Śmierć i pies. Фиона Грейс
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Śmierć i pies - Фиона Грейс страница 11
Tom zaśmiał się serdecznie.
–Imponujące zestawienie. Ale nie uwierzę, dopóki nie zobaczę. I nie spróbuję.
Rzeczywiście, to Tom zawsze przygotowywał dla nich jedzenie. Nie bez powodu. Uwielbiał gotować i wiedział, jak to robić. Zdolności kulinarne Lacey niemal kończyły się na wsadzeniu tacki do mikrofalówki.
Skrzyżowała ręce na piersi.
–Po prostu jeszcze nie miałam okazji niczego ugotować – odpowiedziała, starając się żartobliwym tonem ukryć swoje zdenerwowanie komentarzem Toma. – Pan Masterchef zawsze woli wszystkim zająć się sam.
–Dla ciebie zrobię wyjątek – powiedział Tom z uśmiechem i uniesionymi brwiami.
Brawo, Lacey – pomyślała. Wpadła w pułapkę własnej ambicji. – Sama wpakowałaś się w tę sytuację.
–Zgoda – powiedziała Lacey z wymuszoną pewnością siebie. Wyciągnęła rękę w jego stronę. – Przyjmuję wyzwanie.
Tom bez ruchu spojrzał na jej dłoń i przekrzywił usta na bok.
–Ale mam jeden warunek.
–Tak? Jaki?
–To musi być coś tradycyjnego. Typowy nowojorski posiłek.
–Tylko ułatwiłeś mi zadanie – stwierdziła Lacey – bo to znaczy, że będę robić pizzę i sernik.
–Ale wszystko musisz zrobić sama – dodał Tom. – W sklepie możesz kupić tylko składniki. I bez niczyjej pomocy. Bez proszenia Paula o ciasto.
–Proszę cię – powiedziała Lacey i wskazała na worek z solą na blacie. – Paul jest ostatnią osobą, którą poprosiłabym o pomoc.
Tom zaśmiał się. Lacey jeszcze bardziej zbliżyła rękę w jego stronę. On pokiwał głową, zgadzając się na warunki. Chwycił jej dłoń, ale nie uścisnął jej, tylko przyciągnął Lacey do siebie i pocałował ją nad ladą.
–Widzimy się jutro – wyszeptała Lacey, dalej czując jego usta na swoich. – Przez okno, oczywiście. Chyba że masz czas, żeby przyjść na aukcję?
–Oczywiście, że przyjdę na aukcję – powiedział. – Wystarczy, że nie było mnie na ostatniej. Teraz możesz na mnie liczyć.
Uśmiechnęła się.
–Cieszę się.
Odwróciła się i poszła do drzwi, zostawiając Toma z jego bałaganem.
Kiedy tylko zamknęła drzwi cukierni, spojrzała na Chestera.
–I sama się w to wpakowałam – powiedziała do psa, który słuchał jej z uwagą. – Naprawdę, czemu mnie nie powstrzymałeś? Nie pociągnąłeś za rękaw? Nie szturchnąłeś nosem? Cokolwiek. Teraz muszę sama przygotować pizzę. I sernik! Fantastycznie – z przerysowaną frustracją szurnęła butem po chodniku. – Chodź, musimy jeszcze zrobić zakupy.
Lacey poszła w dół ulicy, do sklepu spożywczego (lub do „warzywniaka”, jak to mówiła Gina). W drodze napisała i wysłała wiadomość w grupie „Dziewczynki Doyle”.
Ktoś wie, jak się robi sernik?
Jej mama powinna wiedzieć, jak się robi takie rzeczy, prawda?
Po chwili Lacey usłyszała dźwięk powiadomienia i wyjęła telefon, żeby sprawdzić, kto odpowiedział. Niestety, była to jej wiecznie sarkastyczna młodsza siostra, Naomi.
Nie robi się – żartowała. – Serniki kupuje się w sklepie.
Lacey szybko wystukała odpowiedź.
Mało pomocne, siostra.
Naomi odpowiedziała z prędkością światła.
Zadajesz głupie pytania – oczekuj głupich odpowiedzi.
Lacey wywróciła oczami i poszła dalej.
Na szczęście, zanim doszła do sklepu, jej mama już wysłała przepis.
Przepis Marthy Stewart – pisała. – Możesz jej zaufać.
Zaufać? – odpowiedziała Naomi. – Ona czasem nie była w więzieniu?
Była – odpisała ich matka – ale nie miało to nic wspólnego z sernikiem.
Czapki z głów – napisała Naomi.
Lacey zaśmiała się. Mamie naprawdę udało się przegadać Naomi!
Odłożyła telefon, zawiązała smycz Chestera wokół latarni i weszła do jasno oświetlonego sklepu. Przemykała alejkami tak szybko, jak potrafiła, wkładając do koszyka wszystkie niezbędne – według Marthy Stewart – składniki. Potem zgarnęła z półki paczkę z ugotowanym makaronem, mały słoiczek z gotowym sosem (który zajmował w lodówce wygodne miejsce obok makaronu) i paczkę startego parmezanu (który był tuż obok sosu). Na koniec sięgnęła po butelkę wina z półki niżej, która była opisana słowami „idealne do makaronu”.
I jak miałam nauczyć się gotować? – pomyślała Lacey. – To wszystko jest za proste.
Poszła do kasy, zapłaciła za zakupy i wyszła ze sklepu. Odwiązała smycz Chestera i wrócili przed jej sklep – zauważyła, że Tom nie ruszył się z miejsca – i udali się do jej samochodu, który był zaparkowany na bocznej ulicy.
Droga do Domku nad Urwiskiem nie była długa. Biegła wzdłuż brzegu morza, a następnie w górę klifu. Chester w skupieniu siedział na siedzeniu pasażera, kiedy samochód Lacey wspinał się na wzgórze. Na linii horyzontu pojawił się Domek nad Urwiskiem. Lacey poczuła ciepło rozchodzące się po jej ciele. Czuła, że naprawdę wraca do domu. I była możliwość, że po jutrzejszym spotkaniu z Ivanem będzie o krok bliżej do tego, żeby stać się jego prawowitym właścicielem.
Dopiero wtedy zauważyła ciepły blask ogniska, który oświetlał dom Giny. Postanowiła, że pojedzie wąską, wyboistą drogą prosto do swojej sąsiadki.
Lacey zaparkowała i spojrzała na Ginę, która stała obok ognia w swoich kaloszach i dokładała do niego gałązek. Ogień wyglądał wyjątkowo pięknie w ten ciemny, wiosenny wieczór.
Lacey zatrąbiła i opuściła szybę w samochodzie. Gina odwróciła się i pomachała jej.
–Halo, Lacey. Masz coś do spalenia?
Lacey oparła łokcie w oknie auta.
–Nie. Chciałam spytać, czy nie potrzebujesz pomocy.
–Nie byłaś dzisiaj umówiona z Tomem? – spytała Gina.
–Byłam – odparła Lacey i wróciły do niej sprzeczne uczucia rozczarowania i ulgi. – Ale odwołał. Wypadek przy pracy.