Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 19
Uśmiechnął się w odpowiedzi.
– Roxie, daj spokój! Pojedziemy do miasta i rozchodzimy tę kolację, to wszystko.
Westchnęłam, albo raczej jęknęłam. Chyba mogłam pojechać do miasta, trochę pozwiedzać, rozruszać się. Prawda?
– No dobra – poddałam się.
Przysunął się jeszcze i – wierzcie lub nie – potarł nosem o mój nos, a potem spojrzał mi prosto w oczy:
– Martwić się o bliskość będziesz potem.
Cholera. Doigrałam się.
Pojechaliśmy tramwajem do miasta i spacerowaliśmy. Początkowo trzymał mnie za rękę, lecz w miarę upływu czasu objął mnie ramieniem.
Pozwalałam na to wszystko, ponieważ postanowiłam tego wieczoru poudawać kogoś innego. Zdecydowałam, że będę sobą z czasów przed poznaniem Billy’ego, przed podjęciem głupich decyzji, które spieprzyły mi życie. Byłam tą Roxie Giselle Logan, która zasłużyła na świetną randkę z przystojnym Hankiem Nightingale’em. Należało mi się.
– Jak możesz w ogóle chodzić w takich butach? – zapytał Hank.
– W koszykówkę potrafię w nich grać – odparłam bez zająknięcia.
Nie żartowałam. Nosiłam szpile od piątego roku życia, od czasu, kiedy mama kupiła mi takie różowe dziecięce obcasiki.
– Daj znać, jeśli jednak rozbolą cię nogi.
No weźcie! Czy on musiał być taki troskliwy i dobry?
Chociaż był poniedziałkowy wieczór, ulice roiły się od spacerowiczów. Pełne, hałaśliwe bary, restauracje, krzykliwe światła, wszystko tętniło życiem w rozkosznym rozkwicie. Przeszliśmy przez Writer Square i zatrzymaliśmy się na drinka w klubie Wazee Supper.
Wróciliśmy tą samą trasą i było mi cholernie szkoda, że randka dobiegała końca. Robiło się późno; Hank musiał jutro iść do pracy i ścigać przestępców, a ja… musiałam uporządkować swoje życie.
Dostrzegłam stojący nieopodal powóz. Uwielbiałam konie! W zasadzie uwielbiałam wszystkie stworzenia porośnięte sierścią.
– Zaczekaj chwileczkę! – Wyswobodziłam się z objęcia Hanka i podeszłam do woźnicy. – Czy mogę pogłaskać konia? – zapytałam.
– Pewnie! – odrzekł.
Położyłam dłoń na miękkim pysku zwierzęcia.
– Cześć, olbrzymie… – wyszeptałam do niego.
Szarpnął łbem i posmyrał mnie mięsistymi wargami po szyi. Zachichotałam, bo to strasznie łaskotało.
– Lubi cię – stwierdził woźnica.
– Pachnę jedzeniem, pewnie dlatego.
– No, jeść to on zdecydowanie lubi!
Nagle Hank odciągnął mnie, więc odwróciłam się i pomachałam w stronę konia, który patrzył za mną, aż zdałam sobie sprawę, że jestem prowadzona do powozu.
– Co ty wy…
– Wsiadaj, przejedziemy się.
Spojrzałam na niego, on na woźnicę.
– Nie.
To było za wiele. Najpierw pyszna kolacja, wino, miła rozmowa, potem spacer uliczkami, a teraz przejażdżka bryczką. To było za wiele. Nie zniosłabym tego. Jeszcze nigdy nie jechałam powozem. Chyba nigdy wcześniej nie spotkało mnie nic romantycznego, nie licząc akcji w stylu Bonnie i Clyde’a, które kończyły się świstem kul i kryminalnym smrodem Billy’ego osiadłym na mojej skórze.
Billy nigdy nie wziął mnie na przejażdżkę. Obiecywał milion romantycznych pierdół, ale nawet nie kupił mi kwiatów. Nigdy. Żaden z moich byłych tego nie zrobił.
– Co się dzieje? – zapytał Hank, gdy cała zesztywniałam.
Już to czułam. Nienawidziłam tego, ale to już się działo wbrew mojej woli: poczułam kręcenie w nosie i wiedziałam, że za moment się rozpłaczę.
Obrócił mnie do siebie i spojrzał na moją drgającą brodę. Cholera! To było upokarzające… Opuściłam głowę. Hank złożył dłoń na mojej szyi, pochylił się, żeby spojrzeć mi w twarz.
– Jezu, Roxie, co się dzieje?
– Chodźmy stąd… – szepnęłam.
– Wszystko dobrze? – zapytał woźnica.
– Słoneczko… – Poczułam, że Hank mnie obejmuje.
– Po prostu już chodźmy! – powtórzyłam, ale nie dosłyszał, bo byłam wtulona w jego pierś.
– Chcesz chusteczkę? – zapytał woźnica.
Hank uniósł moją głowę, co było dość niefortunne, bo już beczałam na całego. Odwróciłam wzrok, bo jak było powszechnie wiadomo, osoba, która zastała cię w krępującej sytuacji, po prostu znikała, jeśli się jej nie widziało, no nie? Bez słowa otarł moją twarz błękitną bandaną.
– Nie przejmuj się. – Siorbnęłam nosem. – Ciągle mi się to zdarza.
Wciąż nic nie mówił.
– Nawet na reklamach płaczę.
Milczał.
– Płaczę za każdym razem, oglądając Czułe słówka, a widziałam to już z dziesięć razy – ciągnęłam.
Hank wciąż nie wydał z siebie ani dźwięku. Wstrząsnął mną mimowolny szloch.
– Za każdym razem, gdy Shirley MacLaine robi tę aferę pielęgniarkom o leki dla Debry Winger… – Gardło zawiązało mi się w supeł. – Zawsze mnie to wzrusza.
– I teraz płaczesz, bo przypomniałaś sobie o tym filmie? – zapytał w końcu Hank.
Pokręciłam przecząco głową.
– No to dlaczego płaczesz?
W końcu odważyłam się unieść na niego wzrok i powiedziałam to głośno, choć przecież wcale nie chciałam:
– Bo jesteś dla mnie taki miły…
Przez jego twarz przemknął grymas, którego nie zdołał ukryć. Po chwili jego oczy stały się zupełnie puste. To, co zdążyłam wyczytać, nieźle mnie wystraszyło.
– A czy ktoś inny był dla ciebie niemiły?