Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 21

Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley Rock Chick

Скачать книгу

przez dwie ulice i zawróciliśmy do domu.

      Stałam przed drzwiami, usiłując wyglądać jak ktoś, kto wcale nie ma ochoty wchodzić do środka. Weszliśmy jednak i Hank zapalił kilka lamp.

      Cały parter zajmowała otwarta przestrzeń, na którą składał się salon, strefa jadalniana i kuchnia z barkiem. Musiał niedawno zrobić remont, wszystko było nowe i schludne. Wyfroterowany parkiet, w kuchni dębowe szafki i chromowane sprzęty, wyglądające na wygodne, tapicerowane karmelową tkaniną meble i stary, sfatygowany stół, który musiał niejedno przeżyć.

      Wszystko było tak bardzo w stylu Kolorado. W przedpokoju ścianę zdobiły stare tablice rejestracyjne. Przestrzeń asekuracyjnie udekorowana kilkoma indiańskimi figurkami, a na ścianie nad kanapą oprawione plakaty reklamowe browarów.

      I to by było na tyle, jeśli chodzi o wystrój. Mimo braku miękkich poduszek i świec zapachowych czuło się domową atmosferę i rys osobowości właściciela. Mieszkał tu i to lubił, był dumny z tego, jak dom wyglądał, to dało się wyczuć od razu.

      Dodałabym jednak kute, żelazne kandelabry i świece o zapachu morwy, i może jakieś zasłony, żeby nieco ukryć żaluzje…

      Przestań dekorować mu chałupę!, zbeształam się w myślach, krzyżując ręce na piersi, jakbym w ten sposób mogła powstrzymać designerskie zapędy.

      – Napijesz się czegoś? – Hank odpiął psu smycz i podążył do kuchni.

      Przez szczelinę między blatem i górnymi szafkami mogłam dostrzec tylko jego talię i kratę na brzuchu…

      Bardzo przyjemny widok.

      Przytoczył się Shamus i znowu usiadł na moich stopach. Potarmosiłam jego uszy.

      – Chciałabym już wrócić do hotelu.

      – Spędzisz noc tutaj – poinformował mnie Hank, opierając się o barek.

      Chyba kopara mi opadła.

      – Nie mam najmniejszego zamiaru!

      Spojrzenie mu złagodniało, a mnie skoczyło ciśnienie.

      – Podejdź no tu do mnie…

      – Nie, zabierz mnie do hotelu!

      – Zbliż się, a przekonam cię, że nie chcesz tam wracać.

      Dobry Boże! Wcale nie musiał mnie przekonywać, bo przecież tak naprawdę nie chciałam donikąd wracać. Ale musiałam, dla jego dobra i dla swojego własnego.

      – Whisky, naprawdę muszę się wyspać. Mam jutro sporo do zrobienia.

      Kłamałam jak z nut, niczego na jutro nie zaplanowałam.

      – Co niby?

      Niczego nie wymyśliłam na poczekaniu.

      – Możesz tam sobie stać, ale wówczas ja podejdę do ciebie i wierz mi, lepiej będzie, jak sama się zbliżysz.

      Mierzyliśmy się spojrzeniami. Moje serce waliło już w piersi jak młot pneumatyczny. Słyszałam, jak uderza raz za razem, gdy na niego patrzyłam. Ruszył w moją stronę, a Shamus, widząc właściciela, porzucił mnie niecnie. Wycofywałam się, aż uderzyłam plecami o zamknięte drzwi. Uniosłam ręce, by się osłonić.

      – Whisky… – zaczęłam, ale zanurkował pod moimi wyciągniętymi ramionami i zarzucił mnie sobie na plecy.

      O matulu!!

      – Hank! – krzyknęłam w jego plecy, ale nie reagował, tylko szedł do jadalni. – Postaw mnie! – Odpychałam się od niego nadaremnie, przeszedł przez kuchnię do jakiegoś ciemnego pokoju.

      – Do diabła, postaw mnie!

      Pochylił się, żeby zapalić jakąś lampę, po czym postawił mnie na podłodze. Uciekłabym, ale tarasował wyjście. Za moimi plecami znajdowało się ogromne łóżko z zagłówkiem z surowego drewna. Tuż za mną.

      – Zejdź mi z drogi! – zażądałam. – Wzywam taksówkę!

      Oplótł mnie ramionami.

      – Żadnych taksówek. – Jedna z jego dłoni zawędrowała po plecach na tył mojej głowy. – Żadnego hotelu. – Druga ręka oplatająca mnie, przyciągająca do jego ciała. – Dziś w nocy śpisz w moim łóżku, ze mną.

      Spojrzałam w jego twarz, czując, że w jego objęciach cała chęć oporu wyparowuje.

      – Proszę… – jęknęłam błagalnie.

      – Jeszcze nie raz poprosisz tej nocy… – wyszeptał w moje usta.

      Poczułam motyle w brzuchu. A potem mój umysł opustoszał.

      Pocałował mnie. Głęboko. Nie opierałam się, odwzajemniłam pocałunek. Przecież tak naprawdę nie chciałam z tym walczyć. Historia zatoczyła koło: poddałam się Billy’emu, teraz poddawałam się Hankowi.

      Objęłam jego szyję, wplotłam dłonie we włosy, które były wspaniałe, miękkie i gęste, wiły się wokół moich palców.

      – Świetne masz włosy… – szepnęłam do jego ucha, gdy on moje pieścił wargami.

      – Walnięta jesteś… – odrzekł, a zabrzmiało to jak komplement.

      Poczułam jego usta tuż za uchem, zadrżałam.

      – Wcale nie… – szepnęłam, przykładając usta do jego szyi; posmakowałam skórę językiem.

      Poczułam jego dłoń wślizgującą się pod moją bluzkę, wędrującą po boku ciała. Wzdrygnęłam się, miałam łaskotki.

      – Zamierzasz cały czas gadać? – zapytał, odsuwając się nieco, by na mnie spojrzeć.

      – Może…

      Pokręcił przecząco głową i zamknął mi usta pocałunkiem. I dopiero teraz zaczął całować nie na żarty. Jeśli wcześniej od pieszczoty jego ust zakręciło mi się w głowie, to teraz prawie straciłam przytomność.

      Badałam dłońmi jego plecy i barki, moje ręce tańczyły pod swetrem. A on nie przestawał mnie całować, może dlatego, żebym już się nie odzywała. Czułam, że się zatracam, choć przecież tak naprawdę to stało się już dawno.

      Rzuciliśmy się na siebie już bez hamulców: dłonie pod ubraniami, języki walczące w ustach. Zdarłam z niego ten cholerny golf. Pchnął mnie na łóżko i ułożył się obok, jego dłoń buszowała pod moją bluzką, gładził mnie po brzuchu, w końcu uchwycił pierś. Całował mnie niestrudzenie, aż poczułam, jak ta pewna, gorąca dłoń odsuwa mój biustonosz i dotyka obnażonego ciała. Cofnęłam się nieco, ale jego palce jakby żyły własnym życiem.

      – Zdejmę bluzkę… – szepnęłam.

      – Nie

Скачать книгу