Nienawiść sp. z o.o.. Matt Taibbi
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Nienawiść sp. z o.o. - Matt Taibbi страница 7
Wydaje się jednak, że nawet to działo się nie bez powodu.
Media newsowe przeżywają kryzys. Badania opinii publicznej wskazują, że znaczna większość społeczeństwa nie ufa już prasie. Sam Chomsky odnotowuje to z rozpaczą, wzmiankując podczas rozmowy ze mną (przytoczonej na końcu tej książki), że Manufacturing Consent miało jeden niezamierzony skutek – przekonało czytelników, że nie należy wierzyć mediom.
Nieufność wobec czegoś może przybrać wiele postaci, ale ludzie wyciągający z lektury Manufacturing Consent tylko wniosek, że media wciskają kłamstwa, czytali tę książkę po łebkach. Gazety takie jak „New York Times” nie zajmują się, przeważnie, publikacją jawnej nieprawdy.
Lwia część komercyjnych programów informacyjnych przekazuje fakty (z jednym wyraźnym wyjątkiem, ale o tym potem), a pracujący w tej branży dziennikarze z reguły całkiem uparcie trzymają się zasady wierności prawdzie (choć niestety w czasie, jaki zajęło mi napisanie tej książki, to także zaczęło się po trosze zmieniać). Tak czy inaczej, ludzie powinni ufać większości dziennikarzy, szczególnie tych lokalnych, przydzielonych do konkretnych zadań (jak relacje z prac władz ustawodawczych czy sądów), w nieznacznym stopniu dotkniętych koteryjnymi uprzedzeniami mediów ogólnokrajowych i niezasługujących na łatkę samozwańczych elit. Zazwyczaj problemem jest kontekst, w jakim przychodzi im pracować.
Obecnie częściej niż kiedykolwiek wcześniej dziennikarze pracują dla wielkich, nihilistycznych korporacji, w których decyzje redaktorskie są wypaczane w wyniku toksycznej kombinacji motywów politycznych i finansowych. Nie mając pojęcia, jaki jest efekt tych nacisków, przeciętny konsument programów informacyjnych tylko z wielkim trudem może ułożyć sobie dokładny obraz wydarzeń na świecie.
Pisząc tę książkę, chciałem stworzyć przewodnik po tych wypaczeniach z punktu widzenia człowieka z branży.
Nowoczesna branża mediów opiera się na wyrafinowanej technice, działającej w dwustopniowym procesie. Najpierw tworzone są treści umacniające w was poglądy, które już żywicie, po czym są do was rozsyłane zgodnie z wynikami analiz waszych nawyków konsumenckich.
Następnie to wy jesteście dobierani do reklamodawców, którzy mają jakiś produkt na sprzedaż dla waszej grupy demograficznej. To właśnie w ten sposób zarabiają firmy takie jak Facebook czy Google: mówiąc reklamodawcom, gdzie w sieci znajdą sobie potencjalnych klientów.
Zasadniczo newsy są przynętą, która ma zwabić was do zagrody, gdzie da się wam sprzedać adidasy, mydełka do kąpieli, leki na zapalenie prostaty czy co tam jeszcze według sondaży kupują ludzie podobni wam wiekiem, płcią, kolorem skóry, klasą i orientacją polityczną.
Wyobraźcie sobie, że wasze nałogowe siedzenie w internecie jest jak spacer ulicą. Ktoś wrzeszczy: „Ej, widziałeś, co te cholerne lewaki dziś zrobiły? Chodź tu, w ten zaułek!”.
Nienawidzisz lewactwa, więc skręcasz w zaułek. Po drodze do tej historii masz witrynę oferującą samobieżne wózki sklepowe i inwestycje w złoto (nadchodzi krach – nawet ten miliarder tak twierdzi!).
Może kupisz sobie złoto, może nie. Jednak na końcu zaułka będzie wydzierał się typ o nabiegłej krwią twarzy opowiadający historię – może nawet prawdziwą – o tym, że na jednym z uniwersytetów w Massachusetts administracja usunęła pomnik Johna Adamsa, bo jakiś imigrant z Ameryki Łacińskiej czuł się przez niego „nieswojo”. No człowieku, weź się przez takie coś nie irytuj!
