Niewidoczni. Jacek Piekiełko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewidoczni - Jacek Piekiełko страница 4
![Niewidoczni - Jacek Piekiełko Niewidoczni - Jacek Piekiełko](/cover_pre815270.jpg)
Niedawno przeczytał książkę o seryjnych mordercach i doszedł do konkluzji, że większość motywacji do zbrodni ma źródło w zaburzeniach seksualnych. Zło staje się dziedziczne, jest wypadkową pedagogiki oraz kompulsją determinowaną przez dotychczasowe otoczenie i relacje. Zapisał takie zdanie w notatniku. Utożsamiał się z poznawanymi teoriami, niemniej jednak stronił od wiwisekcji własnego umysłu, a na pewno odżegnywał się od wypaczonych zachowań seksualnych. Teraz jednak spogląda na śpiącą na boku Sylwię, dostrzega bliznę po usunięciu pary żeber, ale spostrzega też, jak zmieniła się jej sylwetka. Po operacji z dziewczyny zamieniła się w kobietę. Ta metamorfoza sprawia, że on nie widzi już ograniczeń, by…
Czuje suchość w gardle i jednocześnie obrzydzenie do siebie. Próbuje skupić się na czymś innym. Żądza jej ciała sprawia, że upodabnia się do tych zwierząt, o których pisze cały świat. On tak nie chce. Jeszcze musi zaczekać. Skoro był cierpliwy tak długo… Sam wybierze odpowiedni moment. Obiecał sobie, że nie będzie czerpał z tego satysfakcji. Ten czyn ma ją zbrukać, a poprzez to dotknąć do żywego jej ojca. Dlatego też przeprowadził operację; nie mógł zrobić tego z dzieckiem, a widział w niej dziecko, teraz zaś jawi mu się jako kobieta, bardzo ponętna, skazana na jego łaskę…
Przykrywa Sylwię staranniej kołdrą, po czym nachyla się, by sprawdzić jej cichy oddech. Przesuwa dłonią po jej włosach, gładząc je jak pieska. Liczył, że po nieszczęśliwym wypadku dziewczyna utraci pamięć. Wtedy wszystko byłoby zdecydowanie łatwiejsze. W zepsutym planie ta jedna rzecz mogła niespodziewanie wyprostować inne. Stało się jednak inaczej, ale dzięki temu znowu są razem i mogą kontynuować proces.
Zostawia ją samą i wychodzi. Rozmyśla, czy nie popełnił błędu z ostatnim ciałem, ale trzeba było uciszyć klapacza. Paplał na prawo i lewo. On z kolei nie mógł się po prostu oprzeć. Zadziałał instynkt, a o następstwa musi martwić się teraz.
Niestety trafił na otyłą osobę. To z kolei rodzi dodatkowe problemy, zwłaszcza z mydłem amoniakalnym, czyli tak zwanym trupim tłuszczem. Jeśli ciało człowieka zawiera sporo tłuszczów, proces rozkładu zostaje zdecydowanie spowolniony. Na to sobie pozwolić nie może. Ma swoje sposoby, ale zmydlenie tłuszczów zaburza standardową pracę. Należy je wytrącić wcześniej, w specjalnie przygotowanych warunkach, z odpowiednio utrzymanym poziomem wilgoci.
Naciąga gumowe rękawiczki, zakłada fartuch i maskę tlenową. Chwyta za skalpel i przygląda się żółtobrunatnej mazi wydobywającej się spod rozciętej skóry brzucha otyłego mężczyzny spoczywającego na stole.
Saponifikacja to proces, który utrwala.
Nie na tym mu zależy.
Jednak trzeba pozbyć się rzeczy trwałej, by rozpocząć dekompozycję.
Spogląda na skafander leżący na żółtej folii termoizolacyjnej.
Będzie miał sporo pracy.
CZĘŚĆ
PIERWSZA
1
Marcelina spogląda nerwowo na smartfon. 10.30. Arek miał pojawić się w Starbucksie dziesięć minut temu. Tak ustalili. W zasadzie to był jej pomysł. Spodziewała się komplikacji, dlatego wolała zostawić sobie awaryjne półtorej godziny, by zażegnać potencjalne problemy. Okazało się, że jej przezorność była na najwyższym poziomie.
