Szybki szmal. Ryszard Ćwirlej

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Szybki szmal - Ryszard Ćwirlej страница 5

Szybki szmal - Ryszard Ćwirlej

Скачать книгу

brama remizy się rozchyliła, Adamiak natychmiast wyjechał na zewnątrz. Przystanął na chwilę, by zabrać ostatniego z drużyny, który otworzył wrota. Gdy mężczyzna wskoczył do środka, włączył koguty wraz z syreną i wóz bojowy ruszył przed siebie. Na szczęście do ulicy, przy której stał dawny klasztor, a teraz dom dziecka, nie było daleko. Od Wrometu zaledwie jakieś dwa kilometry. Przez puste o tej porze miasto przejechali w ekspresowym tempie. Minęli remizę miejskiej OSP, w której strażacy dopiero szykowali się do wyjazdu. Musieli przybiec z domu, więc wrometowcy mieli nad nimi przewagę, bo byli w nocy na nogach. Po chwili wjeżdżali już przez szeroko otwartą bramę sierocińca. Od razu dostrzegli czerwone języki ognia, które wydobywały się na zewnątrz, liżąc sporą połać dachu.

      – Kurwa, już po dachu! – zaklął na ten widok Filipiak. – Rozkładamy drabinę i lejemy tam, ile wlezie.

      – Pod warunkiem, że hydrant nie zamarzł – rzucił któryś ze strażaków siedzących z tyłu.

      – Miejmy nadzieję. Panie Boże, dopomóż! – mruknął pod nosem dowódca i pognał do drzwi wejściowych. Zdziwił go kompletny brak ruchu na podwórzu. Przecież powinno tu kręcić się sporo dzieci. Niemożliwe, żeby wszystkie spały! Ktoś już musiał zarządzić alarm.

      Zrozumiał, w czym rzecz, gdy otworzył drzwi od budynku. Korytarz pierwszej kondygnacji wypełniony był dziećmi. Mogło być ich pięćdziesiąt albo więcej. Wszystkie spojrzały na niego. Przez chwilę przypatrywał się im w milczeniu. Wreszcie jego spojrzenie natrafiło na wielkie ze strachu oczy nauczycielki.

      – Po co tu stoicie? Wychodzić na zewnątrz, ale już!

      – Tylko że na dworze zimno! – odpowiedziała przerażona.

      – A tu za moment będzie gorąco jak w piekle. Dalej, wychodzić na ulicę, jak najdalej stąd. Wypieprzać, ale już! Biegiem na drugą stronę!

      – Ale dokąd mamy iść? Przecież dzieci się pochorują.

      – Nie wiem, do cholery. Na rynek idźcie. Na rynek!

      – Idziemy, chodźcie! – kobieta w końcu podjęła decyzję. Dzieci zaczęły wybiegać na podwórko. Przez gęsty tłum przebili się trzej strażacy w maskach.

      – Idziemy sprawdzić górę – zameldował strażak Orlik.

      – Tylko uważajcie, żadnego niepotrzebnego ryzyka – przestrzegł ich dowódca, ale oni doskonale wiedzieli, jak się zachować. Przecież na takie właśnie sytuacje byli od zawsze szkoleni.

      Godzina 3.45

      Po chwili dyrektor znów był przy schodach, niosąc następne dwie dziewczynki. Dymu było coraz więcej. Nad głową wszystko trzeszczało i jęczało. Było tylko kwestią czasu, kiedy sufit zwali się na drugie piętro.

      Z niepokojem zaczął szukać wzrokiem Langnera. Wuefista jednak gdzieś przepadł. Zobaczył za to strażaków, którzy rozglądali się bezradnie.

      – Za mną panowie, tam są dzieci! – Wskazał za siebie i położywszy nieprzytomne dziewczynki na pierwszym schodku, pewny, że wuefista zaraz je zabierze, chciał znów ruszać do pokoju.

      – Panie, przecież się pan zaczadzi. Nie ma pan maski.

      – Nie zaczadzę się. To tylko parę kroków. Już tam byłem kilka razy!

