Zima świata. Ken Follett
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 16
Maud zmierzyła Wołodię ostrym spojrzeniem.
– Peszkow? Czy twój ojciec ma na imię Grigorij?
– Tak, Frau von Ulrich. Jest attaché wojskowym ambasady radzieckiej.
A zatem Wołodia jest Rosjaninem. Mówi tak swobodnie po niemiecku, pomyślał Lloyd z odrobiną zazdrości. Nic dziwnego, skoro mieszka w Berlinie.
– Dobrze znam twoich rodziców – zwróciła się Maud do Wołodii. Lloyd już zdążył się zorientować, że ta kobieta zna wszystkich dyplomatów w Berlinie. To należało do jej obowiązków zawodowych.
Frunze spojrzał na zegarek.
– Czas zaczynać.
Wszedł na scenę i poprosił o ciszę.
Wszyscy zamilkli.
Frunze oznajmił, że kandydaci wygłoszą przemówienia, a następnie będą odpowiadali na pytania gości. Dodał, że bilety dostali wyłącznie członkowie partii socjaldemokratycznej, a drzwi zamknięto, więc uczestnicy spotkania są wśród przyjaciół i mogą wypowiadać się swobodnie.
Jak na zebraniu jakiegoś tajnego stowarzyszenia, pomyślał Lloyd. Inaczej wyobrażał sobie demokrację.
Pierwszy zabrał głos Walter. Lloyd zauważył, że nie ucieka się do demagogii i kwiecistej retoryki. Pochwalił jednak słuchaczy, mówiąc, że są ludźmi światłymi i inteligentnymi, którzy rozumieją złożoność zagadnień politycznych.
Jego wystąpienie trwało kilka minut. Nagle na scenę wtargnął bojówkarz brunatnych koszul.
Lloyd zaklął. Jak to się stało? Wyszedł z zaplecza, ktoś musiał mu otworzyć drzwi.
Był to rosły bandzior z krótką żołnierską fryzurą. Przeszedł na przód sceny.
– To zgromadzenie ma charakter wywrotowy! – krzyknął. – Komuchy i podżegacze nie są w Niemczech potrzebni. Zamykam wiec.
Zadufana arogancja łobuza rozzłościła Lloyda. Chętnie spotkałby się z nim na ringu.
Wilhelm Frunze zerwał się na równe nogi i stanął przed intruzem.
– Wynoś się stąd, bandyto!
Tamten pchnął go mocno w klatkę piersiową. Frunze zatoczył się i przewrócił na plecy.
Zgromadzeni podnieśli się z miejsc, niektórzy głośno protestowali, gdzieniegdzie rozległy się okrzyki strachu.
Z zaplecza wypadły kolejne brunatne koszule.
Lloyd uświadomił sobie, że te łotry starannie zaplanowały akcję.
– Precz! – krzyknął ten, który pchnął Frunzego. Jego towarzysze podchwycili okrzyk: – Precz! Precz! Precz!
Było ich już około dwudziestu i wciąż przybywali nowi. Niektórzy trzymali policyjne pałki i inne tego rodzaju przedmioty. Lloyd dostrzegł kij hokejowy, drewniany młot, a nawet nogę od krzesła. Kroczyli po scenie, uśmiechając się złowieszczo i wymachując orężem w rytm skandowania. Świerzbiły ich ręce, by zabrać się do bicia.
Lloyd zerwał się na równe nogi i bez chwili zawahania stanął przed Ethel i Maud. Werner i Wołodia zrobili to samo.
Połowa widowni próbowała wydostać się z sali, inni krzyczeli i wygrażali intruzom pięściami. Wychodzący przepychali się, dochodziło do drobnych utarczek. Wiele kobiet płakało.
Walter przytrzymał się pulpitu.
– Zachowajcie spokój, bardzo proszę! – nawoływał. – Nie róbmy zamętu! – Większość ludzi go nie słyszała, reszta nie zwracała uwagi na jego słowa.
Bojówkarze zaczęli zeskakiwać ze sceny i wchodzić między uczestników wiecu. Lloyd wziął matkę pod rękę, Werner zajął się Maud. Kierowali się do najbliższego wyjścia, jednak wszystkie drzwi zostały już zablokowane przez tych, którzy w panice usiłowali uciec z teatru. Brunatne koszule poganiały ich wrzaskami, na nic nie zważając.
Napastnicy byli sprawni i silni, podczas gdy większość uczestników zebrania stanowiły kobiety oraz starsi mężczyźni. Lloyd chętnie stanąłby do walki, ale nie byłoby to roztropne.
Jakiś bojówkarz w stalowym hełmie z pierwszej wojny światowej szturchnął go, a on wpadł na matkę. Przezwyciężył pokusę, by odwrócić się do łobuza i z nim zmierzyć. Przede wszystkim musiał zapewnić ochronę mamie.
Pryszczaty nastolatek z pałką położył rękę na plecach Wernera i mocno go popchnął.
– Wynocha, wynocha!
Werner odwrócił się błyskawicznie i zrobił krok w jego stronę.
– Nie dotykaj mnie, ty faszystowska świnio – warknął. Tamten stanął jak wryty i na jego twarzy pojawił się strach. Nie spodziewał się oporu.
Werner się odwrócił, by podobnie jak Lloyd skupić się na zapewnieniu bezpieczeństwa kobietom. Jednak rosły bandzior, który jako pierwszy wkroczył na scenę, usłyszał tę wymianę zdań.
– Kogo nazwałeś świnią?! – ryknął, uderzając Wernera pięścią w tył głowy. Źle trafił i ręka tylko zawadziła o cel, mimo to chłopak krzyknął i zatoczył się do przodu.
Między nich wkroczył Wołodia i dwa razy rąbnął bojówkarza w twarz. Lloyd z uznaniem ocenił szybką kombinację ciosów, którą ten zastosował, lecz myślał tylko o tym, by wykonać swoje zadanie. Po kilku sekundach cała czwórka dotarła do wyjścia. Lloyd i Werner zdołali wyprowadzić kobiety do foyer, gdzie nikt się nie bił, bo nie było tam brunatnych koszul.
Zapewniwszy bezpieczeństwo paniom, Lloyd i Werner spojrzeli na widownię teatru.
Wołodia walczył dzielnie z rosłym przeciwnikiem, ale miał kłopoty. Trafiał go w twarz i korpus, jednak ciosy nie robiły wrażenia na bandycie, który tylko potrząsał głową, jakby opędzał się od natrętnego owada. Poruszał się ciężko i wolno, lecz uderzył Wołodię w klatkę piersiową, a później w głowę i chłopak się zachwiał. Bojówkarz wziął zamach, by zadać potężny cios; Lloyd się przestraszył, że Rosjanin może go nie przeżyć.
Naraz Walter wykonał długi skok ze sceny i wylądował na grzbiecie bandziora. Lloyd o mało nie zaczął bić brawa. Potoczyli się po ziemi, wymachując rękami i nogami. Wołodii przez chwilę nic nie groziło.
Pryszczaty młodzik, który pchnął Wernera, zaczepiał ludzi wychodzących z teatru, rozdając pałką razy po plecach i głowach.
– Ty pieprzony tchórzu! – krzyknął Lloyd, ruszając w jego stronę.
Jednak Werner go wyprzedził. Przepchnął się obok Lloyda i chwycił pałkę, usiłując wyrwać ją młodemu naziście.
Do bójki przyłączył