Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 26
A niech to. Próbowałam przyswoić znaczenie tych słów.
– Co więcej, w pracy stykam się codziennie z rdzą, która przeżera krawędzie cywilizacji, i jakoś muszę sobie z tym radzić. Potrafię rozpoznać dobrego człowieka. Potrafię również rozpoznać złego. Znam dobrych ludzi, których życie zmusiło do złych czynów, i złoczyńców robiących dobre uczynki.
Patrzyłam na niego zauroczona tym, co mówił.
– Wiem, którym typem osoby jesteś, i nic, co mi powiesz przy śniadaniu, tego nie zmieni. A gdy teraz będę biegał, w głowie będę mieć tylko jedną myśl: że twoje fantastyczne, nagie ciało spoczywa w moim łóżku.
Przebiegł mnie dreszcz.
– Wow… – szepnęłam.
– Więc przestań się zamartwiać – dokończył.
Pokiwałam głową. Poczułam jego dłoń zjeżdżającą wzdłuż moich pleców.
– Jeszcze jedno, Roxanne…
Przytaknęłam ponownie, ale jego słowa tłukły się w mojej głowie i nie byłam pewna, czy jestem gotowa na „jeszcze jedno”.
– Mówiłem poważnie, gdy w nocy wspomniałem o nas. Wiem, że się boisz…
– Nie boję się! – skłamałam odruchowo.
– Cicho! – Objął mnie mocniej.
Umilkłam.
– Uważasz, że za bardzo się spieszymy.
– Tu się zgadzamy – wtrąciłam się znów.
Pokręcił głową i uśmiechnął się.
– To już się stało, zrozum to. W chwili, w której wślizgnąłem się w ciebie, stało się.
Poczułam przyjemny skurcz w dole brzucha.
– Już to mówiłeś.
– Muszę wiedzieć, że jesteś tego świadoma.
– Dlaczego?
– Bo cokolwiek mi powiesz za kilka godzin, to sprawi, że się zaangażuję.
– To chyba nie o to chodzi – sprzeciwiłam się.
– Właśnie o to.
– Whisky…
– Już się zaangażowałem.
– Nie wydaje mi się.
Zmarszczył brwi.
– Nie rozumiesz.
– Musisz mi pozwolić zająć się moimi sprawami. Samodzielnie.
– Już to przeżyłem – wtrącił. – Stałem obok, bezczynnie się przyglądając. Nie pozwolę, by taka sytuacja się powtórzyła.
Mówił o Indy i Jet, o ich problemach.
– Bardzo to miłe, że chcesz pomóc, ale muszę to rozwiązać po swojemu – zapewniłam go.
– To nie jest miłe. Po prostu chronię to, co moje.
Spięłam się, odsunęłam nieco. Zamrugałam i wyprostowałam się.
– Nie jestem twoja.
– Może tak ci się tylko wydaje, co nie zmienia faktu, że jesteś.
Zbyt znajomo to zabrzmiało, niepokojąco znajomo. Faceci!
– Nie należę do ciebie! – krzyknęłam na tyle głośno, że Shamus szczeknął.
– Wiem, Roxie, usiłujesz być niezależna i silna…
No pięknie, teraz traktował mnie protekcjonalnie! Nie cierpiałam tego.
– Nie waż się patrzeć na mnie z góry, Hanku Nightingale! Jestem niezależna! – Nie wspomniałam o byciu silną, bo to byłoby bezczelne kłamstwo. – Dosyć mam facetów, którym się wydaje, że…
Zamilkłam. Prawie się zagalopowałam.
– Że co? – spytał, a gdy nie odpowiedziałam, drążył: – Facetów, którym co się wydaje?
Wybuchnęłam mu prosto w twarz:
– Facetów, którym się wydaje, że mogą mnie mieć na własność, uwięzić, zmuszać do bycia tam, gdzie nie chcę być, wmawiać, że czuję coś, czego wcale nie czuję!
Gdy tylko to powiedziałam, rzucił mnie na łóżko i pochylił się nade mną. W jego spojrzeniu był ogień.
– To, że do mnie należysz, nie znaczy wcale, że będę cię do czegokolwiek przymuszał. To znaczy tylko tyle, że póki to, co jest między nami, trwa, będę cię uważał za moją. To znaczy, że będę cię chronił. Będę się o ciebie troszczył. Może inni faceci rozumieją to inaczej.
Jego spojrzenie się zmieniło, poweselało, stało się hipnotyzujące. W końcu poprosił:
– Nie porównuj mnie z innymi facetami.
Te słowa zniszczyły całą moją linię obrony. Musiałam jakoś utrzymać ten kruszący się mur oddzielający mnie od niego; rzuciłam więc filozoficzną bzdurę z książki dla dzieci:
– Mówią, że jeśli coś kochasz, musisz to uwolnić, a jeśli wróci do ciebie, to znaczy, że tak miało być.
– Pierdoły!
No cóż, poległam w kwestii filozofowania. Postanowiłam przejść w tryb wkurzony.
– Hank! – wystrzeliłam.
Uśmiechnął się, dał mi całusa i rzucił:
– Pogadamy o tym przy śniadaniu. Ja wysłucham ciebie, ty wysłuchasz mnie. Jakoś to wszystko poskładamy.
Gdybym mogła podeprzeć się pod boki, zrobiłabym to.
– Jesteś uparty jak wujek Tex!
Jego uśmiech się poszerzył.
– Więc chyba wpadłaś na dobre!
– Już to wiem… – skonkludowałam.
Przygniótł mnie do materaca, odbierając mi oddech.