Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński страница 7

Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński

Скачать книгу

od umowy, czekały ich rozmaite niemiłe konsekwencje – od przymusowego rozstania się z dobrami doczesnymi aż po uszkodzenia ciała, czasem nawet trwałe. Zanim więc Jacek nacisnął dzwonek u bramy prowadzącej do posiadłości gangstera, wykorzystał wszystkie inne możliwości wykaraskania się z opałów. Niestety, po tym jak jego rodzina zebrała tak mniej więcej trzy procent tego, czego było mu potrzeba, a kilka banków dokładnie, acz w uprzejmej formie określiło, gdzie go ma, Piecuch poczuł, że trzeba zrezygnować z praworządnych metod wydobycia się z tarapatów. I w taki miły sposób wpadł w jeszcze większe. Bo choć Gepard nie robił większych trudności z pożyczeniem mu kwoty, za którą Jacek uratował swój biznes, to jednocześnie zażądał tak horrendalnych odsetek, że na ich widok zemdlałby nawet i minister finansów, przyzwyczajony – jak ogólnie wiadomo – do bezpardonowego zdzierania kasy z całego narodu. Piecuch mimo to miał nadzieję, że da radę je spłacić. Wkrótce przekonał się jednak, że przysłowie mówiące o tym, czyją matką jest nadzieja, kryje w sobie aż za dużo prawdy. W momencie kiedy ludzie Geparda po raz pierwszy zapukali do jego drzwi z prośbą o „wpłatę pierwszej raty wraz z odsetkami”, Jacek zdał sobie sprawę z tego, jak duży popełnił błąd. Teraz, po trzech miesiącach, miał już nieco obite nerki, kilka razy podbite na fioletowo oczy, lekko naderwane ucho, rozkwaszony nos oraz przekonanie, że najwyższa pora iść do proboszcza i za resztę zaskórniaków wykupić sobie miejsce na lokalnym cmentarzu, tuż obok pradziadka, który też przehulał cały swój majątek, tyle że na nieco przyjemniejsze rzeczy, a mianowicie na pijaństwo i rozpustę, uprawianą z licznymi córami Koryntu. Z perspektywy czasu Jacek trochę żałował, że nie poszedł w jego ślady, i obiecał sobie, że jeśli tylko uda mu się wyjść z przygody z Gepardem cało, to natychmiast upije się w czarnoziem, tudzież zakupi roczny abonament w jedynym w Morderczym domu uciech cielesnych, kryjącym się pod niezbyt dwuznaczną nazwą „Pensjonat pod Niegrzecznym Kapturkiem”. W duchu był jednak kamiennie pewny, że zapowiedziane na drugą połowę grudnia kolejne, czwarte już, spotkanie z ludźmi Geparda będzie zarazem ostatnim i że trafi po nim do ogródka gangstera, a tam zamieni się w kompost pod pomidory i cebulę. Gdy więc któregoś dnia, podczas wieczornego powrotu do domu, został napadnięty przez trzech zamaskowanych drabów, siłą wciągnięty na tylne siedzenie potężnego jeepa, a następnie przewieziony do rezydencji Grzywiastego, w duchu zmawiał już tylko modlitwy o to, aby jego „dwadzieścia jeden gramów” powędrowało do nieba, a nie piekła. Miała go jednak czekać spora niespodzianka. Po tym jak rzucono go na podłogę w salonie Geparda, kilka razy kopnięto, a następnie podniesiono i sprawdzono wytrzymałość jego zębów oraz mięśni brzucha, gangster dał znać swoim ludziom, że chce, aby przerwano Jackowe katusze i zostawiono go z nim sam na sam. Kiedy tak się stało, uprzejmym gestem wskazał Piecuchowi krzesło przy rogu ogromnego, rustykalnego stołu, zastawionego kilkunastoma paterami z owocami i warzywami. Sam stał po drugiej stronie. Miał przed sobą olbrzymią drewnianą deskę do krojenia, wypełnioną w połowie kolorowymi plastrami warzyw. W ręku trzymał olbrzymi nóż.

      – Masahiro – rzekł, sięgając po leżącego na jednej z pater pomidora. – Znasz tę nazwę?

      Jacek pokręcił głową.

      – To japońska firma – wyjaśnił Gepard, kładąc pomidora na desce. – Produkowane przez nią noże kosztują fortunę, ale cieszą się opinią najostrzejszych na świecie. Niektórzy mówią, że są lepsze nawet od skalpeli. Wiesz, w jaki sposób najlepiej sprawdzić, czy to prawda?

      Piecuchowi przyszło do głowy kilka testów, którymi mógłby błysnąć. Niestety, wszystkie bazowały na pozbawieniu go jakichś cennych organów, wolał więc ich nie podsuwać gangsterowi w obawie, żeby ten natychmiast nie zamienił ich w czyny. Ostatecznie pokręcił więc tylko głową. Gepard jednak najwyraźniej nie oczekiwał od niego odpowiedzi.

