Zakręt w twórczą stronę. Группа авторов

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zakręt w twórczą stronę - Группа авторов страница 3

Zakręt w twórczą stronę - Группа авторов

Скачать книгу

o moich technicznych umiejętnościach dotarła do uszu innych członków zespołu, dostałem zadanie wcielenia tej idei w życie. Nie miałem pojęcia, jak to zrobić, więc od razu się zgodziłem. Zaczęło się od nauki lutowania z tatą, potem było tłumaczenie przez jednego z trenerów, czym jest kondensator, a skończyło się na połączeniu sprężarki ze starego solarium z mikroprocesorem i częściami drukarki, które razem grały kilkanaście pierwszych dźwięków piosenki Kolorowe kredki. Na konkursie w USA otrzymaliśmy za to rozwiązanie nagrodę Ranatra Fusca za wybitną kreatywność, jednak to nie ona zapadła mi głęboko w pamięć. Tym, co zrobiło na mnie szczególnie silne wrażenie, było chóralne odśpiewanie wyżej wymienionej piosenki przez blisko stupięćdziesięcioosobową reprezentację Polski w tym konkursie w chwili, gdy nasza drużyna na scenie odbierała puchar.

      W następnym roku, w ciut zmienionym składzie drużyny, po-nownie podjęliśmy próbę pogodzenia ciekawej i śmiesznej historii z nietuzinkowym rozwiązaniem technicznym. Tym razem chodziło o stworzenie robota-zwierzęcia, który będzie wykonywał czynności „zwierzęce”, takie jak chodzenie, podnoszenie się czy wyrażanie emocji mimiką. Zbudowaliśmy żyrafę, która robiła wszystkie te rzeczy i była przeurocza. Niestety jej urok był tak samo duży jak stopień jej awaryjności. Bez przerwy coś się w naszej żyrafie psuło. Także podczas przedstawień. Z tego powodu musieliśmy się wykazywać niezwykłą elastycznością. Czasami trzeba było wyciąć z danej sceny jedną postać, bo akurat regulowała ona silnik od napędu CD, który miał zaraz mrugać okiem. Tutaj z pomocą przychodziły nam treningi improwizacji. Wystarczyło jedno lub dwa spojrzenia i już wiedzieliśmy, co mamy robić i jak zagrać, żeby z zewnątrz nie było widać, że coś jest nie tak. Ani razu nie zdarzyło się, żeby ktoś nam powiedział: „ej, tam coś nie zadziałało, prawda?”.

      W ostatniej klasie liceum planowałem zrobić sobie przerwę od Odysei, skupić się na maturze, wybrać studia, pouczyć się. Jednak moje plany pokrzyżował pewien odyseusz. Wyciągnął mnie na szybki obiad i zupełnie przypadkiem miał ze sobą streszczenia tegorocznych problemów długoterminowych. Powiedział: „trzeba zrobić latające pojazdy”, następnie starał się mnie przekonać, abym rozważył wzięcie udziału, taka szybka przygoda na zakończenie liceum, nie musimy się bardzo angażować. Tak naprawdę wcale go nie słuchałem, bo w głowie snułem już plany, co i jak będzie latać. Żeby pogodzić to jakoś z maturą, postawiliśmy na minimalizm. Brak strojów, tylko czarne kalesony i T-shirty w tym samym kolorze, scenografia tworzona na bieżąco z naszych ciał i tak mało urządzeń, jak się da. Gdy zostało nam do wymyślenia ostatnie urządzenie, które miało wykonać lot, kilka razy zmieniając prędkość, postawiliśmy na kawałek foliowej torebki, w którą dmuchaliśmy od dołu. Udało się, dostaliśmy za to maksymalną liczbę punktów w tej kategorii.

      W późniejszych latach występowałem w drużynach studenckich. Wówczas współzawodnictwo zeszło na dalszy plan, by zro-bić miejsce dla integracji wewnątrz zespołu i poza nim. Równoleg-le pomagałem też organizować konkursy, żeby pozostać w kontakcie z innymi osobami wkręconymi tak jak ja, ale również by podtrzymać piękną tradycję Odysei Umysłu w Polsce. Okazało się, że bycie kreatywnym – kluczowe dla uczestnika – stało się wręcz zbędne podczas organizowania konkursu. Trzeba było wykonywać często nużące i powtarzalne zadania przez kilkanaście godzin dziennie. Takim zadaniem było noszenie krzeseł. Tysiąca krzeseł. A to na scenę, a to na ceremonię zakończenia. Potrafi to doprowadzić do sytuacji, w której pod koniec dnia człowiek jest w stanie wydusić z siebie tylko: „to już ostatni konkurs, jestem na to za stary, więcej nie wracam”. Każde takie oświadczenie łatwo jednak poddać próbie, wystarczy stanąć po ceremonii zakończenia przy wyjściu i obserwować twarze rozpromienionych uczestników.

