Grzeczna dziewczynka. Anna Sakowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz страница 2

Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz

Скачать книгу

jest, psiakrew, a kto powie, że nie, to go w mordę! – zacytowała Witkacego. Leoś próbował to skomentować na swój koci sposób, lecz w tym momencie zadzwonił telefon. Miranda drgnęła na krześle i sięgnęła po aparat. Numer był nieznany, ale odebrała. Zdziwiła się, kiedy w słuchawce usłyszała głos swojej babki Zuzanny, której nie widziała chyba od dziesięciu lat.

      – Przyjedziesz po mnie? – spytała seniorka bez kurtuazyjnych wstępów, a Mirandę zmroziło. Jak to, czy przyjadę? Przecież się nie lubimy! Babce nie odpowiadał sposób życia wnuczki i nie krępowała się wyrażać głośno swoich opinii. Córka też nie spełniała jej oczekiwań, bo złośliwie postanowiła zachorować na alzheimera.

      – Po co? – spytała zaskoczona.

      – Jestem chora. Nie będę owijać w bawełnę, bo nie daję sobie rady, a na moją córkę oczywiście nie mogę liczyć.

      – Przypomnę ci, że ona jest chora.

      – Chora, chora – mruknęła. – Ma kłopoty z pamięcią i tyle. A jeszcze nie wiadomo, czy nie udaje, bo nie pamiętać zawsze jest wygodniej!

      Miranda westchnęła, ale nie skomentowała ostatniego zdania.

      – Co ci jest?

      – Przyjedź po mnie, proszę cię – powiedziała już innym tonem. – Źle się czuję, boję się być sama. Kilka dni… Ze mną koniec będzie…

      – A czego się boisz?

      – Że umrę w tym mieszkaniu i znajdą mnie dopiero, jak zaśmierdnę. Nie chcę zaśmierdnąć i rozłożyć się na dywanie. Ten dywan to dziadek jeszcze kupił, jak był na wycieczce w Kowarach, więc sama rozumiesz.

      – Kilka dni… Masz przecież opiekunkę…

      – Słuchaj. – Nagle babka ściszyła głos. – Jej nie można ufać! Ta dziewucha to tylko patrzy, jak mnie okraść.

      – Myślę, że jednak…

      – Kochana moja wnusiu, czy ja cię przez te wszystkie lata o coś prosiłam? – spytała.

      – No… – Miranda zastanowiła się i w końcu musiała babce przyznać rację. Przecież nie rozmawiały ze sobą prawie przez dekadę.

      – A widzisz. Teraz naprawdę potrzebuję pomocy, a mam tylko ciebie – powiedziała błagalnym tonem. – Ja tu umrę, boję się – zaszlochała.

      – Ech… – westchnęła wnuczka. – Boisz się? – powtórzyła, zawieszając się tylko na tej części wypowiedzi. Wiedziała, że będzie żałować swojej decyzji, ale ostatecznie zgodziła się przywieźć do siebie babkę. – Dobrze, siedem dni, żebyś wydobrzała, a potem cię odwiozę, może tak być?

      – Doskonale – odparła. – Powinnam dojść do siebie przez ten czas.

      – Tylko pamiętaj, ja mam pracę – ostrzegła.

      – Masz wreszcie normalną pracę? – Staruszka ucieszyła się.

      – Nie, ciągle tę nienormalną. Siedzę, wymyślam historie i piszę.

      – Czyli cały czas kłamiesz za pieniądze – podsumowała babka w swoim stylu. – A słuchaj… – znów zmieniła ton. – To jak już się zgodziłaś i mogę przyjechać, sąsiad mnie do ciebie podwiezie, nie będziesz musiała się fatygować, co? Byłoby szybciej. Jestem spakowana, więc to nie będzie problem.

      Aha! Wszystko jednak babka przemyślała i zaplanowała! Telefon był tylko taką pseudokurtuazyjną próbą wproszenia się do niej na kilka dni.

