Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 11
Ocknęłam się z ramionami obejmującymi jego szyję.
– Przestań w końcu mnie całować – zbeształam go, ale wcale nie zabrzmiało to przekonująco.
Uśmiechnął się.
– Przestanę na dziś, ale jutro to powtórzymy! – Jego dłoń wciąż błądziła w mych włosach i wyszeptał, muskając wargami moje ucho: – I gdy tylko będę miał okazję, posmakuję nie tylko twoich ust!
Mój Boże! Myślałam, że zemdleję, wszystko, co mogło we mnie zesztywnieć, właśnie to zrobiło, ale kolana dla odmiany ugięły się pode mną i musiałam przytrzymać się Hanka.
– Nie za szybko to idzie? – wydyszałam.
Ucałował mnie w szyję, po czym znów spojrzał mi w oczy.
– Kochanie, poczekaj, aż nabiorę rozpędu, wtedy naprawdę zakręci ci się w głowie! – obiecał.
Ale w mojej głowie już szalała karuzela.
Rozdział czwarty
Oczy szeroko otwarte
Leżałam na kanapie w Fortnum, ze stopami złożonymi na oparciu i przedramieniem skrywającym oczy. Nie obchodziło mnie, czy klienci wezmą mnie za wariatkę.
Z odtwarzacza mp3 sączyło się w moje uszy Thunder Road Springsteena. Czekałam, aż wujek skończy pracę, i na próżno usiłowałam nie wspominać wydarzeń z wczorajszej imprezy.
Gdy wróciliśmy do środka, postanowiłam wypić piąte martini – Martini Zidiocenia – i z tego, co pamiętałam, spędziłam resztę wieczoru, stojąc obok Hanka i chichocząc; chyba nawet przez większość tego czasu trzymałam go za rękę. Dobry Boże! Na szczęście, zanim zdążyłam wypić szóste martini – Martini Wymiotne – wujek Tex odwiózł mnie do hotelu. Leżałam w łóżku, czekając, aż pokój przestanie wirować, i w końcu zasnęłam.
Po przebudzeniu czułam się tak, jakby przejechała mnie ciężarówka. Stałam długo pod prysznicem, nie byłam w stanie otworzyć oczu bez poczucia, że zamieniają się w płonące dziury w mojej głowie. Ułożyłam jednak włosy i zrobiłam makijaż. Zdecydowałam się włożyć jeansy, bo wszystko do nich pasowało, a naprawdę nie byłam w stanie przemyślnie kompletować stroju. W końcu mieliśmy poniedziałek, więc Hank z pewnością pracował, nie było szans na spotkanie go w ciągu dnia. Nie musiałam wyglądać jak Kosztowna Szprycha aż do wpół do siódmej wieczorem.
Założyłam białą koszulę, która zamiast kołnierza miała uroczy żabocik. Okrągłe kolczyki i obróżka to nie był zbyt ekstrawagancki dodatek do srebrnych baletek.
Wtoczyłam się do Fortnum po przejechaniu czterech przecznic. Tex, Duke i Indy spojrzeli na mnie ponad kolejką klientów.
– Cholera, dziewczyno! – zawołał wujek, gdy już przepchnęłam się na początek kolejki, ignorując wszystkich dookoła.
– Kawusię…! – wydyszałam.
– Halo, teraz moja kolej! – zawołał facet, stojący tuż przy ladzie.
Odwróciłam się w jego stronę.
– Wczoraj golnęłam pięć martini, a potem całowałam się z nieznajomym przystojniakiem. Dwa razy – powiedziałam mu.
– Dobra, zasłużyłaś na pierwszeństwo! – zgodził się.
Usłyszałam śmiech Indy.
Spojrzałam na udekorowaną pianę na szczycie kubka z karmelową latte i zrozumiałam, dlaczego zatrudniła Texa.
– Wujku, to jest śliczniutkie! I przepyszne!
– Masz piankę na ustach – odpowiedział.
Zlizałam ją, zauważając, że Duke się na mnie gapi.
– Czy moglibyśmy mieć, powiedzmy, tydzień przerwy, zanim następna taka wtoczy się tymi drzwiami? – zapytał, przenosząc wzrok na wujka.
– Bierz, co dają! – Tex wzruszył ramionami.
– O czym oni mówią? – spytałam Indy, pociągając kolejny łyk.
Pogrzebała w torebce i wydobyła fiolkę ibuprofenu, podała mi dwie tabletki.
– Czy Tex ci mówił o kłopotach Jet? – spytała.
Popiłam tabletki kawą.
– Chodzi o gwałciciela, pożyczkę i tatusia, którego wyrzucono z pędzącego samochodu?
Stojący najbliżej mnie facet wybałuszył oczy, ale obie go zignorowałyśmy.
– No wiesz, załatwiliśmy to w piątek, a już w niedzielę zjawiłaś się ty. Widząc cię z Hankiem, no wiesz…
– Co wiem?
– Chyba Duke nieco się martwi.
– Nieco, akurat! Hank ma przesrane! – Spojrzał na mnie. – Bez urazy, ale podejrzewam, że przejedziesz go jak walec. I z pewnością wszystkim dookoła też się dostanie!
Zamrugałam.
– Zostanę w mieście tylko kilka dni.
– Co nie zmienia faktu – odparł Duke.
– Alleluja! – zagrzmiał Tex. – Nie ma co się obijać, złociutka, już ty im pokażesz!
– Chyba się porzygam… – Spojrzałam na Indy.
– Czyżby kacunio? – spytała.
– To też – odrzekłam, a ona się zaśmiała, choć nie widziałam w moim żałosnym stanie niczego zabawnego.
W tym momencie do środka wkroczyła Daisy, ubrana w obcisły różowiutki welurowy dresik, z zamkiem bluzy rozchylonym tak, by jej „dolina śmierci” była wyraźnie widoczna. Pleciona opaska frotté upodabniała ją do młodszej wersji jakiejś upiornej mieszanki Dolly Parton z Jackie Stallone.
– Hey, Roxie! Wpadłam zapytać, czy nie masz ochoty na energiczny spacerek, póki Tex pracuje – zawołała.
Zaburczało mi w brzuchu.
– Chyba że po cheesburgera! – wypaliłam, bo było to moje jedyne skuteczne lekarstwo na kaca. Po ostatnim kęsie i popchnięciu fryteczkami miałabym kwadrans nirwanicznego ukojenia.
– Złotko, cheesburger kłóci się z ideą raźnego spacerku!