Zima świata. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 14

Zima świata - Ken Follett

Скачать книгу

– Zamartwiałam się o ciebie!

      – Wszedłem do środka.

      – Co takiego? Jak?

      – Nikt mnie nie zatrzymywał. Jest straszne zamieszanie.

      Matka uniosła ręce.

      – On w ogóle nie rozumie, czym jest niebezpieczeństwo.

      – Natknąłem się na Adolfa Hitlera.

      – Co mówił? – chciał wiedzieć Walter.

      – O wywołanie pożaru oskarża komunistów. Szykują się czystki.

      – Boże, miej nas w opiece – szepnął von Ulrich.

      III

      Thomas Macke wciąż czuł piekącą gorycz kpin Roberta von Ulricha. „Pański brat chce się wybić, tak jak pan”, szydził.

      Macke żałował teraz, że nie przyszła mu do głowy odpowiednia riposta: „A dlaczegóż by nie? Nie jesteśmy gorsi od ciebie, ty wystrojony pajacu”. Pragnął się zemścić, lecz przez kilka dni miał za dużo na głowie, by coś przedsięwziąć.

      Siedziba pruskiej tajnej policji mieściła się w okazałym, eleganckim gmachu w stylu klasycystycznym przy Prinz-Albrecht-Strasse 8. Mackego przepełniała duma, ilekroć przekraczał jego progi.

      Wszyscy mieli pełne ręce roboty. W ciągu doby po pożarze Reichstagu aresztowano cztery tysiące komunistów, z każdą godziną zgarniano kolejnych. Państwo niemieckie przechodziło proces oczyszczania z zarazy. Macke miał wrażenie, że berlińskie powietrze już smakuje lepiej.

      Jednak policyjne archiwa nie były aktualne. Ludzie się przeprowadzali, jedni wygrywali wybory, inni przegrywali, starcy umierali, ich miejsce zajmowali młodzi. Macke trafił do zespołu zajmującego się aktualizacją dokumentów; jego zadanie polegało na wyszukiwaniu nowych nazwisk i adresów.

      Był w tym dobry. Lubił rejestry, książki adresowe, plany ulic, wycinki z gazet, wszelkiego rodzaju zestawienia. Jego talentu nie doceniano w komendzie policji w Kreuzbergu, w której policjanci z sekcji kryminalnej po prostu katowali podejrzanych tak długo, aż ci podali nazwiska. Liczył na to, że tutaj jego przymioty zostaną dostrzeżone.

      Nie znaczyło to, że Macke miał coś przeciwko biciu podejrzanych. W swoim biurze na tyłach budynku słyszał krzyki mężczyzn i kobiet torturowanych w podziemiach, lecz to go nie zaprzątało. To byli zdrajcy, wywrotowcy i rewolucjoniści. Strajkami doprowadzili Niemcy do ruiny i ściągną na kraj jeszcze większe nieszczęścia, jeśli im się pozwoli. Nie miał dla nich ani krzty współczucia. Żałował jedynie, że wśród nich nie znajduje się Robert von Ulrich, że nie jęczy z bólu i nie błaga o litość.

      W czwartek drugiego marca o dwudziestej nadarzyła się okazja, aby się do niego dobrać.

      Macke odesłał ludzi do domu i zaniósł stos zaktualizowanych dokumentów swojemu szefowi, inspektorowi kryminalnemu Kringeleinowi, urzędującemu na górze. Następnie wrócił do archiwum.

      Nie spieszyło mu się do domu. Mieszkał sam. Jego żona okazała się kobietą niesubordynowaną i uciekła z kelnerem pracującym w restauracji brata, oznajmiła, że pragnie wolności. Nie mieli dzieci.

      Macke zaczął przeglądać papiery.

      Ustalił już, że Robert von Ulrich wstąpił do partii NSDAP w 1923 roku i odszedł z niej po dwóch latach. To samo w sobie nie znaczyło wiele, Macke potrzebował czegoś jeszcze.

