Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Szybki szmal - Ryszard Ćwirlej страница 7
– Kierownika pytaj – rzucił Turek.
– Jedziemy? – Odwrócił się za siebie.
Tam, na tylnej kanapie, siedział ich bezpośredni przełożony, niewysoki czterdziestopięciolatek z pokaźnym brzuchem, okrągłą twarzą, przyozdobioną dodatkowym podbródkiem, i solidną łysiną, biegnącą od czoła w kierunku potylicy. Nie był jednak całkowicie łysy. Na skroniach zostało nieco włosów, których długość zapewne miała rekompensować braki na czubku głowy. Na nosie miał okulary o grubych szkłach. Ubrany był w popielaty, nieco pomięty garnitur. Nie wyglądał na policjanta, ale raczej na urzędnika magistratu zajmującego się gospodarką odpadami. Nadkomisarz Darek Biernat wyciągnął rękę w kierunku swojego podwładnego. Starszy aspirant Szymon Turek, szczupły facet w kurtce dżinsowej i kowbojskich butach, który zapewne tylko przez przypadek zapomniał nałożyć kapelusza z szerokim, podwiniętym rondem, wyglądał jak facet, który za chwilę weźmie udział w rodeo i będzie ujeżdżał dzikiego ogiera. Ale nigdzie w najbliższej okolicy nie było koni do ujeżdżania. Nie licząc oczywiście stadniny w Baborówku, jakieś pięć kilometrów stąd. Jednak oni nie wybierali się na konie, a nawet jakby, to Turek i tak nie potrafił na nich jeździć. Tę niedoskonałość nadrabiał kowbojskim ubiorem i rewolwerem Smith & Wesson 29 przytroczonym do paska ukrytego pod ramieniem.
– Pojedziemy, jak powiem – mruknął Biernat, chwytając butelkę rozcieńczonej coli. Szybko otworzył i pociągnął spory łyk. – Jak się przyjmie – wyjaśnił, a obaj jego podwładni skinęli głowami. Wiedzieli doskonale, w czym rzecz. Biernat był mocno wczorajszy i dlatego teraz musiał poczekać, czy pierwszy łyk koktajlu nie spowoduje reakcji wymiotnej.
– Głupio by było narzygać na miejscu zdarzenia – wyjaśnił zupełnie niepotrzebnie.
Upił jeszcze trochę i zakręcił flaszkę.
– No dobra, Patryk, jedziemy do roboty. – Klepnął sierżanta w ramię, a ten natychmiast wrzucił jedynkę. – A ty, Szymek, chcesz łyka?
Wyciągnął dłoń z butelką w kierunku kowboja. Ten wzruszył ramionami.
– Dla mnie jak na razie to za wcześnie – skłamał Turek. Wcale nie było za wcześnie. Też miał kaca i za chwilę zamierzał go zalać. W sklepie kupił dla siebie małpkę wyborowej. Ale wolał nie pokazywać wszystkim, że też pije od rana. Po co ma wiedzieć ten gówniarz Wtorek? Chłopak był na służbie dopiero od pięciu czy sześciu lat, więc nie miał pojęcia o prawdziwym życiu. Wystarczyło mu wiedzy na temat Biernata, który od roku chlał w zasadzie codziennie. Odkąd zmarła mu żona, częściej był pijany niż trzeźwy. No ale w końcu to jego sprawa. Póki robił swoją robotę, a robił ją doskonale, nikt się go nie czepiał. Turek myślał więc, że w tej ich ekipie dochodzeniowo-śledczej jeden pijak to aż nadto, a o nim nikt nic nie będzie wiedział, dopóki ostentacyjnie będzie odmawiał.
– Ja to chętnie, ale wieczorem, przy telewizorze, jak se włączę serial… – wyjaśnił.
– Jaki serial?
– Grę o tron.
– O jaki tron? – zapytał nadkomisarz.
– O tron Targaryjenów – wyjaśnił Wtorek, który też oglądał namiętnie tę produkcję.
– Kogo ten tron? – Biernat bezskutecznie szukał w zakamarkach pamięci dynastii, ale widać jego znajomość historii nie była doskonała.
