Zależna od mafii. Ada Tulińska
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zależna od mafii - Ada Tulińska страница 10
– Wanda! – przywołałem dziewczynę i we troje wyszliśmy na korytarz. – Masz tu recepty i wszystkie zalecenia. – Wręczyłem jej plik kartek, który wcześniej dostałem od lekarki. Pani Maria zaczęła schodzić po schodach. Wróciłem wzrokiem do zakłopotanej gosposi. – Masz jej gotować same zdrowe rzeczy i pilnować, żeby przyjmowała lekarstwa o stałych porach. Dbaj, żeby cały czas miała rozpalone, w razie czego możesz uruchomić ogrzewanie. Będę dzwonić dwa razy dziennie, żebyś zdała mi raport z jej samopoczucia.
Dziewczyna zerknęła na mnie niepewnie i przygryzła wargę.
– To pana nie będzie? – zapytała, błądząc spłoszonym wzrokiem po mojej twarzy.
– Nie.
4
Julia
Obudziłam się przyjemnie rozluźniona. Łóżko Filipa było bardzo wygodne, od razu zerknęłam na drugą stronę, ale jego miejsce było puste. Nie spał ze mną. Może bał się, że się ode mnie zarazi. Odetchnęłam z ulgą i opadłam na poduszki.
Wczorajszy wieczór pamiętałam jak przez mgłę. Pod prysznicem zaczęło mi się poważnie kręcić w głowie, a potem dostałam dreszczy. Początkowo myślałam, że to przez stres. Kiedy Filip wszedł do mojego pokoju, miałam wrażenie, że zemdleję. Szybko okazało się, że to jednak coś poważniejszego.
Nadal byłam osłabiona, ale czułam się o niebo lepiej. Widocznie antybiotyk od pani Marii zaczął działać.
Zwlokłam się z łóżka i założyłam szlafrok, który leżał w tym miejscu, w którym go wczoraj zostawiłam.
Otworzyłam ostrożnie drzwi. Na dole grała wesoła muzyka. Zerknęłam na zegar, który wisiał w przedpokoju. Było wpół do jedenastej. Ładnie pospałam. Wyszłam ostrożnie na zewnątrz i przemknęłam do łazienki. Zerknęłam na siebie w lustrze i zachłysnęłam się powietrzem. Wyglądałam, jakby uderzył we mnie piorun, mokre włosy wyschły po swojemu, tworząc na mojej głowie dziwne gniazdo. Przeciągnęłam dłonią po bladym policzku i dotarłam do popękanych ust. Masakra.
Szybko się odświeżyłam i postanowiłam zejść na dół, żeby poprosić o coś do jedzenia i lekarstwa, które przepisała mi pani Maria.
Dotarłam do schodów i zorientowałam się, że przy wyspie siedzi ta młoda dziewczyna, która wczoraj przyniosła mi zupę. Podrygiwała wesoło nogą w rytm muzyki i nachylała się nad jakimś czasopismem.
Zaczęłam bardzo powoli schodzić na dół. Jej głowa natychmiast się uniosła, a szare oczy przybrały ostrożny wyraz.
– Dziękuję za zupę – powiedziałam.
Wstała z wysokiego taboretu i poprawiła kucyk. Była niska i pulchna, sięgała mi zaledwie do ramienia.
– Na co ma pani ochotę? – zapytała, a w jej tonie krył się dziwny dystans, którego wczoraj nie było.
Wzruszyłam ramionami.
– Co mam do wyboru?
– Och, pan Filip kazał zrobić naprawdę duże zakupy, więc co tylko pani zechce. Jajecznicę, naleśniki, kiełbaski na ciepło, tosty. Mogę zrobić też gofry.
Coś w jej postawie podpowiadało mi, że uważa hojność Filipa za zbytek łaski. W zasadzie w tej materii mogłam się z nią zgodzić.
– Wystarczy czarna kawa i kanapka z białym serem. – Uśmiechnęłam się sztucznie. – Właściwie to mogę sama się obsłużyć.
Zrobiłam krok w kierunku lodówki, ale pokręciła głową.
– Nie. To moje zadanie. – Zatrzymała mnie gestem. – Proszę usiąść.
Usiadłam naprzeciwko miejsca, w którym wcześniej siedziała. Dziewczyna umyła ręce i wzięła się do przygotowań.
– Kiedy wróci Filip? – zapytałam, patrząc w pokryte blikami słońca jezioro. Było coś kojącego w obserwowaniu spokojnej tafli zmąconej niewielkimi falami. Musiałam przyznać, że dom Vedettiego znajdował się w cudownym miejscu. Marzyłam, żeby kiedyś zamieszkać w takim nowoczesnym domu w otoczeniu dzikiej i surowej przyrody.
– Pan Filip mi nie powiedział – mruknęła dziewczyna, wciskając przycisk na ekspresie do kawy.
– Jest w pracy? – Chciałam mniej więcej określić, czy na przykład wróci wieczorem, czy może za chwilę.
– Nie wiem – sapnęła, stawiając przede mną kubek i nie patrząc mi w oczy.
– Czyli mam rozumieć, że często tak wychodzi na nie wiadomo ile i wraca o nieregularnych porach?
Zaciągnęłam się apetycznym aromatem włoskiej kawy. Dziewczyna posłała mi ostre spojrzenie i zaczęła kroić chleb. Jej ruchy były nerwowe.
– To nie moje sprawy, gdzie pan Filip wychodzi i kogo sprowadza do domu – powiedziała i zmierzyła mnie krytycznym spojrzeniem. Wyjęła z lodówki ser i niemalże rzuciła go na blat.
– Możesz wyjaśnić, o co chodzi? – zapytałam, nie mając zamiaru dłużej tolerować jej otwartej niechęci.
Rzuciła mi kolejne pełne jadu spojrzenie. Zaczęłam powoli rozumieć. Filip był nieziemsko przystojny i nic dziwnego, że młode naiwne dziewczęta traciły dla niego głowę.
– Chyba nie jesteś o mnie zazdrosna? – zapytałam, przekrzywiając głowę.
Filiżanka ciepłej kawy przyjemnie ogrzewała mi dłonie.
Przygryzła nerwowo wąskie usta i odwróciła wzrok, by zrobić mi kanapkę. Jej dłoń z nożem tak się trzęsła, że bałam się, że zrobi sobie krzywdę.
– Spokojnie. Nic mnie z nim nie łączy. – Machnęłam beztrosko ręką. – Jak masz na imię?
– Wanda – mruknęła i ze złością rozsmarowała biały ser na bułce. Efekt był taki, że pieczywo straciło swój pierwotny kształt. Zauważyłam, że zaczyna znęcać się nad pomidorem, więc od razu zareagowałam.
– Sam ser wystarczy.
Westchnęła i podsunęła mi kanapkę pod nos, po czym zaczęła wyciskać moje lekarstwa z blistrów na talerzyk.
– Wanda. Jestem tu tymczasowo. Niedługo zniknę i wasze życie wróci do normy.
Na tę wiadomość trochę jej się poprawił humor, ale nadal nie chciała ze mną rozmawiać. Zjadłam śniadanie w ciszy, podczas gdy ona zajęła się porządkami w i tak czystej kuchni. Gdy myślała, że nie patrzę, przyglądała mi się intensywnie.
– Dzięki za śniadanie – mruknęłam, po czym wstałam i zaniosłam talerz do zmywarki.
– Na obiad będzie rosół – zakomunikowała, zmywając szafkę z koszem. – Proszę się położyć i w razie czego mnie wołać.
Cały