Zima świata. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 15
Byli natomiast przestraszeni.
Hitler nakłonił sędziwego prezydenta, Paula von Hindenburga, do podpisania dekretu „O ochronie narodu i państwa”, sankcjonującego to, czego naziści i tak już się dopuszczali, czyli stosowanie przemocy i tortur wobec przeciwników politycznych.
– Od poniedziałkowej nocy aresztowano dwadzieścia tysięcy osób! – powiedział Walter drżącym głosem. – Nie tylko komunistów, lecz także tych, których naziści określają mianem ich sympatyków.
– A więc każdego, kto im się nie podoba – dodała Maud.
– Czy w takiej sytuacji można mówić o demokratycznych wyborach? – powątpiewała Ethel.
– Musimy robić, co w naszej mocy – odparł Walter. – Jeśli zaprzestaniemy prowadzenia kampanii, przysłużymy się nazistom.
– Kiedy wreszcie przestaniecie godzić się z taką sytuacją i podejmiecie walkę? – spytał zniecierpliwiony Lloyd. – Nadal uważacie, że nie powinno się odpowiadać przemocą na przemoc?
– Oczywiście – odrzekła Maud. – Naszą jedyną nadzieją jest pokojowy opór.
– Partia socjaldemokratyczna ma skrzydło paramilitarne, Reichsbanner, ale jest słabe. Nieliczna grupa socjaldemokratów wysunęła wniosek, by odpowiedzieć nazistom przemocą, ale zostali przegłosowani.
– Lloydzie, nie zapominaj, że oni mają po swojej stronie policję i wojsko – zauważyła Maud.
Walter spojrzał na zegarek.
– Musimy już iść.
– A może odwołałbyś wiec? – zaproponowała nagle Maud.
Popatrzył na nią zaskoczony.
– Sprzedano siedemset biletów.
– Pal licho bilety. Martwię się o ciebie.
– Niepotrzebnie. Starannie rozdzielono miejsca na widowni, więc na sali nie powinno być prowokatorów.
Lloyd pomyślał, że Walter tylko udaje pewność siebie.
– Tak czy owak, nie mogę zawieść ludzi, którzy na przekór wszystkiemu przychodzą na spotkanie zwolenników demokracji. Oni są jedyną nadzieją, jaka nam została – tłumaczył Walter.
– Masz rację. – Maud spojrzała na Ethel. – Może ty i Lloyd zostalibyście w domu? Wbrew temu, co mówi Walter, jest niebezpiecznie, a wy przebywacie w obcym kraju.
– Socjalizm to idea międzynarodowa – powiedziała zdecydowanie Ethel. – Dziękuję, że się o nas troszczysz, ale przyjechałam tutaj, by na własne oczy przyjrzeć się polityce w Niemczech, i nie zamierzam stracić takiej okazji.
– W każdym razie dzieciom nie wolno iść – zastrzegła Maud.
– Ja i tak nie chcę – powiedział Erik.
Carla wyglądała na rozczarowaną, lecz milczała.
Walter, Maud, Ethel i Lloyd wsiedli do niewielkiego samochodu. Lloyd był podenerwowany, lecz zarazem czuł dreszcz podniecenia. Żaden z kolegów, którzy zostali w Anglii, nie będzie wiedział o polityce tyle co on. A jeśli dojdzie do walki wręcz, nie przestraszy się.
Pojechali na wschód, minęli Alexander Platz i znaleźli się w dzielnicy ubogich domków i sklepików; na wielu widniały napisy po hebrajsku. Partia socjaldemokratyczna była ugrupowaniem robotniczym, lecz podobnie jak brytyjska Partia Pracy miała garstkę zamożnych zwolenników. Walter von Ulrich należał do tej nielicznej mniejszości pochodzącej z klasy wyższej.
Samochód zatrzymał się przed markizą, na której umieszczono nazwę Teatr Ludowy. Przed wejściem utworzyła się kolejka. Walter podszedł do drzwi i zamachał do oczekujących, a ci powitali go radosnymi okrzykami. Ethel, Maud i Lloyd weszli za nim do budynku.
Walter uścisnął rękę poważnie wyglądającemu młodzieńcowi w wieku około osiemnastu lat.
– To jest Wilhelm Frunze, sekretarz lokalnej struktury naszej partii.
Frunze był jednym z tych młodych chłopców, którzy wyglądają jak mężczyźni w średnim wieku. Miał na sobie bluzę z kieszeniami zapinanymi na guziki, która wyszła z mody przed dziesięcioma laty.
Pokazał Walterowi, jak zabezpieczyć drzwi od środka metalowymi klamrami.
– Kiedy publiczność zajmie miejsca, zamkniemy się, żeby zadymiarze nie mogli wtargnąć.
– Bardzo dobrze – pochwalił Walter.
Frunze wprowadził ich na widownię. Walter wszedł na scenę i powitał innych kandydatów w nadchodzących wyborach, którzy przybyli wcześniej. Goście sadowili się na swoich miejscach. Frunze wskazał Maud, Ethel i Lloydowi krzesła w pierwszym rzędzie.
Podeszło do nich dwóch chłopców. Młodszy wyglądał na czternastolatka, lecz był wyższy od Lloyda. Przywitał się bardzo grzecznie z Maud i lekko ukłonił.
– To Werner Franck, syn mojej przyjaciółki Moniki – rzekła Maud do Ethel. – Ojciec wie, że tu jesteś? – zapytała Wernera.
– Powiedział, że sam mam się przekonać, czym jest socjaldemokracja.
– Ma otwarty umysł jak na nazistę – przyznała Maud.
Lloyd odniósł wrażenie, że potraktowała czternastolatka dosyć szorstko. Werner nie zamierzał jednak ustępować jej pola.
– Mój ojciec tak naprawdę nie popiera nazizmu, ale uważa, że działalność Hitlera jest korzystna dla gospodarki.
– Czy wtrącenie do więzień tysięcy ludzi może przynieść korzyści gospodarce? – oburzył się Wilhelm Frunze. – Doszło do niesprawiedliwości, a poza tym ci ludzie nie mogą pracować!
– Zgadzam się z tobą, a mimo to posunięcie Hitlera zostało dobrze odebrane przez naród.
– Ludzie uważają, że ratuje się ich przed rewolucją bolszewicką – tłumaczył Frunze. – Nazistowska prasa wbija im do głów, że komuniści szykowali kampanię zabójstw i podpaleń w każdym mieście i w każdej wiosce.
Chłopiec towarzyszący Wernerowi był od niego starszy, ale niższy.
– A to właśnie brunatne koszule, a nie komuniści, wtrącają ludzi do więzień i pałkami łamią im kości – zauważył. Mówił po niemiecku płynnie, z lekkim akcentem, którego Lloyd nie potrafił zidentyfikować.
– Proszę wybaczyć, zapomniałem przedstawić Władimira Peszkowa – rzekł Werner. – Chodzi razem ze mną do Berlińskiej Akademii dla Chłopców, mówimy na niego Wołodia.
Lloyd wstał, by podać mu rękę. Wołodia był