Ponownie wybiera numer do Arka, ale bezskutecznie. Mogła się tego spodziewać. Zamierzała wspólnie wypić kawę, spokojnie porozmawiać. Godzina i dwadzieścia pięć minut do rozmowy komisyjnej Arka Lubosza z przełożonymi, dzięki której ma szansę wrócić do służby. Niech to szlag!
Marcelina wsiada do samochodu, odpala silnik i rusza z piskiem opon. Jeśli światła na skrzyżowaniach okażą się dla niej łaskawe, powinna zjawić się przed domem spokojnej starości za kwadrans z lekkim poślizgiem. Po drodze łamie kilka przepisów, ale Yanosik nie mówi nic o kontroli prędkości.
Dlaczego w ogóle pomaga Arkowi? Dlaczego po prostu nie odpuści? Temat jest zbyt poważny, zwłaszcza po tym, co stało się ponad miesiąc temu, gdy Sylwię, córkę Lubosza, uprowadzono ze szpitala. Ktoś zrobił to po to, by zamknąć jej usta. Marcela nadal wierzy, że dziewczyna żyje… Gdyby było inaczej, oprawca mógłby pozbyć się Sylwii już w szpitalu. Przedstawiona dedukcja jest spójna, powtarzała ją Luboszowi po stokroć, póki jeszcze słuchał. Niestety później całkowicie się wyłączył. Zamknął na otaczający świat jak trzy lata temu, gdy jego córka zaginęła po raz pierwszy. Tego dowiedziała się od Marka, komisarza i przyjaciela Lubosza. Opowiadał, niezbyt wylewnie, co działo się w tamtym czasie z Arkiem. Jak pogrążył się w rozpaczy i próbował odebrać sobie życie. Bała się jego reakcji po ostatnich wydarzeniach. Arek Lubosz – tykająca bomba.
Nie zna żadnej innej osoby, którą los tak okrutnie doświadczył. Człowieka samotnego, nieakceptującego siebie i rzeczywistości naokoło. Musi mu pomóc. Chce tego. A najbardziej pragnie rozwiązać całą sprawę, zwłaszcza że ze wszystkich poszlak, w których posiadanie weszła, wynika, że to właśnie Lubosz może być w wielkim niebezpieczeństwie.
Parkuje samochód wzdłuż krawężnika. Przechodzi przez bramkę, która uderza z trzaskiem o futrynę. Jeden z mieszkańców ośrodka, sympatyczny staruszek, pozdrawia ją, wysyłając dłonią całusa. Chciałby zagadać, ale zamiast słów z jego ust wypływa obfita ślina.
Marcela schodzi po pięciu stopniach i próbuje dostać się do sutereny. Niestety drzwi są zamknięte, a usilne walenie pięścią w ich front nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Arek powinien być w mieszkaniu, ponieważ na ulicy dziennikarka dostrzegła jego samochód. Jej obawy, że stało się coś złego, są coraz większe.
Zawraca do ośrodka, gdzie spotyka portiera i mówi mu o swoich podejrzeniach.
Starszy mężczyzna, dorabiający sobie na emeryturze, wzdycha tylko:
– Lubosz… Same z nim kłopoty. – Wstaje z krzesła, z haczyków zdejmuje pęk kluczy i wychodzi z kanciapy. – Chodź, pani. Wejdziemy do niego awaryjnie.
Schodzą boczną klatką schodową, służącą jako przejście na wypadek pożaru, i już znajdują się przed białymi drzwiami. Przechodzą do korytarza, następnie kotłowni i magazynu, na którego końcu znajduje się wejście do pomieszczeń zamieszkanych przez Arka.
– Tu jest korytarzyk, który wcześniej połączony był z magazynem. Robię to wyłącznie dla pani. – Mruga okiem do Marceli, po czym szuka odpowiedniego klucza.
Otwiera drzwi, a za kolejnymi znajduje się pokój Lubosza.
– Dziękuję – mówi Marcelina.
– Wolałbym zaczekać.
Marcela wchodzi do środka. Od razu w nozdrza uderza ją przykry zapach. Rozgląda się. Na stole walają się puste butelki po alkoholu. Na podłodze leży kilka puszek po piwie.
– Chryste!