      – To my pójdziemy, a pan niech czeka. – Jeden ze strażaków próbował go powstrzymać.

      – Nic z tego. Muszę wam pokazać, gdzie szukać. Nie ma czasu na pierdoły. Za mną!

      Zasłoniwszy nos i usta dłonią, bo podkoszulka mu gdzieś wypadła, wskoczył w dym. Wstrzymując cały czas oddech, dotarł do kompletnie zadymionego pokoju. Niewiele się namyślając, chwycił krzesło i zaczął nim rozbijać szyby. Musiał złapać oddech za wszelką cenę. Jedna z szyb pękła z trzaskiem. To pomogło. Pęd powietrza zassał dym i porwał kłęby na zewnątrz.

      – Kurwa mać! – krzyknął strażak. – Coś pan zrobił?!

      – Żeby widzieć coś! Musiałem…

      – Ogień nad nami dostał teraz tlenu! Zaraz to wszystko pierdolnie!

      – Bierzcie dzieci!

      Pierwszy strażak przerzucił sobie przez ramię nieprzytomną dziewczynkę. Jego koledzy zrobili dokładnie tak samo. Na ostatnim łóżku było jeszcze jedno dziecko. Dyrektor chwycił je i ruszył w ciemność, gdy nad głową znów usłyszał złowrogie trzaski. Teraz wyraźnie przybrały na sile. Dach walił się do środka na całej długości domu. Naraz poczuł, że robi mu się słabo. Jeszcze ze cztery kroki. Nogi ugięły się pod nim. Padł na kolana, cały czas trzymając dziecko w ramionach. Chciał zawołać strażaków, ale nie potrafił wydobyć z gardła żadnego dźwięku. Zaczął kaszleć. Dym znów dostał się do tchawicy i płuc. Poczuł ból w klatce piersiowej. Zakręciło mu się w głowie i już padłby na posadzkę, ale naraz poczuł, że ktoś łapie go pod ramiona i ciągnie w kierunku klatki schodowej. Jak przez mgłę dostrzegł postać w strażackim hełmie.

      – Mam go! – usłyszał czyjś głos nad sobą. – A ty dokąd?

      – Sprawdzić, czy tam jeszcze kto nie został – odparł drugi.

      – Uważaj, strop trzeszczy, zaraz nam się to wszystko zawali na głowę.

      – Dobra, idę…

      – Nie! Nie trzeba – powiedział słabym głosem dyrektor. – Tam już nikogo nie ma. – Bolała go głowa i czuł, że zaraz zwymiotuje, ale cieszył się. Wszystkie dzieci zostały uratowane. To było najważniejsze.

      – Spieprzamy na dół. Franek, weź to dziecko – usłyszał głosy strażaków dobiegające gdzieś z oddali. Rozluźnił uchwyt, gdy poczuł, jak ktoś odbiera od niego ośmioletnią Małgosię. Niczego już nie widział.

      – Trzeba podać tlen! – rozpoznał znajomy głos wuefisty.

      – A niby skąd?

      – Nie macie na wozie?

      – Na wozie to my mamy ino gaśnicę. Jak pogotowie przyjedzie, to mu podadzą, a teraz trzeba szybko na dwór go, żeby pooddychał.

      Próbował wciągnąć powietrze, jednak wszędzie był dym. Na twarzy poczuł zimny powiew, ale zabrakło mu tchu…

      Godzina 3.50

      Policyjna nyska zatrzymała się przy chodniku. Sierżant natychmiast wyskoczył z auta. Z bramy sierocińca wysypywał się tłum dzieci.

      – Panie milicjancie, co teraz z nami? – zapytał jakiś chłopiec.

      – Zaraz coś wymyślimy. Gdzie są wasi wychowawcy?

      – Pani Olga jest tam z tyłu. – Dziewczynka w czapce z pomponem pokazała ręką za siebie.

      Sierżant Jabłoński dostrzegł kobietę, która przy drzwiach wskazywała dzieciom

Скачать книгу