Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szybki szmal - Ryszard Ćwirlej страница 9

Szybki szmal - Ryszard Ćwirlej

Скачать книгу

za to na literaturze kryminalnej owszem. Sam zresztą miał pretensje literackie i napisał nawet jakieś powieści, ale ich nie wydał. Dlaczego, tego nikt nie wiedział, a sam Marjański nigdy nie poruszał tego drażliwego tematu.

      W pierwszy dzień, gdy stawiła się do pracy, wezwał ją do siebie.

      – Gratuluję pani podkomisarz ukończenia szkoły. Ja też kończyłem Szczytno, ale to już tak dawno, że prawie nie pamiętam kiedy.

      – Od lat siedemdziesiątych niewiele się tam zmieniło. Tak przynajmniej mówią ludzie…

      Marjański cmoknął niezbyt zadowolony. Trafiła w jego czuły punkt. Kończył Szczytno w osiemdziesiątym pierwszym, a więc w chwili, kiedy wprowadzano stan wojenny. On też wprowadzał, jako młody oficer, biorąc udział w zatrzymaniach działaczy Solidarności. A teraz taką przeszłością raczej nie można się było chwalić. Ludzie z milicyjnym doświadczeniem byli wyrzucani z pracy, a Marjański awansował. Wszystko dzięki Barszczakowi, który wraz z nową władzą wspiął się na sam szczyt służbowej drabiny w wielkopolskiej policji. Teraz komendant wzywał ją do siebie i to nie mogło wróżyć niczego dobrego.

      Naraz przypomniało jej się, co powiedział Biernat, kiedy na krótko dostała się w Szamotułach pod jego skrzydła. Stary wyga chętnie dzielił się z nią swoim doświadczeniem, czując, że zrobi z tego dobry użytek.

      – A tak w ogóle to patrz zawsze na twarz rozmówcy. Musisz patrzeć na ludzi i obserwować, jak reagują na twoje słowa, na twoje pytania. Czy się czerwienią, czy mrugają nagle zbyt szybko, czy się pocą, czy wybałuszają oczy, czy rozszerzają dziurki nosa. Obserwuj i analizuj dane, których dostarczają ci bezwiednie przesłuchiwani. To bardzo ważna umiejętność dla każdego oficera śledczego.

      – Ja nie jestem oficerem śledczym.

      – Ale będziesz. Z tego, co widzę, najdalej za pięć lat będziesz już podkomisarzem.

      W tym też się nie pomylił. Awansowała, a teraz miała spotkać się z kimś, kogo będzie musiała uważnie obserwować, bo za grosz nie wierzyła w jego dobre intencje. Doskonale wiedziała, co można sądzić o fachowości komendanta. Barszczak w sytuacji kryzysowej, gdy w Poznaniu mogło dojść do zamachu bombowego, pogubił się kompletnie, a inicjatywę przejął jej szef Blaszkowski. Może właśnie dlatego został zmuszony do przejścia do CBŚP. A ona? Była świadkiem tej porażki Barszczaka. A to mogło oznaczać, że facet nie będzie chciał mieć u siebie kogoś, kto z bliska obserwował jego indolencję.

      Sześćdziesięcioletni inspektor Seweryn Barszczak, mierzący nieco ponad sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu, łysiejący blondyn o czerwonej twarzy, wzbogaconej dwoma dodatkowymi podbródkami, i z wielkim brzuchem, zdolnym naraz pomieścić dziesięć piw, machnął dłonią w jej kierunku i wskazał na stojące przed biurkiem krzesło. Swoim wyglądem przypominał Jabbę, stwora z Gwiezdnych wojen, nic więc dziwnego, że nikt z podwładnych nie próbował nawet wymyślić innego przezwiska. To przylgnęło do niego natychmiast.

      Ubrany był w granatową bluzę mundurową nowego kroju, która mimo że nowa, mocno opinała się na brzuchu.

      – My się znamy, pani komisarz – rzucił na powitanie niezbyt miłym tonem.

      – Tak jest, w dwa tysiące piętnastym mieliśmy okazję się poznać.

      – No tak, wtedy nastąpił dość nieoczekiwany splot okoliczności. – Zaczął pocierać czubek nosa. Zrozumiała, że Barszczak nie ma pojęcia, co ona o tym wszystkim sądzi, i będzie próbował się wybielić. – Oczywiście niedopuszczenie do zamachu terrorystycznego to pani zasługa, ale przyzna pani, że bez całej logistyki… za którą byłem odpowiedzialny…

      – Oczywiście, logistyka i dobry kontakt z centralą to w takich akcjach podstawa. – Pokiwała głową, cały czas patrząc uważnie w twarz przełożonego. Na jego czole pojawiły się kropelki potu. Denerwujesz się, chłopie, pomyślała z pewną satysfakcją. Gdyby nie Marcinkowski i Blaszkowski zostałaby wtedy zupełnie sama. Barszczak nie potrafił zrobić niczego, co mogłoby jej ułat­wić powstrzymanie terrorysty.

