Zima świata. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 22

Zima świata - Ken Follett

Скачать книгу

dla dżentelmenów, lecz Lloyd nigdy w takim nie był. Odniósł wrażenie, że znalazł się w czymś pośrednim między restauracją a zakładem pogrzebowym. Między stolikami dreptali kelnerzy we frakach, bezszelestnie układając sztućce zawinięte w białe serwetki. Kierownik sali przyjął rezerwację i zanotował nazwisko von Ulrich z takim nabożeństwem, jakby dokonywał wpisu w Księdze umarłych.

      Lloyd wrócił do opery. Robiło się tam coraz gwarniej, napięcie rosło. Ktoś podekscytowanym głosem oznajmił, że po południu Hitler osobiście otworzy posiedzenie izby i przedłoży ustawę do głosowania.

      *

      Kilka minut przed trzynastą Lloyd i Walter szli przez plac.

      – Heinrich von Kessel zdziwił się na wieść, że jest pan członkiem Herrenklubu – powiedział Lloyd.

      Walter skinął głową.

      – Należę do grona jego założycieli, to było dziesięć lat temu albo więcej. Wtedy nazywaliśmy go Juniklub. Zbieraliśmy się, żeby prowadzić kampanię przeciwko traktatowi wersalskiemu. Klub stał się bastionem prawicy, prawdopodobnie jestem w nim jedynym socjaldemokratą. Pozostaję jego członkiem, bo to odpowiednie miejsce na spotkanie z wrogiem.

      Kiedy znaleźli się w środku, Walter wskazał eleganckiego mężczyznę siedzącego przy barze.

      – To jest Ludwig Franck, ojciec młodego Wernera, który walczył u naszego boku w Teatrze Ludowym – poinformował Walter. – Z pewnością nie należy do klubu, bo nawet nie urodził się w Niemczech, ale zdaje się, że je obiad z teściem, hrabią von der Helbardem, który siedzi obok niego. Chodźmy.

      Podeszli do baru i Walter dokonał prezentacji.

      – Ty i mój syn przed paroma tygodniami wpadliście w niezłą zawieruchę – rzekł Franck do Lloyda.

      Ten dotknął palcami skóry z tyłu głowy. Opuchlizna znikła, lecz wciąż bolało.

      – Musieliśmy stanąć w obronie dam, proszę pana.

      – W bójce na pięści nie ma nic złego – stwierdził Franck. – Młodym chłopcom to nawet dobrze robi.

      – Dajże spokój, Ludi – skarcił go zniecierpliwiony Walter. – Zrywanie wieców wyborczych to niegodziwość, ale wasz wódz chce doszczętnie rozwalić nasz ustrój demokratyczny!

      – Może demokracja nie jest dla nas najodpowiedniejszą formą rządów – zauważył Franck. – Nie jesteśmy jak Francuzi czy Amerykanie, dzięki Bogu!

      – Nie obchodzi cię, że stracisz wolność? Naprawdę?!

      Nagle Franck spoważniał.

      – A więc dobrze, Walterze – zaczął chłodno. – Skoro nalegasz, przestanę żartować. Moja matka i ja przybyliśmy tutaj z Rosji ponad dziesięć lat temu. Ojciec nie mógł z nami przyjechać. Znaleziono u niego literaturę wywrotową, konkretnie była to książka Robinson Crusoe. To podobno jakaś powieść sławiąca burżuazyjny indywidualizm, cokolwiek, u diabła, to znaczy. Zesłano go do obozu gdzieś w Arktyce. Być może… – Głos Francka na chwilę się załamał. Przełknął ślinę i po cichu dokończył zdanie: – Może wciąż tam przebywa.

      Na chwilę zapadła cisza. Lloyd był wstrząśnięty tym, co usłyszał. Ogólnie rzecz biorąc, wiedział, że rosyjskie władze komunistyczne są zdolne do okrucieństwa, lecz czym innym było usłyszeć relację człowieka, który najwyraźniej wciąż nosił żałobę.