      – Fachowcy twierdzą – kontynuował, dotykając ostrzem pomidora – że można je wypróbować na cebuli, bo jej zewnętrzna warstwa jest niezwykle gładka i tępy albo nawet marnie wyostrzony nóż po prostu się po niej ześlizgnie. Ja jednak jestem fanem innej metody. Biorę najbardziej miękkiego pomidora. Takiego jak ten tutaj, prawie już nienadający się do zjedzenia. I to na nim testuję, czy jestem zadowolony z zakupu.

      Przejechał ostrzem po pomidorze, w ułamku sekundy dzieląc go na dwie części, z których natychmiast wypłynął sok. Warzywo faktycznie nie było już pierwszej świeżości.

      – Ten moment, w którym ostrze przecina skórkę… – rzekł Gepard – nie umiałem go nigdy dobrze opisać ani oddać uczuć, jakich wtedy doznaję. Uwierz mi jednak, że dla kogoś, kto lubi gotować i… – zrobił efektowną pauzę – …kroić, jest to prawie taka sama rozkosz jak orgazm.

      Przez chwilę w salonie panowało milczenie. Gepard rozprawiał się z kolejnymi warzywami, wrzucając je do kobylastej drewnianej misy, a Jacek zastanawiał się w panice, czy aby jego ewentualny oprawca nie jest kanibalem i nie dorzuci tam na koniec rozmaitych części jego ciała.

      – Podobno, gdy takie ostrze przebija ci ciało – Gepard skończył kroić ostatnie leżące przed nim warzywo, podniósł nóż, tak aby oświetliło go wpadające przez okna światło, po czym przez chwilę obracał go, oglądając z każdej strony – przez kilka pierwszych sekund w ogóle nawet tego nie czujesz. Oczywiście potem to się zmienia… Cukinia, cebula, pomidory, papryka, czosnek. Gotowe. Jeszcze trochę oliwy z oliwek, ziół, soli i pieprzu… Perfekcyjnie. Można zabierać się do roboty. Choć właściwie dodałbym jeszcze kabaczka. Wiem, że to nieortodoksyjne, ale mam do niego słabość. Chcesz spróbować pokroić?

      Wyciągnął rękę z nożem w stronę Jacka, po czym nagle zrobił zamach i z całej siły rzucił narzędzie w jego kierunku. Ostrze świsnęło Piecuchowi tuż obok ucha.

      – Przepraszam, niezdara ze mnie – rzekł Gepard ze złośliwym uśmiechem. – Wyślizgnęło mi się z ręki. Bądź tak uprzejmy i podnieś, a potem weź z kosza obok siebie dwa kabaczki, podejdź tu i je pokrój.

      Jacek wstał z krzesła, podszedł do noża, podniósł go i przez ułamek sekundy zastanawiał się, czy nie rzucić się z nim na swojego rozmówcę. Pomysł ten, choć ze wszech miar atrakcyjny, umarł jednak w jego głowie szybciej, niż się narodził. Jacek doskonale wiedział, że nie byłby w stanie skrzywdzić nawet znienawidzonego komara, a co dopiero człowieka. Sięgnął do stojącego obok siebie, wypełnionego warzywami kosza, przez chwilę w panice przypominał sobie, jak właściwie wygląda kabaczek, bo z reguły mylił go z bakłażanem, po czym wybrał parę zielonych warzyw, podszedł do deski, od której wcześniej odsunął się na kilka kroków Grzywiasty, i zaczął je kroić. Przyzwyczajony do przygotowywania posiłków we własnym zakresie, odruchowo robił to szybko i sprawnie. Mimo lekko drżących rąk szło mu to znakomicie, głównie dlatego, że gangster miał rację, dzięki jakości ostrza można było odnieść wrażenie, że kabaczki kroją się same.

      – Dobrze, bardzo dobrze… – Gepard, przyglądający mu się uważnie, pokiwał głową. – Idealne plastry, znakomita grubość. Brawo! Czasem, gdy człowiek wykazuje się talentem, czeka go nagroda.

      Jacek rzucił mu zdziwione spojrzenie.

      – A nawet dwie… – dopowiedział gangster. – Jedną będzie nasza wspólna kolacja. Ratatouille z warzyw, pochodzących głównie z mojej własnej uprawy. Zamroziłem je jesienią. Teraz są jak znalazł. Budują odporność, dostarczają witamin i to w najlepszy z możliwych sposobów, bo naturalnie, a poza tym są przepyszne…

      Jacek poczuł, że ze zdziwienia podnoszą mu się brwi. Kiedy go tu transportowano, spodziewał się wszystkiego, ale z pewnością nie tego, że nagle krwiożerczy bandzior zamieni się w Roberta Makłowicza.

      – A

Скачать книгу