie Poirot. To ja, madame. Proszę mi powiedzieć, czy ktoś został napadnięty. Czy odkąd autokar się tu zatrzymał, była pani świadkiem jakichkolwiek aktów przemocy lub innych zdarzeń, w wyniku których mogła polać się krew?
– Oczywiście, że nie.
Teraz już wszyscy pasażerowie szemrali z niechęcią, krytykując zamieszanie, jakiego narobił Poirot. Nagle zorientowałem się, że odkąd zdenerwowani wpadliśmy do autobusu, wszyscy pozostali podróżni zachowali całkowity spokój, jak gdyby pod naszą nieobecność nie wydarzyło się nic niezwykłego.
– Mesdames et messieurs! – zawołał Poirot, zwracając się do wszystkich obecnych, po czym zadał im te same pytania: Czy ktoś coś widział? Czy kogoś napadnięto lub zraniono? Skąd pochodzi zakrwawiony kawałek materiału?
Każdy z pasażerów mówił nam dokładnie to samo: nikt nie widział niczego niepokojącego ani godnego zainteresowania. Kilka osób przechodziło między siedzeniami, to prawda: chcieli rozprostować nogi, ale nie uśmiechało im się wychodzenie na zewnątrz, gdzie wiał przenikliwy wiatr. Nie doszło jednak do żadnych aktów przemocy, a przynajmniej nikt nic takiego nie zauważył. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że młoda dama, która wcześniej niemądrze wywołała spore zamieszanie i koniecznie chciała się przesiąść, nie wróciła już do autobusu po tym, jak wysiadła w Cobham.
Już samo to stanowiło swego rodzaju pociechę, Joan Blythe prawdopodobnie odeszła stąd cała i zdrowa. Właśnie miałem zaproponować, żebyśmy wyszli z autokaru i rozejrzeli się dookoła, na wypadek gdyby do ewentualnej napaści doszło w pobliżu pojazdu, gdy nagle Poirot chwycił mnie za nadgarstek i szepnął gorączkowo:
– Catchpool.
– Co się stało?
– Spójrz! – Zatoczył drugą ręką łuk, jakby chciał zwrócić moją uwagę na całe wnętrze autokaru. – Poirot był niewiarygodnym głupcem! Nie widzisz? Popatrz teraz! Widzisz już, czego brakuje? Czego tu nie widać?
– Jak niby miałbym...
– Elle aussi est disparue – notre tueuse. Stała za nami, poganiała nas, pospieszała, a teraz gdzie jest? Nie ma jej. Oczywiście! – Poirot wydał przeciągły jęk, po czym opadł na siedzenie w ostatnim rzędzie.
– Czy ty właśnie powiedziałeś...? Czy tueuse to przypadkiem nie „morderca”?
– Tak, a ściśle mówiąc: morderczyni. Oui.
– W takim razie dobrze cię zrozumiałem. Rzekłeś, że nasz morderca też zniknął. O kim mówisz? Czyżby chodziło ci o...? – Dopiero teraz zorientowałem się, że musiał mówić o Diamentowym Głosie. Już jej z nami nie było. Gdzie się zatem podziała?
– Nie rozumiesz, co się wydarzyło, Catchpool? Zostaliśmy oszukani. Do końca życia będę przeklinał własną głupotę!
– Dlaczego nazwałeś ją morderczynią? – zapytałem. – Czy to ona planowała pozbawić życia Joan Blythe? Jak chciała to zrobić?
Poirot wyglądał na zdumionego. Uniósł dłoń, nakazując mi milczenie.
– Patrzysz w niewłaściwym kierunku, Catchpool. Często ci się to zdarza. Nie, nie planowała zabić panny Blythe. Chciała zabić kogoś innego, a potem wprowadziła swój plan w życie.
Oniemiałem. Czy o tym mówił Poirot, kiedy wspominał o zagadce numer trzy? Pozostali pasażerowie zaczynali już wsiadać do autokaru i w środku momentalnie zrobiło się gwarno, ale mimo wszystko zwróciłem się do przyjaciela, ściszając głos:
– Twierdzisz, że kobieta, która zrugała mnie za to, że zerknąłem na okładkę jej książki, popełniła morderstwo? Kogo zabiła? I skąd to wiesz?
– Sama mi powiedziała.
– Jak to: sama ci powiedziała?
Poirot skinął głową.
– Nie znam nazwiska jej ofiary. Kiedy zaczęła mi opowiadać swoją historię, pomyślałem, że to nie może być prawda. Kto celowo odbiera życie drugiemu człowiekowi, a potem opowiada o swojej zbrodni ze szczegółami, i to samemu Herkulesowi Poirot, który słynie z tego, że morderców stawia przed wymiarem sprawiedliwości? Tak to sobie tłumaczyłem, ale teraz widzisz, co się stało! Zniknęła! Nie wiem, jak się nazywa ani gdzie jej szukać. Pewnie teraz śmieje się ze mnie w kułak. Przechytrzyła mnie, Catchpool.
– Panowie wybaczą. – W rzędzie przed nami ktoś uniósł głowę. To był jakiś młody człowiek z ciemnymi włosami i wyraźnym akcentem – chyba włoskim. – Niechcący podsłuchałem fragment waszej rozmowy... Wybaczcie, że się wtrącam, ale chyba mam informacje, które mogą panów zainteresować.