Morderstwa w Kingfisher Hill. Sophie Hannah
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Morderstwa w Kingfisher Hill - Sophie Hannah страница 2
Do zmierzchu było jeszcze daleko, ale w taki zimowy dzień już od świtu brakuje światła, a później wcale nie jest lepiej.
W autobusie znajdowało się trzydzieści miejsc siedzących. W sumie wszystkich nas było trzydzieścioro dwoje, wliczając kierowcę i otulone ciepłym ubraniem niemowlę trzymane w mocnym uścisku przez matkę, a także całą resztę naszej grupy. Pasażerowie, wśród których znalazł się też przedstawiciel przewoźnika, mieli zająć miejsca po obu stronach przejścia.
Gdy tak stałem obok Poirota, trzęsąc się z zimna, pomyślałem, że mam więcej wspólnego ze zmarzniętym niemowlęciem niż z jakimkolwiek innym uczestnikiem wyprawy. Trzydzieścioro osób z naszej grupy wiedziało, po co wybiera się we wspomniane wcześniej miejsce. Poirot również miał to szczęście. Kierowca autobusu też doskonale zdawał sobie sprawę, po co tam jest: w ten sposób zarabiał na życie, a to wyjątkowo dobry motyw do wszelkiego działania.
Spośród nas wszystkich tylko niemowlę i ja nie mieliśmy zielonego pojęcia, po co mamy wsiąść do jaskrawego autokaru, z nas dwojga zaś jedynie ja dostrzegałem w tym problem. Wiedziałem tylko, dokąd zmierzamy: punktem docelowym była prywatna wiejska posiadłość Kingfisher Hill, zajmująca obszar ponad trzystu pięćdziesięciu hektarów. Na terenie majątku znajdował się klub golfowy, dwa korty tenisowe oraz basen zaprojektowany i zbudowany przez słynnego architekta sir Victora Marklew. Wieść głosiła, że przez okrągły rok w basenie była ciepła woda.
Wiejska posiadłość w ustronnym porośniętym drzewami zakątku Kingfisher Hill była dostępna wyłącznie dla najbogatszych, ale nie przeszkadzało to przeciętnym londyńczykom toczyć niekończących się rozmów na jej temat. Zapewne ja sam również bym się cieszył, mogąc po raz pierwszy przekroczyć osławione wrota tego majątku, gdyby Poirot się nie uparł, żeby ukrywać przede mną powód naszej wizyty. Teraz zaś odnosiłem wrażenie, że mój przyjaciel mówi mi jeszcze mniej niż zwykle, a to okropnie działało mi na nerwy. Czyżbym miał dzisiaj poznać przyszłą królową? W Scotland Yardzie mawiano czasami, że mieszkańcy Kingfisher Hill to w większości przedstawiciele arystokracji, a nawet rodziny królewskiej. Zresztą skoro to Poirot wymyślił tę wyprawę, wszystkiego można się było spodziewać.
Autobus odjechał punktualnie o drugiej. Wydaje mi się, że zdarzenia, które rozegrały się, zanim kierowca zakrzyknął wesoło: „Panie i panowie, ruszamy w drogę!”, nie trwały dłużej niż piętnaście minut. Dlatego mogę z całą pewnością stwierdzić, że właśnie za dziesięć druga dostrzegłem tę nieszczęśliwą kobietę z niedokończoną twarzą.
Równie dobrze mogę się przyznać, że początkowo chciałem ten rozdział zatytułować właśnie Niedokończona twarz. Poirotowi podobała się ta wersja i gwałtownie protestował, kiedy powiedziałem mu, że zmieniłem tytuł.
– Catchpool, masz skłonność do nieracjonalnej przekory. – Spojrzał na mnie spode łba. – Dlaczego dla tak ważnego rozdziału wybrałeś tytuł, który tylko wprowadza zamieszanie? W nocy nie wydarzyło się przecież nic ważnego! Staliśmy tam na mrozie w biały dzień, omal nie zamarzając na śmierć. A w dodatku nie wyjaśniono nam, dlaczego drzwi do tego char-a-banc do ostatniej chwili pozostały zamknięte.
Poirot urwał i zmarszczył czoło. Czekałem, aż sam się zorientuje, że w swojej wypowiedzi powiązał dwa całkowicie ze sobą niezwiązane powody do irytacji.
– To z pewnością nie była noc.
– Wyjaśniłem to w...