      – Ludi, my wszyscy nienawidzimy bolszewików, ale naziści mogą się okazać jeszcze gorsi! – rzekł Walter.

      – Chętnie zaryzykuję, żeby się o tym przekonać – odparował Franck.

      – Chodźmy na obiad – powiedział hrabia von der Helbard. – Jestem umówiony na spotkanie po południu. Proszę wybaczyć.

      – Zawsze ta sama śpiewka! – złościł się Walter. – Bolszewicy! Jakby stanowili jedyną alternatywę dla nazistów! Płakać się chce.

      Do klubu wszedł Heinrich ze starszym mężczyzną, który bez wątpienia był jego ojcem. Obaj mieli gęste ciemne włosy uczesane z przedziałkiem; Gottfried miał je krótsze i przetykane srebrem. Rysy ich twarzy były podobne, lecz Gottfried wyglądał na pedantycznego biurokratę w staroświeckim surducie, Heinrich zaś przypominał romantycznego poetę, a nie asystenta polityka.

      Cała czwórka weszła do sali jadalnej. Walter nie marnował czasu: gdy tylko usiedli, złożył zamówienie i zagaił:

      – Nie mogę pojąć, na jakie korzyści liczy twoja partia, popierając tę ustawę, Gottfriedzie.

      Von Kessel także nie owijał w bawełnę:

      – Jesteśmy partią katolicką i naszym najpoważniejszym obowiązkiem jest ochrona pozycji Kościoła w Niemczech. Właśnie z taką nadzieją ludzie oddają na nas głosy.

      Lloyd zmarszczył z dezaprobatą czoło. Jego matka była parlamentarzystką i zawsze powtarzała, że jej obowiązkiem jest służenie zarówno ludziom, którzy na nią głosowali, jak i tym, którzy oddali głosy na inne partie.

      Walter przytoczył inny argument:

      – Demokratycznie wybrany parlament to najlepsza ochrona dla wszystkich Kościołów, a wy chcecie go przekreślić!

      – Obudź się, Walterze – rzekł zniecierpliwiony Gottfried. – Hitler wygrał wybory i ma władzę. Jakkolwiek postąpimy, w dającej się przewidzieć przyszłości będzie rządził Niemcami. Musimy zapewnić sobie ochronę.

      – Jego obietnice nie są warte funta kłaków!

      – Poprosiliśmy o gwarancje na piśmie: Kościół katolicki ma być niezależny od państwa, katolickie szkoły będą mogły działać bez przeszkód, katolicy nie będą dyskryminowani w służbie cywilnej. – Gottfried spojrzał pytająco na syna.

      – Zapewnili, że po południu dostaniemy do ręki umowę.

      – Rozważcie te dwie możliwości! – zaapelował Walter. – Z jednej strony świstek papieru podpisany przez tyrana, a z drugiej demokratyczny parlament. Co jest lepsze?

      – Najwyższa władza to Pan Bóg w niebie.

      Walter przewrócił oczami.

      – A więc niech Bóg ocali Niemcy.

      Naród niemiecki nie miał czasu, by przekonać się do demokracji, pomyślał Lloyd, słuchając dyskusji Waltera i Gottfrieda. Reichstag był suwerenny dopiero od czternastu lat. Kraj przegrał wojnę, waluta straciła wartość, a naród cierpiał z powodu ogromnego bezrobocia. Prawo do głosowania nie zapewniło nikomu wystarczającej ochrony.

      Gottfried okazał się niewzruszony. Pod koniec rozmowy trwał przy swoim stanowisku równie uparcie jak na początku. Uważał, że jego obowiązek polega na ochronie Kościoła katolickiego. Lloydowi chciało się wyć z rozpaczy.

      Wrócili do opery i deputowani zajęli

Скачать книгу