Grzeczna dziewczynka. Anna Sakowicz
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz страница 2
– Przyjedziesz po mnie? – spytała seniorka bez kurtuazyjnych wstępów, a Mirandę zmroziło. Jak to, czy przyjadę? Przecież się nie lubimy! Babce nie odpowiadał sposób życia wnuczki i nie krępowała się wyrażać głośno swoich opinii. Córka też nie spełniała jej oczekiwań, bo złośliwie postanowiła zachorować na alzheimera.
– Po co? – spytała zaskoczona.
– Jestem chora. Nie będę owijać w bawełnę, bo nie daję sobie rady, a na moją córkę oczywiście nie mogę liczyć.
– Przypomnę ci, że ona jest chora.
– Chora, chora – mruknęła. – Ma kłopoty z pamięcią i tyle. A jeszcze nie wiadomo, czy nie udaje, bo nie pamiętać zawsze jest wygodniej!
Miranda westchnęła, ale nie skomentowała ostatniego zdania.
– Co ci jest?
– Przyjedź po mnie, proszę cię – powiedziała już innym tonem. – Źle się czuję, boję się być sama. Kilka dni… Ze mną koniec będzie…
– A czego się boisz?
– Że umrę w tym mieszkaniu i znajdą mnie dopiero, jak zaśmierdnę. Nie chcę zaśmierdnąć i rozłożyć się na dywanie. Ten dywan to dziadek jeszcze kupił, jak był na wycieczce w Kowarach, więc sama rozumiesz.
– Kilka dni… Masz przecież opiekunkę…
– Słuchaj. – Nagle babka ściszyła głos. – Jej nie można ufać! Ta dziewucha to tylko patrzy, jak mnie okraść.
– Myślę, że jednak…
– Kochana moja wnusiu, czy ja cię przez te wszystkie lata o coś prosiłam? – spytała.
– No… – Miranda zastanowiła się i w końcu musiała babce przyznać rację. Przecież nie rozmawiały ze sobą prawie przez dekadę.
– A widzisz. Teraz naprawdę potrzebuję pomocy, a mam tylko ciebie – powiedziała błagalnym tonem. – Ja tu umrę, boję się – zaszlochała.
– Ech… – westchnęła wnuczka. – Boisz się? – powtórzyła, zawieszając się tylko na tej części wypowiedzi. Wiedziała, że będzie żałować swojej decyzji, ale ostatecznie zgodziła się przywieźć do siebie babkę. – Dobrze, siedem dni, żebyś wydobrzała, a potem cię odwiozę, może tak być?
– Doskonale – odparła. – Powinnam dojść do siebie przez ten czas.
– Tylko pamiętaj, ja mam pracę – ostrzegła.
– Masz wreszcie normalną pracę? – Staruszka ucieszyła się.
– Nie, ciągle tę nienormalną. Siedzę, wymyślam historie i piszę.
– Czyli cały czas kłamiesz za pieniądze – podsumowała babka w swoim stylu. – A słuchaj… – znów zmieniła ton. – To jak już się zgodziłaś i mogę przyjechać, sąsiad mnie do ciebie podwiezie, nie będziesz musiała się fatygować, co? Byłoby szybciej. Jestem spakowana, więc to nie będzie problem.
Aha! Wszystko jednak babka przemyślała i zaplanowała! Telefon był tylko taką pseudokurtuazyjną próbą wproszenia się do niej na kilka dni.
– Babciu… – zaczęła, jednak staruszka weszła jej w słowo, że bardzo dziękuje i że jutro koło południa będzie, bo już się dogadała z sąsiadem. Nawet pieniędzy od niej nie chciał na paliwo, taki szarmancki. Potem jeszcze dopowiedziała, jak to wszyscy wokół bardzo ją lubią i są dla niej mili. Miranda chciała jej poradzić, że w takim razie nie ma co się ruszać z domu, ale babka zakończyła już swój wywód i się rozłączyła. – No to pięknie… – szepnęła. Kot otarł się o jej nogi i mruknął. – Niestety, Leosiu, nadchodzi armagedon i musimy się na niego psychicznie przygotować.
Miranda spojrzała na zegarek. Zdąży jeszcze pojechać na zakupy. Musiała zaopatrzyć lodówkę i posprzątać mieszkanie przed jutrzejszym najazdem Hunów, bo jeżeli babcia nie zmieniła się przez ostatnie dziesięć lat, to jej krucha postać wciąż była tylko przykrywką dla całego stada dzikich koczowników.
* * *
Nazajutrz Miranda w tym samym wyciągniętym dresie, w którym spędziła poprzedni dzień, sprzątała dom. Myła okno w pokoju, w którym miał mieszkać jej nieplanowany gość. Wycierała kurze, przygotowywała pościel. Doskonale wiedziała, że babka była lepsza niż oddział pracowników
sanepidu, a biała rękawiczka perfekcyjnej pani domu to przy niej mały pikuś. Sprawdzi każdy kąt, czy nie ma w nim drobinek kurzu.
– Leoś! – krzyknęła na kota, który wskoczył na czystą pościel. – Zakłaczysz!
Kocur przeciągnął się leniwie i jeszcze wygodniej się rozłożył. Nie spodziewał się przecież żadnego gościa.
– Jestem wykończona… – Miranda przysiadła obok Leosia i pogłaskała go po futerku. – Spociłam się jak mysz. – Wytarła pot z czoła. Jej policzki były rozgrzane. Związała mocniej włosy, bo mokre kosmyki opadały jej na twarz. I wtedy rozbrzmiał dzwonek domofonu. Kobieta podeszła do monitora, by sprawdzić, kto przyszedł. Od razu miała ochotę schować się za szafą i udawać, że nikogo nie ma w domu. Jednak przyzwoitość zwyciężyła. Nacisnęła przycisk z kluczykiem. Zamek zazgrzytał. Dopiero wtedy podeszła do drzwi, bo babka przekroczyła już próg posesji. Furtka trzasnęła. Staruszka wchodziła po schodach, wspierając się jedną ręką o drewnianą laskę.
Miranda czuła, że najbliższe dni zmienią się w koszmar. Przerabiała to wiele lat temu, ale nigdy na tak długo. Zawsze dwa dni z babką kończyły się wielką awanturą, obrazą i fochami staruszki, a u niej pojawiały się wizje morderczych scen, a także tytuł jednego z jej ulubionych filmów Starsza pani musi zniknąć.
– Cześć, babciu – powiedziała, siląc się na uprzejmy ton.
– Tutaj walizkę zostawiam! – krzyknął kierowca i po chwili wsiadł do auta.
Dziwne, pomyślała Miranda, nawet nie pomógł starszej pani wnieść bagażu do środka, tylko odjechał. Może bał się, że babka zdecyduje się od razu na powrót? Zachichotała w myślach. Kilka godzin z Hunem w małym aucie było pewnie ponad siły tego faceta. Na jego miejscu wiałabym, gdzie pieprz rośnie, dodała.
– No, nareszcie jestem! Ty nawet nie wiesz, jak ten mój sąsiad jeździ! Jak wariat! Mówię ci, wokół same wariaty! Idź po tę walizkę, bo zaraz ukradną.
– Tu nikt nie kradnie, to spokojna dzielnica.
– Znam takie spokojne dzielnice – odparła babka, rozglądając się. – Domy jak u Żydów – dodała, a Mirandzie aż ciarki przeszły po plecach. – Dawniej to tak Żydzi