– To takie science fiction – wyjaśnił Turek.
– Fantasy – poprawił go Wtorek. – Taka baśniowa opowieść z żywymi trupami za murem, smokami i czarownikami, co umieją zabitego ożywić i nawet…
Biernat machnął ręką.
– To ja se myślałem, że coś wartościowego… że historyczny serial.
Passat zatrzymał się na podjeździe przy dwupiętrowym bloku.
– To będzie tu. – Wtorek wskazał na budynek. Nie musiał za dużo wyjaśniać. Przed domem stał policyjny volkswagen transporter, a to oznaczało, że technicy byli już w akcji. W zasadzie można było im wierzyć, że wszystkie ślady zostaną zabezpieczone i nic nie umknie ich uwadze, ale Biernat jako stary fachowiec wolał się o tym przekonać na własne oczy.
Był typem szczególarza, który zawsze sam musiał pojawić się na miejscu, w którym coś się wydarzyło. Nawet tak mało atrakcyjnym i banalnym, jak to dzisiejsze. Tu nikt nie spodziewał się jakichś rewelacji. Mieli znalezionego leżaka z pętlą na szyi. Facet się powiesił i cała sprawa zapewne skończy się na zwyczajnym protokole i umorzeniu.
W mieszkaniu śmierdzi, jakby trup leżał tu co najmniej od tygodnia, pomyślał Biernat, wchodząc do środka. Wyjął chustkę do nosa, staromodną, kraciastą chusteczkę, którą zawsze nosił w kieszeni na wszelki wypadek. To był jego łącznik z dawnym światem. Kiedyś prasowała mu je żona, tak samo jak koszule i spodnie. Teraz koszule oddawał do pralni, ale chusteczki prał i prasował sobie sam. Mógł kupować tylko te papierowe i nie mieć kłopotu z prasowaniem. Ale postanowił, że nie odpuści, że będzie nadal chodził do pracy tak jak dawniej, gdy jeszcze żyła, z jej chusteczkami w kieszeni. No może nie tak czystymi i dobrze wyprasowanymi jak kiedyś, ale jednak będzie je miał zawsze przy sobie. A jednorazówki też trzymał w kieszeni. Na wszelki wypadek.
– Tutej, panie komisarzu. – Technik Nowaczyk wskazał drzwi prowadzące do dużego pokoju.
Biernat wszedł do środka i zaraz się zatrzymał. Musiał skupić się, zanim podejdzie bliżej.
Facet był w samych gaciach. Były pożółkłe w kroku. Brodatą twarz miał zapuchniętą, a z ust wystawał język, a raczej to, co z niego zostało.
– Muchy już go wpierdoliły w całości – stwierdził oficer.
– Ma wyżarte ślepia, pewnie pół mózgu przez uszy, no i język oczywiście – wyjaśnił Jankowiak, drugi technik, którego pasją były owady. Szczupły mężczyzna w okularach klęczał przy ścianie koło tapczanu i wpatrywał się w podłogę. Miał trzydzieści dwa lata i wyraźną łysinę na czubku głowy. Widać ją było tylko wtedy, gdy się schylał, bo mało kto mógł na niego spojrzeć z góry. Aspirant sztabowy Kamil Jankowiak mierzył nieco ponad dwa metry.
– Co tam masz? – zapytał Biernat.
– Pierdolone larwy. Odeszły od trupa i czekają sobie, żeby się przepoczwarzyć. A jak się z poczwarek wyklują muchówki, to wrócą sobie na gościa, złożą jaja, a potem znów zaczną go wpierdalać.
– Nie dadzą rady. Zabierzemy klienta. – Biernat podszedł bliżej, by przyjrzeć się linie. Nie była zwyczajna. Taka kolorowa, żółto-czerwona, jakiej używają alpiniści.
– Alpinista – skomentował widok Turek. – Takich lin to używają te pojeby, co łażą po górach.
– Skąd wiesz? – Biernat zapytał tak na wszelki wypadek.
– Jakbym ja się wieszał, tobym w chacie znalazł zwykłą linkę do bielizny, a nie taki fajny sznur. Szkoda go.