Zbawiciel. Leszek Herman
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zbawiciel - Leszek Herman страница 7
– Witam, panie Bogdanie – zaczął, gdy usłyszał głos kierownika budowy.
– A, pan Fleming, witam. Co tam słychać?
– Panie Bogdanie, dzwonię w sprawie zlecenia przy spichlerzach na Łasztowni. Szymon się nie odzywa…
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– To pan nic nie wie?
Igor na moment zamarł. To pytanie zabrzmiało niepokojąco.
– Rogala nas nieźle wystawił. Łobuz jeden!
– Ale co się stało?
– Jakiś tydzień temu, chyba w piątek, deweloper nam zagroził, że zerwie umowę i odsunie od roboty. Nie skończyliśmy tego odgruzowywania, ale kto by, do kurwy nędzy, sobie z tym poradził? Nikt nas nie uprzedził, że tam będzie wszystko zapierdolone betonem.
– Betonem?
– No betonem, betonem. Następny, który nie może uwierzyć. Piwnice dwóch z tych trzech spichrzów są kompletnie zalane betonem. Zapierdolone na amen. Nawet młotami pneumatycznymi szło jak po grudzie. W końcu generalny wykonawca się wściekł i wymyślił, że ten beton trzeba wysadzić po prostu, ale Rogala zaczął coś kręcić…
– Wysadzić? Mikrowybuchy?
– Tak, coś w tym guście. Umówili się tydzień temu na rozmowę, taką ostatniej szansy. Na czwartek chyba, ale Rogala do nich nie dotarł. To jeszcze tego samego dnia zadzwonili, kurwa, że wstrzymują prace. A Rogala wziął i przepadł. Ulotnił się.
Igor na moment zaniemówił.
– Jak to przepadł? – zapytał w końcu.
– No przepadł. – Pawelczyk wciągnął głośno powietrze. – W środę wyjechał z domu i już go nikt od tamtej pory nie widział.
– Ale jak to?
– No zwiał chyba gdzieś. Nie odbiera telefonów, żadnego kontaktu. Długi już takie miał, że pewnie się chłop załamał, ale jak, kurwa, nam mógł to zrobić? Pan Romek jest taki wściekły, że nie można się z nim dogadać, ale co mu się dziwić. Wprawdzie cały czas twierdzi, że wszystko jest w porządku i że się rozliczymy, ale ja widzę, że coś jest nie tak. Pewnie po prostu kryje przyjaciela.
Igor w pierwszej chwili chciał zapytać, o jakiego Romka chodzi, ale przypomniał sobie, że Rogala miał wspólnika. Jak mu tam było? Chyba jakieś takie rosyjskie nazwisko.
– Mieli jeszcze kilka rozbabranych robót do skończenia. Małe, ale wszystkie na umowy. I teraz ten biedny Jarost został sam z tym bajzlem.
Jarost! Właśnie!
Igor przypomniał sobie w tym momencie niepozornego szatyna z jasnymi oczami. Oczy miał charakterystyczne, takie z ciemnymi obwódkami.
– To nieźle się porobiło – powiedział, żeby w ogóle coś powiedzieć.
– No porobiło się, porobiło – westchnął Pawelczyk. – Jak pan na tę robotę nadal liczy, to ewentualnie do generalnego wykonawcy niech się pan zwróci. Docklands Developer się nazywają.
Igor podziękował za radę i się rozłączył. Przez chwilę siedział, wpatrując się w ekran komórki.
Z jednej strony poczuł ulgę, że dodatkowa robota, którą wcisnął w bardzo napięty grafik, okazała się nieaktualna, ale z drugiej strony oczywiście poruszyła go ta afera.
Jak ten biedny Szymon musiał być zaszczuty, skoro tak po prostu postanowił urwać się i zniknąć. Sam kilka razy w życiu był w takiej sytuacji, że miał ochotę rzucić w diabły to całe projektowanie i gdzieś wyjechać. Przeciągające się w nieskończoność postępowania administracyjne, przeterminowane i niezapłacone faktury, od których trzeba było płacić podatki, wściekli klienci i zero na koncie.
Rogala jako wykonawca obracał znacznie większymi kwotami i większe pieniądze był winien swoim pracownikom, podwykonawcom, hurtowniom. Czy to możliwe, że rzeczywiście się załamał i uciekł?
Igor westchnął i spojrzał na telefon leżący na stole.
Nie znał wspólnika Rogali. Widział się z nim tylko ze dwa razy w życiu. Raczej dziwnie by wyglądało, gdyby akurat teraz do niego zadzwonił i zaczął wypytywać. Zresztą i tak nie powiedziałby mu prawdy. Pewnie ma kontakt z Rogalą, tylko ściemnia pracownikom i kontrahentom.
Znał natomiast żonę Rogali. Dopiero teraz sobie o niej przypomniał. No i córkę mają. Dziewięć lat, mała dziewczynka. Rogala wyjechał razem z nimi? Zostawiłby żonę i dzieciaka i zniknął? Chyba że żona wie, co się z nim stało, w końcu mógł wyjechać do rodziny, zaszyć się w tym Świdwinie czy Drawsku, czy skąd on tam pochodził. Monikę znał nawet dłużej niż Rogalę. Może powinien jednak zadzwonić i zapytać, czy wszystko w porządku. No i wisi przecież Szymonowi te trzy koła, a może ona akurat potrzebuje teraz kasy.
Sięgnął po telefon i po chwili wahania wybrał numer Moniki Rogali. Na ekranie smartfona pokazało się czerwone kółeczko i po chwili rozległ się sygnał. Potem drugi i trzeci. Po czwartym Igor przerwał połączenie i przez chwilę wpatrywał się w okno. Nie powinien jej nagabywać. Jeśli będzie chciała, to oddzwoni. Jego wzrok prześlizgnął się po ekranie komputera i po rozbabranym projekcie. Zaczerpnął powietrza i sięgnął po myszkę.
Dwadzieścia minut później zadzwonił telefon.
Igor, któremu udało się skupić na pracy, oderwał wzrok od monitora i z rezygnacją spojrzał na wyświetlacz komórki.
Monika Rogala.
– Cześć, Igor. – Głos w słuchawce nie zdradzał specjalnych objawów rozpaczy czy paniki. – Dzwoniłeś do mnie?
– No cześć, Monia. Ja bardziej do Szymona, ale nie można go namierzyć. Czy wszystko w porządku, bo na budowie mówią…
Usłyszał podenerwowane westchnienie.
– Szymon ma trochę kłopotów, to prawda, ale wszystko jest pod kontrolą. Niech Pawelczyk nie rozsiewa tych głupich plotek.
– Więc Szymon jest w domu? Już wrócił?
– Nie… to znaczy… – Monika na moment się zawahała. – Nie ma go. Wyjechał w środę wieczorem do Poznania, coś jeszcze chciał tam załatwić, a w czwartek miał spotkanie. Ale wracając, zajechał do rodziny. W czwartek napisał, że zatrzyma się na kilka dni u rodziców. Dzisiaj albo jutro powinien wrócić.
– Szymon zapłacił mi zaliczkę za pracę przy spichlerzach, a teraz słyszę, że stracił ten kontrakt, a ja nawet nie zdążyłem niczego zrobić. Chciałem się z nim rozliczyć.
– Na pewno jak wróci, to się do ciebie odezwie. Powtórzę mu, że dzwoniłeś. – Wymienili jeszcze kilka grzecznościowych uwag, po czym się pożegnali.
Zastanawiał się, czy reakcja Moniki