Niewidoczni. Jacek Piekiełko
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niewidoczni - Jacek Piekiełko страница 5
– Arek, obudź się.
Portier stoi przy wejściu, ma otwarte usta i zmarszczone brwi. Chciałby pomóc, ale w krytycznej sytuacji wyraźnie nie wie, jak się zachować. Robi krok do przodu, zatrzymuje się. Każdy jego ruch wydaje się nieporadny.
Marcelina nadal wybudza Arka, który tylko mruczy coś niewyraźnie. Po chwili otwiera oczy i zaczyna kasłać.
– Niechże mi pan pomoże, a nie stoi jak dupa wołowa.
– Tak, tak, już idę – odpowiada posłusznie portier.
Chwytają Lubosza pod ramię i stawiają na nogi.
– Do łazienki – rozkazuje Marcelina.
Lubosz jest ciężki i niemal nieprzytomny. Wydaje się, jakby ważył tonę.
– Pod prysznic.
Wpychają go pod prysznic. Arek klęczy, opierając się rękoma o brodzik.
– Uff… dzięki. Może już pan iść – mówi Marcela.
– Na pewno?
– Poradzę sobie.
Portier z nieskrywaną ulgą opuszcza łazienkę.
Marcelina odkręca kurek z zimną wodą. Strumień leci wprost na kark mężczyzny, który zaczyna wybudzać się z odrętwienia.
Lubosz bełkocze, kaszle, krztusi się, po czym wypluwa resztki wymiocin.
– Marcela? – Robi wielkie oczy, przekrzywiając głowę na bok.
– Nic już lepiej nie mów.
Krople wody spadają na jej bluzkę; jest wściekła głównie na siebie, że znalazła się w takiej sytuacji, a jednocześnie czuje satysfakcję, że może po prostu pomóc.
– Marcelka, będziesz cała mokra – mamrocze Arek.
Zdejmuje z niego koszulkę.
– Weź prysznic. Tutaj masz ręcznik. Czekam na ciebie.
Arek nieporadnie próbuje wstać z brodzika. Chwieje się. Odruchowo, z zamkniętymi oczami ustawia ciepłą wodę.
Marcela otwiera uchylne okienka w pomieszczeniu, gdzie Lubosz śpi, je, ogląda telewizję i egzystuje. Obrzuca wzrokiem cały pokój. Totalna nora, gorzej niż w jakiejś melinie – myśli, zdegustowana. Wstrzymuje oddech, by powstrzymać nasilające się torsje. Gdy tylko spogląda na łóżko Arka, ma ochotę zwymiotować. Znajduje jedyny czysty kubek, do którego wsypuje trzy kopiaste łyżeczki mielonej kawy. Gotując wodę, stoi tuż przy uchylonym oknie i łapie świeże powietrze.
Po dziesięciu minutach w pokoju zjawia się Arek. Jest nagi, nie licząc przepasanych ręcznikiem bioder. Marcelina spogląda na jego sylwetkę. Jeszcze miesiąc temu pod coraz większą warstwą tłuszczu dostrzegalne były zarysy mięśni, które musiał rzeźbić na policyjnej siłowni. Teraz zdecydowanie się schowały, pojawił się lekki brzuszek, a pod gęstą szczeciną włosów porastającą tors uwydatniły się piersi. Zdziwiła się, że w tak krótkim czasie można zaniedbać swoje ciało aż do tego stopnia.
Lubosz chwiejnym krokiem podchodzi do szafy i chowa się za jednym ze skrzydeł drzwi, próbując się ubrać.
– Fajnie, że wpadłaś – mówi w końcu, wyłaniając się z ukrycia.
– Napij się kawy.
Marcela podaje mu kubek, a on przyjmuje go drżącymi rękoma.
– Chodź, wypijesz po drodze – oznajmia dziennikarka.
– Co?
– Zbieraj się, nie mamy czasu.
– Czasu na co?
– Za kilka minut masz spotkanie z komisją.
– Ach tak… To dzisiaj?
– Bierz kurtkę i idziemy.
– Myślę, że daruję sobie spotkanie z tymi skurwielami.
– Arek, co ty pieprzysz? Jak się nie stawisz na to spotkanie, to mogą cię już nigdy nie przywrócić do służby.
– Walić to…
– Skąd będziesz miał pieniądze…
– Ostatnio dorabiam w magazynie. Tutaj niedaleko. Fajna robota na kilka godzin w nocy. Starcza na najważniejsze potrzeby. – Mówiąc to, kieruje wzrok na butelki po alkoholu.
– Błagam cię, chodź.
– Jak tam wejdę, i tak nie mam szans.
– Powiesz, że jesteś chory. Nie masz nic do stracenia. Wypijesz kawę, zapalisz fajkę i dojdziesz do siebie.
– Nie.
– Zrób to dla siebie i dla Sylwii.
Lubosz zamiera. Marcelina uderzyła w czuły punkt.
– Myślisz, że nie próbuję?
– Tego nie powiedziałam.
– Nie muszę być na służbie, by prowadzić śledztwo.
– A teraz prowadzisz?
– Mam swoje przypuszczenia.
– I?
– I co? Myślę o tym całymi godzinami. Minął miesiąc, a policja nie ma nic, rozumiesz? Nie potrafią nawet ustalić miejsca pobytu tego jebanego detektywa. Nic, zero, null. Mają gościa na kamerce od synka z wypadku. Też nic.
– Arek pogadamy jeszcze o tym. Trzeba się tylko skupić. I dojść do siebie.
Marcelina kieruje się w stronę wyjścia. Błagalnym wzrokiem spogląda na Arka.
– Marcela, myślisz, że Sylwia… – Łamie mu się głos. – Czy ona wciąż żyje?
2
– Mogę tu zapalić? – pyta Lubosz, uchylając szybę w aucie.
– Pal – odpowiada Marcela. Nie zwraca na niego uwagi, pilnie przygląda się wszystkiemu, co dzieje się na drodze. Gdy tylko może, pozostawia silnik na wysokich obrotach.
– A masz fajki? Zapomniałem zabrać.
– Dżizas… Są w torebce.
Arek długo miesza w otchłani głębokiej torebki niczym magik próbujący wyjąć królika z kapelusza. Drżącymi rękami chwyta swoją nagrodę, wytrząsa z paczki cienkiego papierosa i zaciąga się łapczywie.
Patrzy