Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 14
Gapił się na mnie przez chwilę.
– Nie da się zaprzeczyć, że jesteś z MacMillanów.
– A pewnie, że jestem! – odrzekłam butnie.
Patrzył na mnie jeszcze przez chwilę.
– Niech ci będzie – powiedział w końcu.
Poczułam, że schodzi ze mnie napięcie.
– Dzięki – mruknęłam.
– Ale wiedz jedno, młoda. Jeśli tylko zauważę, że coś ci tam nie idzie w tym twoim misternym planie, a jestem pewien, że coś się spieprzy, to od razu dzwonię po chłopaków!
Znowu się spięłam.
– Nie.
– Po Hanka też.
– Nie! – krzyknęłam, mając gdzieś, że wszyscy słyszą.
– Powiem to głośno i wyraźnie: do Hanka zadzwonię najpierw! – powtórzył wujek.
– Jeśli to zrobisz, natychmiast znikam! – zagroziłam.
– A tylko spróbuj, to napuszczę na ciebie Lee. Spuści ze smyczy Vance’a albo Mace’a, wytropią cię, zanim dotrzesz do granicy z Kolorado.
No niech to jasna dupa, naprawdę byłam w tarapatach!
– Wujku!
Złożył swoją wielką jak bochen dłoń na mojej.
– Dopiero co weszłaś do mojego życia. Nie pozwolę jakiemuś cwanemu skurwysynowi cię z niego wyciągnąć. Musiałby najpierw rozwalić mi łeb tym swoim młotem!
Poczułam w gardle gulę strachu, bo Billy był niewątpliwie zdolny do czegoś takiego.
– Wujku Tex…
– Nie martw się, mała. Zanim doszedłby do mnie, musiałby powalić pół tuzina innych. A wierz mi, widziałem ich przy robocie. Nie przeszedłby nawet przez pierwszą linię!
– Nie znam tych facetów, ty przecież też ledwie ich poznałeś! – przypomniałam mu.
– Nie trzeba ich dogłębnie poznawać, by wiedzieć, z jakiej gliny są ulepieni. Naoglądałem się tego trochę przez te kilka miesięcy. – Ścisnął moją dłoń. – Jesteś we właściwym miejscu. – Odchylił się na oparcie kanapy. – Dawać go tu! – huknął.
Niech to cholera.
Bez wątpienia siedziałam oficjalnie, nieodwracalnie po uszy w szambie.
Rozdział piąty
Telefony
Wujek podprowadził mnie do samochodu; pojechałam za nim, a w domu pomogłam sprzątnąć kuwety. Zrobiliśmy zakupy w lokalnym sklepiku na rogu, gdzie poznałam pana Kumara. Po drodze dowiedziałam się, że Tex ma randkę z Nancy, więc cały czas podśpiewywałam: „Zakochaaanaa paaaraaa!”. Chyba się wkurzył, bo zaniósł mnie do mojego auta, porzucił na ulicy i odwróciwszy się na pięcie, poszedł do domu.
Ależ ja jestem dowcipna!
W hotelu przetrząsnęłam obie walizki. W końcu byłam wymagająca, a takie laski nigdzie się nie ruszają bez przynajmniej dwóch walizek.
Musiałam wystroić się na randkę. Gapiłam się bezradnie na rozbebeszone walizki i choć miałam w nich więcej fatałaszków niż większość ludzi w całym swoim życiu, to nie widziałam odpowiedniego stroju na spotkanie z Whisky.
Zadzwoniła moja komórka. Spojrzałam na torebkę jak na łaknącego mojej krwi potwora, przekonana, że gdy spojrzę na wyświetlacz, zobaczę imię Billy’ego.
To była Daisy.
– Halo? – Byłam nieźle zaskoczona.
– Cześć, słodziutka, w co się ubierasz na randkę?
Przysiadłam na skraju łóżka. Poznałyśmy się dobę temu, a ona już zachowywała się tak, jakby znała mnie dwadzieścia cztery lata, a nie dwadzieścia cztery godziny!
– No nie wiem właśnie! – odpowiedziałam.
– Dzwoń do Indy, ona jest niezła w te klocki. A jak długo zostaniesz w mieście?
O co jej znowu chodziło?
– Nie wiem – rzekłam asekuracyjnie.
– Bo wiesz, urządzamy z Marcusem imprezkę, w czwartek, nie ten, ale kolejny. Byłoby super, gdybyś wpadła!
Słodka była, punkt dla niej.
– Nie wiem, czy jeszcze tu będę, ale jeśli tak, to na pewno zajrzę.
– To impreza charytatywna, więc będą tylko przekąski. Goście to ludzie, którzy rządzą połową miasta, więc mogą się napchać w domach, zanim wpadną do Zamku.
Zamek…?
– Stroje wieczorowe. Masz cekinową kieckę?
– Eee… – Nie miałam. Z Billym nie chodziliśmy na formalne rauty.
– Nie bój nic, Tod ci coś pożyczy. Nie ma to jak szafa drag queen! O! Muszę lecieć, masażystka przyszła. Nara!
– Nara! – rzuciłam w pustkę, bo już się rozłączyła.
Odłożyłam telefon i spróbowałam wyłączyć również wewnętrzny przycisk, który sprawiał, że czułam się tu niemal widziana, jak w domu. Nie zadziałało.
Gdy myłam twarz, przygotowując ją pod wieczorowy makijaż, znowu usłyszałam dzwonek. Telefon leżał na toaletce, znów byłam pewna, że to Billy. Ale tym razem był to rzeczony przed chwilą Tod, sąsiad Indy.
No bez jaj. Wiedziałam, że Daisy wpisała mi wspólny numer Toda i Steviego, ale jak w telefonie znalazł się ten pierwszy solo?
– Halo?
– Cześć, dziewczynko! Tu Tod. Daisy mi doniosła, że potrzebujesz wybuchowej kreacji na jej wybuchową imprezkę. Wpadnij do mnie, pobuszujemy w szafie!
O rety, on także był słodziakiem!
– Nie wiem, czy w ogóle będę jeszcze w mieście… – zaczęłam.
– Musisz przyjść, bo to będzie wydarzenie dekady! – zaskrzeczał Tod, jakbym co najmniej oznajmiła mu, że odrzuciłam oświadczyny księcia Williama.
– Ale…
– Wpadnij do mnie tak czy inaczej. Wypijemy jakieś bąbelki