Zima świata. Ken Follett

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Zima świata - Ken Follett страница 10

Zima świata - Ken Follett

Скачать книгу

style="font-size:15px;">      – Wynocha z mojej redakcji!

      Tamten puścił to mimo uszu i wszedł do jakiegoś pokoju. Po chwili rozległ się kobiecy krzyk i łoskot przewracanego metalowego biurka.

      Jochmann zwrócił się do jednego z pracowników:

      – Schneider, wezwij policję, natychmiast!

      Carla wiedziała, że na nic się to nie zda. Policjanci już byli na miejscu i przyglądali się biernie.

      Matka przepchnęła się przez ciżbę i pobiegła korytarzem.

      – Nic ci się nie stało?! – krzyknęła, biorąc córkę w ramiona.

      Carla nie chciała, by pocieszano ją jak małe dziecko. Odsuwając się od matki, odparła:

      – Ze mną wszystko w porządku, nie martw się.

      Maud rozejrzała się po gabinecie.

      – Moja maszyna!

      – Wyrzucili ją przez okno. – Carla dopiero teraz uświadomiła sobie, że nic jej nie grozi za zablokowanie mechanizmu.

      – Musimy się stąd wynosić. – Maud wzięła z biurka zdjęcie i pospiesznie wyprowadziła córkę z gabinetu.

      Nikt ich nie zatrzymywał, gdy zbiegały po schodach. Postawny młody mężczyzna, który mógł być reporterem, wyprowadzał z budynku bojówkarza brunatnych koszul, trzymając jego głowę w mocnym uścisku. Carla i jej matka wyszły za nimi. Z tyłu podążał drugi bojówkarz.

      Dziennikarz zbliżył się do dwóch policjantów, nie puszczając napastnika.

      – Proszę aresztować tego człowieka, nakryłem go na okradaniu redakcji – powiedział. – W jego kieszeni znajdą panowie słoik kawy.

      – Niech go pan puści – odrzekł starszy funkcjonariusz.

      Reporter niechętnie wykonał polecenie.

      Bojówkarz, który wyszedł za Maud, stanął obok kolegi.

      – Jak się pan nazywa? – spytał policjant reportera.

      – Jestem Rudolf Schmidt, korespondent parlamentarny tygodnika „Demokrata”.

      – Aresztuję pana pod zarzutem napaści na policjantów.

      – To śmieszne, ja przyłapałem tego człowieka na kradzieży!

      Policjant skinął na bojówkarzy brunatnych koszul.

      – Zabierzcie go na komendę.

      Mężczyźni złapali Schmidta za ręce. Dziennikarz chciał stawić opór, lecz nagle zmienił zamiar.

      – W następnym numerze „Demokraty” ukaże się dokładna relacja o tym incydencie! – ostrzegł.

      – Nie będzie następnego numeru – warknął funkcjonariusz. – Zabrać go.

      Nadjechał wóz strażacki i wyskoczyło z niego kilkunastu strażaków.

      – Musimy opróżnić budynek – oznajmił szorstkim głosem dowódca.

      – Wracajcie do siebie, nie ma pożaru – odparł starszy z dwóch policjantów. – Szturmowcy zamykają komunistyczne pisemko.

      – To nie moja sprawa – stwierdził strażak. – Włączono alarm, muszę wyprowadzić wszystkich, łącznie ze szturmowcami. Takie jest moje zadanie. Poradzimy sobie bez waszej pomocy.

      Strażacy weszli do budynku.

      – Och, nie! – jęknęła Maud. Carla odwróciła się i zobaczyła matkę, która patrzyła na maszynę leżącą na ulicy. Metalowa obudowa oderwała się od korpusu, odsłaniając połączenia klawiszy z prętami. Klawiatura wygięła się, jedno zakończenie rolki odpadło, dzwoneczek sygnalizujący koniec wiersza leżał smętnie na ziemi. Maszyna do pisania nie była cennym przedmiotem, lecz Maud wyglądała tak, jakby za chwilę miała wybuchnąć płaczem.

      Brunatne koszule i pracownicy tygodnika wychodzili z gmachu prowadzeni przez strażaków. Sierżant Schwab opierał się, pokrzykując gniewnie:

      – Tam się nie pali!

      Strażacy wypchnęli go, nie zważając na protesty.

      Jochmann podszedł do Maud.

      – Nie zdążyli wyrządzić wielkich szkód, strażacy ich powstrzymali. Ten, kto włączył alarm, wyświadczył nam przysługę!

      Carla, która obawiała się reprymendy za wywołanie fałszywego alarmu, teraz uświadomiła sobie, że postąpiła najlepiej, jak to było możliwe.

      Maud ocierała oczy rękawem. Ten gest świadczył o tym, jak bardzo jest wstrząśnięta. Gdyby zrobiła to Carla, zaraz by ją upomniano, że trzeba używać chusteczki do nosa. Dziewczynka wzięła matkę za rękę.

      – I co my teraz poczniemy? – Matka Carli nigdy nie zadawała takich pytań, zawsze umiała znaleźć wyjście z sytuacji.

      Nagle Carla zauważyła, że w pobliżu stoi dwoje ludzi, i spojrzała na nich. Kobieta była mniej więcej w wieku Maud, bardzo ładna, roztaczała aurę osoby świadomej, że ma władzę. Carla skądś ją znała, lecz nie wiedziała skąd. Stojący obok młody mężczyzna mógł być jej synem. Szczupły i niezbyt wysoki, wyglądał jak gwiazdor filmowy. Jego twarz o regularnych rysach wydawałaby się aż nazbyt urodziwa, gdyby nie nos, który był spłaszczony i zniekształcony. Oboje sprawiali wrażenie wstrząśniętych, młodzieniec zbladł z gniewu.

      Kobieta odezwała się pierwsza, mówiła po angielsku:

      – Cześć, Maud. – Głos wydał się Carli znajomy. – Nie poznałaś mnie? Jestem Ethel Leckwith, a to Lloyd.

      II

      Lloyd Williams zapisał się w Berlinie do klubu bokserskiego, w którym za parę pensów mógł trenować przez godzinę. Klub mieścił się w robotniczej dzielnicy Wedding, na północ od centrum miasta. Ćwiczył z piłką lekarską i skakanką, młócił pięściami gruszkę, a potem zakładał kask i boksował przez pięć rund na ringu. Trener znalazł mu sparingpartnera, Niemca w tym samym wieku i o tej samej wadze. Lloyd walczył w wadze półśredniej. Młody Niemiec miał szybki, zaskakujący cios i kilka razy zdołał mocno trafić Lloyda, zanim ten wyprowadził lewy sierpowy i posłał przeciwnika na deski.

      Londyński East End, gdzie się wychował, był złą dzielnicą. Gdy miał dwanaście lat, pobito go w szkole. „Mnie też to spotkało – rzekł jego ojczym, Bernie Leckwith. – Ot, klasowy łobuz uwziął się na najinteligentniejszego chłopaka w szkole”. Ojczym był Żydem, jego matka znała wyłącznie jidysz. Zaprowadził Lloyda do klubu bokserskiego Aldgate. Ethel tego nie chciała, lecz Bernie postąpił wbrew jej woli, co nigdy wcześniej się nie zdarzyło.

      Lloyd nauczył się szybko poruszać i mocno uderzać, i napaści ustały.

Скачать книгу