      – Ale najważniejsze, że żeśmy wtedy nie stracili zimnej krwi i wszystko się udało – rzucił, szybko ścierając wierzchem dłoni pot z twarzy.

      – To jest najważniejsze – potwierdziła.

      – W takim razie ja się cieszę, że się dogadaliśmy, bo ostatnim razem to niezbyt dobrze żeśmy się porozumieli…

      Aneta skinęła głową. Ich ostatnia rozmowa nie wyglądała najciekawiej. Jechała właśnie do Poznania na motocyklu, podążając śladem przestępcy, kiedy zadzwonił Barszczak, który zastępował Marcinkowskiego, bo ten poszedł na urlop do czasu wyjaśnienia ciążących na nim zarzutów.

      – Pani sobie jakieś przejażdżki urządza – zaczął ostrym tonem reprymendę. – I chce pani policję stawiać na nogi, bo ma pani urojenia. Skąd niby wiadomo, że ktoś chce coś wysadzać? Może za czasów Marcinkowskiego takie załatwianie na gębę było normalne. Ale to się zmieni. Teraz takie sprawy trzeba będzie załatwiać normalnie, jak to w policji, drogą służbową. Są jakieś poszlaki, to proszę o nich zaraportować i wtedy się wszystko przeanalizuje…

      Zatrzymała motocykl na rynku w Szamotułach, żeby ryk silnika nie zagłuszył tego, co chciała powiedzieć.

      – Słuchaj mnie, kretynie. Do Poznania jedzie facet karetką pogotowia wypełnioną trotylem. Ma zamiar wysadzić coś w powietrze. Nie wiem co. Przypuszczam, że albo Okrąglak, albo Arenę. Jeśli wystawicie blokady na rogatkach miasta, to go złapiecie. Jeśli nie, to będziemy mieć wybuch i kosmiczny gnój. Więc rusz dupę i zajmij się swoją robotą, bo za chwilę będziesz odpowiadał za śmierć setek ludzi. Bekniesz za to, bo naszą rozmowę nagrywam i jakby co, jeśli nic nie zrobisz, wrzucę ją do neta. I jeszcze jedno, gdyby na twoim miejscu był Marcinkowski, to nie musiałabym z nim o tym wszystkim rozmawiać, bo on wiedziałby od razu, co robić!

      Wtedy zaryzykowała całą swoją karierę w policji, bo miała pewność, że ma rację. Poszła po bandzie i nawet była gotowa ponieść konsekwencje swojej niesubordynacji. Ale nic się nie stało. Barszczak, który był tylko p.o. kierownikiem wydziału, następnego dnia zniknął, tak jakby zapadł się pod ziemię. Jednego dnia był, a następnego już nie było po nim śladu. Jego miejsce zajął Blaszkowski. Wszyscy, łącznie z Anetą, liczyli, że ich szef Marcinkowski wróci do pracy, ale on nie miał już ochoty na zabawę w policjantów i złodziei. Odszedł ze służby i zaszył się w kupionym przed laty domu nad jeziorem. Aneta w tym czasie skończyła studia prawnicze, a Blaszkowski skierował ją do szkoły oficerskiej w Szczytnie. I naraz rok temu dowiedziała się, że w poznańskiej komendzie wszystko się zmieniło. Nagle, nie wiadomo skąd, wrócił Barszczak. Nie dość, że wrócił, to na wyższe stanowisko. Został komendantem wojewódzkim. Niemal z dnia na dzień wyrzucił Blaszkowskiego i wstawił na jego miejsce Marjańskiego. No i teraz spadła mu na głowę dziewczyna, która była świadkiem jego beznadziejnej niekompetencji. Musiał więc zareagować.

      Barszczak przez lata pracował w komisariacie kolejowym w Skierniewicach. Uważał, że ten czas był dla niego doskonałą szkołą życia, bo na dworcu miał do czynienia z najróżniejszymi przestępstwami, takimi jak pobicia, kradzieże, palenie tytoniu i picie alkoholu w miejscach publicznych czy w końcu z dworcową prostytucją. Był przekonany, że ma policyjnego nosa, który pozwalał mu błyskawicznie oceniać ludzi.

Скачать книгу