      Podsumowując: co dała mi Odyseja Umysłu? Jak przekłada się to na „prawdziwe” życie, w tym zawodowe? Od paru lat tworzę systemy chmurowe na potrzeby firm z Doliny Krzemowej. Często trzeba przygotować jakiś prototyp rozwiązania „na już” i wtedy bardzo przydaje się umiejętność skupiania się na tym, co „jest oceniane”, bez rozpraszania się i zajmowania mniej ważnymi rzeczami. Jeśli miałbym wymienić najważniejszą lekcję dla ludzi wchodzących na rynek pracy, to wybrałbym właśnie tę.

      Na pewno też nie boję się podejmować wyzwań, tak jak to było ze scenografią dla Zioma czy z grającymi fujarkami. Trochę takie „fake it till you make it”. W pracy zawodowej nieraz zdarzyło mi się zgłosić na stanowisko, na które nie miałem kwalifikacji. Cały czas podejmuję się w życiu zadań, do których – jak mi się wydaje – nie jestem przygotowany. Raz się udaje, a raz nie.

      Ostatnią rzeczą, o której chcę wspomnieć, są kontakty z ludźmi, które nawiązałem przez te wszystkie lata. Poznając nowe osoby z różnych krajów i środowisk, poznałem różne sposoby widzenia świata. Myślę, że mogę powiedzieć, że w Odysei Umysłu znalazłem przyjaciół z całego świata, z którymi utrzymuję kontakt do dziś.

      Jeszcze tylko w ramach postscriptum. W momencie kiedy piszę te słowa, trwa sezon odysejowy i po raz pierwszy od bardzo dawna nie jestem zaangażowany w żadnej roli.

      Przede mną największe dotychczasowe wyzwanie – wychowanie dziecka! Jakie wartości wyniesione z Odysei Umysłu przydadzą się w roli ojca?

      W PODRÓŻY ŻYCIA

      Nikos Kotowicz

      Dziś piszę tekst do książki, jutro prowadzę lekcje w kinie dla kilkuset uczniów, w przyszłym tygodniu prowadzę warsztaty z wystąpień publicznych, za dwa tygodnie jestem konferansjerem na imprezie jednej z firm, która swoją siedzibę ma w szklanym domu, a za trzy tygodnie kręcę film instruktażowy dla firmy z branży motoryzacyjnej. Byłem wodzirejem, fakt, że raz, ale byłem. Zbierałem pieniądze od ludzi na ulicy, nie dlatego, że potrzebowałem, ale dlatego, że chciałem. Mam swój kanał na YouTubie, nawet dwa, zagrałem w serialu sensacyjno-dokumentalnym emitowanym na CANAL+ Discovery. W szufladzie mam stos poezji, a na dysku gigabajty materiałów do montażu. W głowie zaś jeszcze więcej pomysłów na to, jak przedstawić świat, w którym żyję, jak go podbić (w sensie podboju ludzkich serc), komu go zaprezentować i jak sprawić, by dotarło to do szerszego grona widzów, a przy tym jak być słuchanym. Te pytania zadaję sobie dziś, ale co sprawiło, że jestem tu, gdzie jestem, i mogę się nad tym wszystkim zastanawiać?

      Mam 28 lat. W wieku 9 lat trafiłem na zajęcia w szkole, podczas których ławki były ustawione inaczej niż na lekcjach. Nie mogę narzekać na moją edukację, zawsze chodziłem do dobrych szkół, szkoła nigdy nie była dla mnie traumą, a nauczyciele w większości wykonywali swoją pracę z pasją. Tutaj wszystko wyglądało inaczej – stoły poprzewracane do góry nogami, krzesła pod ścianą. Nie pamiętam już, co dokładnie tam robiliśmy, ale pamiętam, że to był mój początek przygody z DAMB-em – ośrodkiem, który będzie mi towarzyszył nieprzerwanie przez następnych siedem lat, który wpłynie na mnie w decydujący sposób i ukształtuje mój charakter oraz zaważy na dalszych życiowych wyborach. W ośrodku przygotowywaliśmy się do konkursu Odysei Umysłu, ale to nie konkurs był najważniejszy, lecz relacje, jakie między sobą bu-dowaliśmy. Na samym początku byłem jednym z najmłodszych uczestników i wtedy inspirowali mnie starsi koledzy. Po latach role się odwróciły i sam nie wiem kiedy stałem się inspiracją dla młodszych kolegów. Z częścią ludzi trzymam się do dziś, z innymi spotykam się sporadycznie, czasem przypadkiem wpadniemy na siebie na ulicy. Jest między nami jakaś ciekawa więź, która nie pozwala nam przejść obok siebie obojętnie. Jedna ze znajomości przerodziła

Скачать книгу