Zima świata. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 20
– Panie doktorze – odezwała się Ada, nim wyszli.
– Tak, skarbie?
– Ma na imię Kurt.
– Bardzo dobre imię – pochwalił doktor Rothmann i wyszedł, a Erik za nim.
VI
Pierwszy dzień pracy Lloyda Williamsa w roli asystenta Waltera von Ulricha był jednocześnie pierwszym dniem sesji nowego parlamentu.
Maud i Walter rozpaczliwie walczyli o ocalenie kruchej niemieckiej demokracji. Lloyd podzielał ich lęk po części dlatego, że byli zacnymi ludźmi, których znał przez całe życie – choć z przerwami – ale też dlatego, że bał się, by Wielka Brytania nie pogrążyła się w piekle tak jak Niemcy.
Wybory niczego nie rozwiązały. Naziści zdobyli czterdzieści cztery procent, czyli więcej niż w poprzednich wyborach, lecz nie mieli pięćdziesięciu jeden, których tak pragnęli.
Walter dostrzegał w tym promyk nadziei. Jadąc samochodem na inaugurację parlamentu, powiedział:
– Zastosowali metodę zastraszania na masową skalę, a i tak nie zdołali uzyskać głosów większości Niemców. – Uderzył ręką w kierownicę. – Mogą gadać, co chcą, ale nie są lubiani. A im dłużej będą się utrzymywali przy władzy, tym lepiej ludzie poznają ich nikczemność.
Lloyd nie był o tym przekonany.
– Pozamykali opozycyjne gazety, wtrącili do więzień deputowanych do Reichstagu i skorumpowali policję – przypomniał. – A czterdzieści cztery procent Niemców pochwala takie działania. Nie uważam tego za krzepiące.
Gmach Reichstagu został poważnie zniszczony w czasie pożaru i nie nadawał się do użytku, toteż parlament zebrał się w Operze Krolla stojącej po przeciwnej stronie Königs Platzu. Był to ogromny kompleks z trzema salami koncertowymi i czternastoma mniejszymi; znajdowały się w nim także restauracje i bary.
Dotarłszy na miejsce, przeżyli szok. Gmach otoczyły brunatne koszule. Deputowani i ich asystenci zgromadzili się przy wejściach, usiłując dostać się do środka.
– Czy Hitler w taki sposób próbuje postawić na swoim? Nie wpuszczając nas? – spytał ze złością Walter.
Bojówkarze zablokowali drzwi. Tych, którzy nosili nazistowskie mundury, wpuszczali bez pytania, lecz wszyscy inni musieli pokazać dokumenty. Chłopak młodszy od Lloyda zmierzył go pogardliwym wzrokiem, po czym niechętnie wpuścił. To było zastraszanie, bez dwóch zdań.
Lloyd poczuł wzbierający gniew. Nie znosił, gdy ktoś nim pomiatał. Mógł znokautować smarkatego bojówkarza jednym lewym sierpowym. Siłą woli zachował spokój, odwrócił się i wszedł.
Po burdzie w Teatrze Ludowym matka obejrzała okrągły guz na jego głowie i kazała wracać do Anglii. Zdołał jej to wyperswadować, choć z trudem.
Uważała, że nie dba o swoje bezpieczeństwo, co niezupełnie było prawdą. Czasem odczuwał strach, który jednak jeszcze bardziej podsycał w nim bojowego ducha. Instynkt nakazywał mu atakować, a nie uciekać. Właśnie tego obawiała się matka.
Jak na ironię, była taka sama. Nie zamierzała wracać do domu. Ona również czuła lęk, ale przebywanie w Niemczech w momencie zwrotnym historii tego kraju podniecało ją. Obserwowała wybuchy przemocy i represje i miała pewność, że mogłaby napisać książkę stanowiącą ostrzeżenie dla zwolenników demokracji w innych krajach przed taktyką, do jakiej uciekali się faszyści.