      – Babciu… – zaczęła, jednak staruszka weszła jej w słowo, że bardzo dziękuje i że jutro koło południa będzie, bo już się dogadała z sąsiadem. Nawet pieniędzy od niej nie chciał na paliwo, taki szarmancki. Potem jeszcze dopowiedziała, jak to wszyscy wokół bardzo ją lubią i są dla niej mili. Miranda chciała jej poradzić, że w takim razie nie ma co się ruszać z domu, ale babka zakończyła już swój wywód i się rozłączyła. – No to pięknie… – szepnęła. Kot otarł się o jej nogi i mruknął. – Niestety, Leosiu, nadchodzi armagedon i musimy się na niego psychicznie przygotować.

      Miranda spojrzała na zegarek. Zdąży jeszcze pojechać na zakupy. Musiała zaopatrzyć lodówkę i posprzątać mieszkanie przed jutrzejszym najazdem Hunów, bo jeżeli babcia nie zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat, to jej krucha postać wciąż była tylko przykrywką dla całego stada dzikich koczowników.

      * * *

      Nazajutrz Miranda w tym samym wyciągniętym dresie, w którym spędziła poprzedni dzień, sprzątała dom. Myła okno w pokoju, w którym miał mieszkać jej nieplanowany gość. Wycierała kurze, przygotowywała pościel. Doskonale wiedziała, że babka była lepsza niż oddział pracowników

      sanepidu, a biała rękawiczka perfekcyjnej pani domu to przy niej mały pikuś. Sprawdzi każdy kąt, czy nie ma w nim drobinek kurzu.

      – Leoś! – krzyknęła na kota, który wskoczył na czystą pościel. – Zakłaczysz!

      Kocur przeciągnął się leniwie i jeszcze wygodniej się rozłożył. Nie spodziewał się przecież żadnego gościa.

      – Jestem wykończona… – Miranda przysiadła obok Leosia i pogłaskała go po futerku. – Spociłam się jak mysz. – Wytarła pot z czoła. Jej policzki były rozgrzane. Związała mocniej włosy, bo mokre kosmyki opadały jej na twarz. I wtedy rozbrzmiał dzwonek domofonu. Kobieta podeszła do monitora, by sprawdzić, kto przyszedł. Od razu miała ochotę schować się za szafą i udawać, że nikogo nie ma w domu. Jednak przyzwoitość zwyciężyła. Nacisnęła przycisk z kluczykiem. Zamek zazgrzytał. Dopiero wtedy podeszła do drzwi, bo babka przekroczyła już próg posesji. Furtka trzasnęła. Staruszka wchodziła po schodach, wspierając się jedną ręką o drewnianą laskę.

      Miranda czuła, że najbliższe dni zmienią się w koszmar. Przerabiała to wiele lat temu, ale nigdy na tak długo. Zawsze dwa dni z babką kończyły się wielką awanturą, obrazą i fochami staruszki, a u niej pojawiały się wizje morderczych scen, a także tytuł jednego z jej ulubionych filmów Starsza pani musi zniknąć.

      – Cześć, babciu – powiedziała, siląc się na uprzejmy ton.

      – Tutaj walizkę zostawiam! – krzyknął kierowca i po chwili wsiadł do auta.

      Dziwne, pomyślała Miranda, nawet nie pomógł starszej pani wnieść bagażu do środka, tylko odjechał. Może bał się, że babka zdecyduje się od razu na powrót? Zachichotała w myślach. Kilka godzin z Hunem w małym aucie było pewnie ponad siły tego faceta. Na jego miejscu wiałabym, gdzie pieprz rośnie, dodała.

      – No, nareszcie jestem! Ty nawet nie wiesz, jak ten mój sąsiad jeździ! Jak wariat! Mówię ci, wokół same wariaty! Idź po tę walizkę, bo zaraz ukradną.

      – Tu nikt nie kradnie, to spokojna dzielnica.

      – Znam takie spokojne dzielnice – odparła babka, rozglądając się. – Domy jak u Żydów – dodała, a Mirandzie aż ciarki przeszły po plecach. – Dawniej to tak Żydzi

Скачать книгу