Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 20
– Musi być po twojemu, co? – zapytałam, osuszywszy łzy.
Czułam się jak… sama nie wiedziałam…
– Musi. – Przyciągnął mnie do siebie.
Usiłowałam udawać, że wcale nie czułam tego, co faktycznie czułam. Nie mogłam dać się temu ponieść, choć było to takie przyjemne… Miałam zbyt wiele do stracenia.
Spojrzałam na Hanka.
– Makijaż mi spłynął…?
– No tak jakby – rzucił z uśmiechem.
Cholera!
Zrobiłam porządek z twarzą na tyle, na ile pozwalał mi warsztat złożony z bandany i podręcznego lusterka.
Gdy tak jechaliśmy przez Denver, po chwili zrelaksowałam się i usadowiłam wygodnie u boku Hanka. To było silniejsze ode mnie: był jak ciepła, niewzruszona opoka. Denver wyglądało niczym pokaz pięknych slajdów, a powóz kołysał uspokajająco. Nawet najbardziej spięta neurotyczka by się wyluzowała.
Ani się obejrzałam, a dłoń Hanka uniosła moją głowę i zaczęliśmy się całować. Poddałam mu się natychmiast, oddając pocałunki.
Świetnie całował. Poczułam go w sercu i w duszy.
– Ale się wpakowałam… – szepnęłam, patrząc na jego usta.
Pogładził mnie po policzku.
– No – potwierdził krótko.
Cholera.
Wyglądałam przez okienko toyoty, gdy Hank odwoził mnie do hotelu. Randka się kończyła, a ja usiłowałam nie rozpłakać się ponownie. To była moja najlepsza randka. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że była najlepszą randką w historii ludzkości, a już na pewno plasowała się w pierwszej dziesiątce. Łaknęłam kolejnej. Następnych dziesięciu właśnie takich. W zasadzie chciałam, żeby moje życie stało się jedną nieustającą randką z Hankiem. A musiały mi pozostać tylko wspomnienia tej jednej. Powinnam myśleć o sobie jako o szczęściarze, bo niektóre kobiety nigdy nie były na takiej randce. Wcale nie czułam się jednak szczęściarą.
Zatrzymaliśmy się na poboczu. Rozejrzałam się. Nie stanęliśmy pod hotelem, tylko w jakiejś bardzo przyjemnej dzielnicy.
– Gdzie jesteśmy? – spytałam, zerkając na Hanka.
– Pod moim domem.
– Co?? – zapiszczałam.
Zignorował to i wysiadł, ale ja przyrosłam do siedzenia.
To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje!, powtarzałam w głowie.
Drzwiczki po mojej stronie otworzyły się.
– Zabierz mnie do hotelu – zażądałam, patrząc na Hanka.
Sięgnął do środka, odpiął mój pas i wyciągnął mnie za rękę z samochodu.
– Muszę najpierw wyprowadzić psa – poinformował mnie.
Uszłam kilka kroków, ale zatrzymałam się gwałtownie.
– Ty masz psa?
Również przystanął i odwrócił się, żeby na mnie spojrzeć.
– No mam.
Uwielbiałam psy!
– A jakiego?
– Czekoladowego labradora.
Cholercia, moje ulubione!
– Zaczekam w aucie – powiedziałam.
Pociągnął mnie za rękę w stronę domu.
– Whisky, naprawdę powinnam wracać.
Bezskutecznie usiłowałam wyswobodzić dłoń z jego uścisku. Ciągnął mnie w stronę domu: jednopiętrowego, z cegły, z ładnie utrzymanym podwórkiem, ale widać było, że kobiecej ręki do niego nie przyłożono. Żadnych donic z kwiatami czy jesiennych dekoracji. Ja bym ustroiła cały dom, gdybym oczywiście w takim mieszkała. Odganiałam inne wizje wspólnej sielanki z Hankiem.
Uwolnił moją dłoń i otworzył drzwi.
– Whisky…
Wyskoczył na nas czekoladowy labrador.
Słodziutki był. Przeuroczy!
– Siad! – zakomenderował Hank, gdy pies skoczył na niego.
Pies się uspokoił, otarł łbem o jego nogi i podszedł do mnie. Upadłam na tyłek pod jego ciężarem, a potem on zabrał się za oblizywanie mojej twarzy.
– Mam nadzieję, że nie pełni tu funkcji stróża? – rzekłam, usiłując podrapać go za uchem, gdy się na mnie uwalił.
– Zmył ci resztki makijażu – zauważył Hank.
Roześmiałam się. Hank wszedł do domu po smycz, a ja wstałam i bawiłam się z psem.
– Jak się wabi? – zapytałam.
– Shamus1.
Poklepałam się po udach. Pies usadowił się przy moich nogach, a Hank zapiął mu smycz. Gdy tylko Shamus usłyszał klik karabińczyka, wiedział, co go czeka, i rozszalał się na dobre. Po chwili podążał wzdłuż krawężnika, z nosem przy ziemi.
Hank złapał mnie za rękę i poszliśmy za zwierzakiem. Po kilku krokach zrozumiałam, co tu się działo.
– To nie fair – powiedziałam.
– Co? – zapytał Hank.
– Nie zgrywaj niewiniątka, Hanku Nightingale. O psie mówię.
Objął mnie. Hank, nie pies.
Zatrzymaliśmy się, choć Shamus nie miał na to ochoty, a jego spojrzenie mówiło: „No weźcie, idziemy dalej!”.
Poczułam usta Hanka na skroni, w chwilę potem na uchu.
– Usiłujesz zgrywać niedostępną twardzielkę, ale ja przecież wiem, że jesteś miękka i chętna… – szepnął.
Odsunęłam się gwałtownie.
– Nie jestem miękka! – wypaliłam.
1
shamus (ang.) – policjant lub detektyw policyjny, (slang.) prywatny detektyw.