Tę historię wybrano właśnie dla ciebie, żebyś jej wysłuchał. Rzecz jak z kafkowskiej przypowieści o strażniku pilnującym zbudowanej właśnie dla ciebie bramy do prawdy.
Po drugiej stronie ulicy, w zaułku MSNBC, są przeciwstawna historia i odmienne witryny, zbudowane specjalnie po to, żeby trafił na nie ktoś inny.
Ludzie muszą zacząć rozumieć, że wiadomości to nie tylko „wiadomości”, ale dokładnie takie samo doświadczenie dla poszczególnych konsumentów – gniew tylko dla ciebie, człowieku.
To nie jest dziennikarstwo. To proces marketingowy, zaprojektowany tak, by tworzyć retoryczne uzależnienia i zatrzaskiwać w waszych umysłach wszelkie drzwi niewiodące do konsumpcji. Powstają przez to nie tylko ogniska politycznej zajadłości. Tak tworzą się masy konsumentów mediów wytresowanych do patrzenia tylko w jednym kierunku, jak gdyby ciągnięto ich przez dzieje po szynach, z końskimi klapkami założonymi na oczy, patrzących tylko w jedną stronę.
Jak się okazuje, takie dzielenie nas jest dla kogoś użyteczne. Im bardziej podzieleni jesteśmy jako naród, tym bardziej bezsilni politycznie się stajemy.
To drugi etap oszustwa praktykowanego przez media, a opisanego pierwotnie w Manufacturing Consent.
Najpierw uczy się nas, byśmy nie wychylali się intelektualnie poza pewne granice. Potem zagania się nas wszystkich do zagród dla poszczególnych grup demograficznych, rozmieszczonych na różnych parcelach w obrębie dopuszczalnego zakresu myślenia.
Kiedy już jesteśmy bezpiecznie zamknięci, tresuje się nas do konsumowania wiadomości tak, jak to robią kibice sportowi. Trzymamy kciuki za naszych i nienawidzimy całej reszty.
Nienawiść idzie w parze z ignorancją, a my w mediach staliśmy się już ekspertami w sprzedaży jednej i drugiej.
Spojrzałem za siebie na trzydzieści lat oszukańczych epizodów – od Iraku, przez kryzys finansowy roku 2008, po wygraną Donalda Trumpa w 2016 – i stwierdziłem, że my, ludzie mediów, w coraz większym stopniu wykorzystywaliśmy wewnętrzne antypatie do przesłonięcia ważniejszych i bardziej hańbiących prawd. Coraz to bardziej absurdalne, fałszywe kontrowersje odpalano raz za razem, by odwracać uwagę widowni od poważniejszych problemów.
Stworzyliśmy fałszywy rozłam, by zapobiec prawdziwemu.
1
Konkurs piękności. Wybory 2016 roku w mediach
Dlaczego oni nas nienawidzą?
My, ci w mediach, zawsze spieprzymy odpowiedź na to pytanie.
Wiele spośród największych klęsk dziennikarstwa w niedawnej przeszłości wiązało się z nieudanymi próbami introspekcji. Czy to na rzecz kraju, czy siebie samych, kiedy spoglądamy w lustro, regularnie meldujemy zauważenie czegoś, czego tam wcale nie ma.
Fatalnie poradziliśmy sobie z kwestią „dlaczego oni nas nienawidzą?” po 11 września, kiedy my byliśmy niewinną Ameryką, a oni – muzułmanami ze skorumpowanych petropaństw Bliskiego Wschodu, których rządy wspieraliśmy.
Zrobiliśmy z tego zupełną kpinę podczas demonstracji ruchu Occupy Wall Street, kiedy po tym jak przeżarty nieuczciwością sektor usług finansowych postawił miliony ludzi w obliczu niewypłacalności i unicestwił może nawet czterdzieści procent globalnego majątku, z jakiegoś powodu kazano kolejnym reporterom udzielać w programach informacyjnych odpowiedzi na pytanie: „Co tych ludzi tak rozwścieczyło?”.
Ostatnio zaś przerobiliśmy całą serię nieprzekonujących odpowiedzi w historiach z kategorii „dlaczego oni nas nienawidzą?” – przy brexicie, staraniach Berniego Sandersa o nominację