Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley страница 13
– Dobrze wiesz, że najlepszy.
– Nie, nie wiem! Jestem tu prywatnie, mam sprawę do wujka. Naprawdę nie potrzebuję, żebyś wszystko komplikował.
– Co to za prywatne sprawy? – dociekał.
– Prywatne to znaczy prywatne – odpowiedziałam.
– Może odprowadzisz mnie do auta, żebym miał jeszcze chwilę na przekonanie cię do tego, byś jednak wygospodarowała dla mnie kilka chwil swojego cennego czasu? – naciskał.
– Wystarczy tego przekonywania! – krzyknęłam i wszystkie głowy odwróciły się w naszym kierunku, syknęłam więc ciszej: – Obiecałeś, że dasz mi spokój do wieczora.
– A więc zaczekam do wieczora.
Sama dawałam mu przyzwolenie.
– Arogancki z ciebie sukinsyn! – warknęłam.
Co miałam mu niby powiedzieć? Miałam kaca, a gdzieś tam, w poprzednim życiu, jeszcze nie ostygło łóżko po moim byłym. No dobra, Billy pewnie już się z niego wygramolił i wyruszył na poszukiwania. No i nie bzykaliśmy się w tym łóżku od niemal roku, choć próbował się do mnie dobierać, a odmowy tylko go wkurzały. Musiałam jednak wykreślić przeszłość z Billym, zanim Hank wkroczy do mojej przyszłości. I teraźniejszości.
– Słoneczko, jesteś powalająca nawet wtedy, gdy zgrywasz sukę!
Żachnęłam się i zmrużyłam oczy.
– Nie waż się nazywać mnie suką!
– Wyjaśnij mi coś: możesz nazywać mnie sukinsynem, ale mnie nie wolno się odgryźć?
– Tak właśnie.
Znowu się uśmiechnął. Chyba wpadłam w kłopoty. Nie było na niego sposobu. Może dlatego, że tak naprawdę nie chciałam go zdenerwować. Musiałam spoważnieć.
– Nie masz pojęcia, w co się pakujesz.
Znowu pochylił się nade mną, jego twarz zawisła kilka centymetrów nad moją.
– Posłuchaj mnie uważnie, Roxanne. Wiedziałem, że kłopoty to twoje drugie imię, gdy tylko cię zobaczyłem. Liczę na to, że sama mi o nich opowiesz. Ale jeśli nie, to i tak pojawię się, gdy cię w końcu dopadną. Na razie mam cię na oku dla Texa. I z ciekawości. Ale po dzisiejszej nocy, jak mniemam, dojdą jeszcze inne powody.
A niech mnie. Zamurowało mnie, więc choć raz zrobiłam coś mądrego dla odmiany: milczałam.
– Rozumiem, że dbasz o własne bezpieczeństwo – ciągnął. – Ale mnie chronić nie musisz. Mam oczy szeroko otwarte…
Brakowało mi tchu.
– Hank… – zaczęłam, ale nie pozwolił sobie przerwać.
– …i podoba mi się to, co widzę.
Rety.
– Mam kłopoty – powiedziałam.
– To już wiem.
– O ciebie mi chodzi.
– Dobrze wiedzieć, że i ty masz oczy szeroko otwarte.
Zanim te słowa wybrzmiały, ucałował mnie w czubek nosa, po czym wstał, zgarnął ze stołu kubek z kawą i już go nie było.
– A niech mnie…
– Słodziutka, lepiej powiedz to jeszcze raz! – rzekła Daisy, która podsłuchiwała od strony stoiska z książkami.
Siedziała ze skrzyżowanymi nogami, wertując magazyn. Niby przewracała kartki, ale wzrokiem podążyła za Hankiem.
– A niech mnie! – powtórzyłam.
– No i wszyscy mamy przesrane… – doszedł mnie grobowy głos Duke’a gdzieś spomiędzy książek.
Nie mylił się, byłam tego pewna.
Wujek urwał się w końcu z pracy i zabrał mnie do arabskiej restauracji Jerusalem, na University Boulevard. Zamówiliśmy wielkie talerze pełne ryżu, kebabu, gyrosu, hummusu i innych wschodnich specjałów.
– A niech mnie, przecież nie wepchnę w siebie tego wszystkiego! – rzekłam, gapiąc się w talerz.
– Nie gadaj, tylko wcinaj, co z tobą? – zapytał wujek.
Skubnęłam z talerza.
– Roxanne Giselle – zaczął.
– Rety, wujku, zabrzmiałeś zupełnie jak moja matka!
Przez jego twarz przemknął jakiś zbolały grymas, aż pożałowałam, że ją wspomniałam.
– Opowiem ci wszystko – rzuciłam szybko, żeby odwrócić jego uwagę od jakiegoś bolesnego wspomnienia.
Opowiedziałam mu o Billym. Gdzieś w połowie, zdaje się, że przy akcji z młotem, wujek aż się opluł, wołając:
– Zabiję tego skurwysyna!
Obejrzałam się na sąsiednie stoliki.
– Wujku, wyluzuj!
– Mów, co było dalej! – zażądał, machając mi przed twarzą widelcem.
No to dokończyłam.
– Nie będziesz uciekać przed tym draniem. Wystarczy szepnąć słówko, a Lee go już załatwi na dobre!
Nie, w życiu!
– O nie, nikt nie może się o tym dowiedzieć! Ani Lee, ani Hank, ani Eddie, ani Indy! Nikt!
– Lee to twardziel. Przy nim Hitler trząsłby się ze strachu w swoich wypolerowanych oficerkach, nawet z całą niemiecką armią za plecami!
– Powiedziałam nie!
– Roxie, kochanie, nie gniewaj się, ale twój plan jest do kitu!
– Przez lata go opracowywałam!
– Co nie zmienia faktu, że jest gówniany!
Spojrzałam na niego kwaśno.
– Sama się w to wpakowałam, więc sama się wyplączę.
Pokręcił przecząco głową.
– Nie ma mowy. Pogadam z chłopakami – rzekł tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Uderzyłam dłonią w stół, żeby wiedział, że nie żartuję.
– Doceniam,