„Jesteś jeszcze gorsza ode mnie”, zauważył Lloyd, a ona nie znalazła na to dobrej odpowiedzi.
W operze roiło się od brunatnych koszul i esesmanów, wielu z nich było uzbrojonych. Pilnowali wszystkich drzwi, spojrzeniami i gestami okazywali nienawiść i pogardę każdemu, kto nie popierał nazistów.
Walter spóźnił się na zebranie klubu parlamentarnego Socjaldemokratycznej Partii Niemiec. Lloyd maszerował szybko korytarzem, szukając właściwego pomieszczenia. Zajrzawszy do sali plenarnej, zobaczył zwisającą z sufitu olbrzymią swastykę.
Podczas pierwszej sesji, która rozpoczęła się po południu, procedowano ustawę o specjalnych pełnomocnictwach, pozwalającą Hitlerowi uchwalać prawa bez zgody Reichstagu.
Ustawa była zatrważająca, gdyż czyniła Hitlera dyktatorem. Represje, zastraszenia, tortury i morderstwa, których sceną były Niemcy od kilku tygodni, miały stać się normą. Wydawało się to wręcz nie do pomyślenia.
Lloyd nie wyobrażał sobie, by jakikolwiek parlament uchwalił taką ustawę. Deputowani musieliby zagłosować przeciwko sobie, pozbawiając się władzy. Równałoby się to politycznemu samobójstwu.
Socjaldemokraci zgromadzili się w małej sali, gdy obrady już się zaczęły. Lloyd wskazał Walterowi drogę, potem posłano go po kawę.
Stanął w kolejce za młodym mężczyzną o bladej cerze i wyrazistej twarzy, ubranym w żałobną czerń. Niemiecki Lloyda stał się płynniejszy i bardziej potoczny, chłopak nie bał się więc rozpocząć rozmowy z nieznajomym. Dowiedział się, że to Heinrich von Kessel, który podobnie jak on jako wolontariusz pełnił funkcję asystenta parlamentarzysty. Pomagał swojemu ojcu Gottfriedowi, deputowanemu z ramienia katolickiej partii Centrum.
– Mój ojciec dobrze zna Waltera von Ulricha – rzekł Heinrich. – Obaj byli attaché w ambasadzie niemieckiej w Londynie w tysiąc dziewięćset czternastym roku.
Lloyd zauważył, że świat dyplomacji i polityki międzynarodowej jest bardzo mały.
Heinrich oznajmił mu, że nawrócenie na wiarę chrześcijańską pomogłoby rozwiązać wiele problemów Niemiec.
– Ja raczej nie jestem wierzący – wyznał Lloyd. – Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza. Moi dziadkowie Walijczycy potrafią sypać cytatami z Biblii, ale mama traktuje wiarę obojętnie, a mój ojczym jest Żydem. Od czasu do czasu chodzimy do kaplicy Calvary Gospel w Aldgate, ale głównie dlatego, że pastor należy do Partii Pracy.
– Będę się za ciebie modlił – odparł z uśmiechem Heinrich.
Lloyd przypomniał sobie, że katolicy nie są prozelitami. Jakże różnił się młody Heinrich od dziadków Lloyda z Aberowen, którzy uważali, że niewierzący z premedytacją zamykają oczy na Ewangelię i w ten sposób skazują się na wieczne potępienie.
Wróciwszy na zebranie deputowanych socjaldemokratycznych, Lloyd trafił na przemówienie Waltera.
– To nie może przejść! Ustawa o specjalnych pełnomocnictwach jest poprawką do konstytucji i jako taka wymaga kworum dwóch trzecich parlamentarzystów, czyli czterystu trzydziestu dwóch spośród sześciuset czterdziestu siedmiu.
Stawiając tacę na stole, Lloyd dokonał w pamięci obliczeń. Narodowi socjaliści mieli dwieście osiemdziesiąt osiem miejsc w Reichstagu, a ich sojusznicy nacjonaliści dysponowali pięćdziesięcioma dwoma, co dawało trzysta czterdzieści głosów.