– Tak, tak, wyjaśniłeś. Taki miałeś obowiązek, n’est-ce pas? Bez żadnego powodu postanowiłeś na dzień dobry stwierdzić, że dany warunek nie obowiązuje. To nielogiczne, non?
Skinąłem tylko głową. Gdybym chciał powiedzieć to, co przyszło mi wtedy na myśl, zabrzmiałbym jak nadęty gbur. Poirot jest najlepszym detektywem, jakiego znam, ale nie potrafi przelać historii na papier. Poza tym zdarza mu się mylić, choć niezmiernie rzadko. Nie określiłbym tamtego popołudnia mianem „białego dnia”. A noc – i nie chodzi mi tu o godzinę, lecz o samo określenie – ma wiele wspólnego ze sprawą, którą zamierzam opisać. Gdybym nie zwrócił uwagi na słowa „Nocne zgromadzenie” widoczne na okładce książki, zanim tamtego dnia wyruszyliśmy w podróż, być może nigdy byśmy się nie dowiedzieli, kto stoi za morderstwami w Kingfisher Hill.
Ale nie będę uprzedzał faktów. Muszę wrócić do tamtego dnia, kiedy staliśmy na mrozie przed autobusem. Rozumiałem, dlaczego kazano nam czekać na wietrze, nawet jeśli Poirot nie mógł się tego domyślić. Powodem była ludzka próżność, a konkretnie próżność pana Alfreda Bixby’ego. Był on właścicielem nowo powstałego przedsiębiorstwa transportowego Kingfisher Coach Company i zależało mu, żebyśmy wszyscy mogli się dokładnie przyjrzeć pojazdowi, który nas powiezie. Odkąd przybyliśmy z Poirotem na miejsce, Bixby nie opuszczał nas nawet na krok. Pochlebiało mu, że wśród jego klientów znalazł się wielki Herkules Poirot. Był tak dumny z tego faktu, że całkowicie ignorował pozostałych pasażerów. Niestety, tym razem nie dane mi było zaliczać się do szczęściarzy, na których nie zwracał najmniejszej uwagi. Jako że towarzyszyłem Poirotowi, słyszałem każde słowo pana Bixby’ego.
– Prawda, że prezentuje się okazale? Niebiesko-pomarańczowy wzór, jak skrzydła zimorodka! Cóż za jaskrawe kolory! A proszę tylko spojrzeć, jaką ma elegancką linię! Piękny pojazd, zgodzi się pan ze mną, panie Poirot? Drugiego takiego ze świecą szukać. Nowoczesność i luksus w jednym! Proszę popatrzeć na te drzwi! Idealnie dopasowane. Wyjątkowy projekt i staranne wykonanie. Niech pan patrzy!
– Istotnie, przyciąga wzrok – zgodziłem się, wiedząc, że pozwoli nam wsiąść dopiero wtedy, kiedy wyrazimy odpowiedni podziw. Poirot chrząknął tylko, nie chcąc udawać zachwytu.
Bixby był chudym, kanciastym mężczyzną z wyłupiastymi oczyma. Kiedy zauważył po drugiej stronie ulicy dwie kobiety w płaszczach i kapeluszach, wskazał na nie i oznajmił:
– A te panie się spóźniły! Ha, ha! Powinny były wcześniej zarezerwować sobie miejsca. Jeśli chce się podróżować z Kingfisher Coach Company, nie można czekać do ostatniej chwili. Bilety rozchodzą się jak ciepłe bułeczki. Ha! Przykro mi, moje panie! – ryknął na koniec.
Kobiety musiały go usłyszeć, ale nie zwróciły uwagi na jego pokrzykiwania. Ostentacyjnie szły dalej przed siebie. Gdyby Bixby do nich nie zawołał, w ogóle nie zauważyłyby naszej obecności. Nie obchodziła ich ani ta firma przewozowa, ani jej błękitno-pomarańczowy pojazd. Uderzyły mnie desperacja i wyraźny brak godności w zachowaniu Bixby’ego. Zacząłem się zastanawiać, czy jego przedsiębiorstwo na pewno prosperuje tak świetnie, jak twierdził.
– Słyszałeś? Pan Bixby właśnie odesłał z kwitkiem jakieś dwie damy – zwrócił się stojący nieopodal mnie mężczyzna do swojego towarzysza, który odparł:
– I słusznie, skoro nie ma ich na liście pasażerów. Przecież powiedział,