      Układ archiwum nie był tak logiczny, jak pragnąłby tego komisarz Macke. Pruska policja w sumie go rozczarowała. Krążyła plotka, że Göring także nie jest nią zachwycony; podobno zamierzał oddzielić wydziały polityczny i wywiadowczy od regularnej policji i stworzyć z nich nową, skuteczniejszą formację. Macke uznał, że to dobry pomysł.

      Nie znalazł Roberta von Ulricha w żadnym spośród typowych dokumentów archiwalnych. Przyszło mu na myśl, że być może nie jest to kwestia czyjejś niedbałości. Może von Ulrich nie ma nic na sumieniu. Jako austriacki hrabia raczej nie mógł być komunistą czy Żydem. Najgorsze, co można było o nim powiedzieć, to to, że jego kuzyn Walter należy do socjaldemokratów. To nie zbrodnia – na razie.

      Macke uświadomił sobie, że powinien był przeprowadzić tę kwerendę przed spotkaniem z Robertem von Ulrichem. Zaczął działać, nie dysponując pełnymi informacjami, a to okazało się błędem. Naraził się na protekcjonalną drwinę i został upokorzony. Ale się odegra.

      Przeglądał rozmaite szpargały złożone w zakurzonej szafce na tyłach pomieszczenia.

      Także i tam nie natrafił na nazwisko von Ulrich, lecz w zestawieniu brakowało jednego dokumentu.

      Według listy przypiętej do drzwiczek szafki archiwum powinno zawierać stusiedemnastostronicowy dokument o nazwie Lokale nieobyczajne. Mógł się pod tym kryć wykaz berlińskich nocnych klubów. Macke domyślał się, dlaczego zniknął. Ostatnio na pewno z niego korzystano, gdyż po tym, jak Hitler został kanclerzem, najbardziej dekadenckie nocne knajpy zamknięto.

      Macke znów poszedł na górę. Kringelein prowadził właśnie odprawę policjantów mundurowych, dokonujących nalotów na mieszkania komunistów i ich sojuszników, których adresy zaktualizował.

      Bez wahania przerwał szefowi. Kringelein nie należał do nazistów, nie odważy się więc zbesztać członka oddziału szturmowego.

      – Szukam spisu nieobyczajnych lokali – oznajmił Macke.

      Kringelein spojrzał na niego poirytowany, ale nie zrobił awantury.

      – Jest na tamtym stoliku, weź sobie.

      Macke zabrał teczkę i wrócił do siebie.

      Wykaz miał pięć lat. Uwzględniono w nim istniejące nocne kluby oraz popełniane tam wykroczenia: hazard, obsceniczne pokazy, prostytucję, sprzedaż narkotyków, homoseksualizm oraz inne przejawy deprawacji. Zawierał również nazwiska właścicieli i inwestorów, członków klubów i pracowników. Macke cierpliwie czytał każdy wpis, licząc na to, że Robert von Ulrich okaże się narkomanem lub mężczyzną korzystającym z usług dziwek.

      Berlin słynął z lokali dla homoseksualistów. Macke skupił się na ponurym opisie klubu Pink Slipper, w którym mężczyźni tańczyli z mężczyznami, a na scenie występowali piosenkarze transwestyci. Pomyślał, że czasami jego praca bywa odrażająca.

      Przesuwając palec po liście członków klubu, wreszcie natrafił na Roberta von Ulricha.

      Westchnął z zadowoleniem.

      Nieco niżej zobaczył nazwisko Jörga Schleichera.

      – Patrzcie, patrzcie – mruknął. – Teraz zobaczymy, czy będziesz sobie ze mnie pokpiwał.

      IV

      Kiedy Lloyd znów spotkał się z Walterem i Maud, oboje byli rozgniewani i przestraszeni zarazem.

      Stało się to w następną sobotę, czwartego

Скачать книгу