Grzeczna dziewczynka. Anna Sakowicz

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz страница 3

Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz

Скачать книгу

jej tylko regały z książkami, bo od tego tylko kurz i choroby, ale potem machnęła ręką i powiedziała, że się przemęczy.

      – A tu są moje zastrzyki. – Podała Mirandzie plastikową torebkę. – Będziesz mi je dawać wieczorami.

      – Ja? – zdziwiła się i ostrożnie wzięła pakunek, jakby zawierał dynamit i nie można nim było wstrząsnąć, by nie spowodować spektakularnej rozpierduchy. – Przypominam ci, że nie jestem fachowcem w tej dziedzinie.

      – Tego nie da się zapomnieć – mruknęła babka. – Na niczym się nie znasz. A co to za filozofia wbić igłę w dupę i wycisnąć zawartość strzykawki? Każdy głupi to umie.

      – Aha – westchnęła. – Każdy głupi oprócz mnie… Pójdę później do sąsiadki, jest pielęgniarką, to poproszę ją, żeby dawała ci te zastrzyki.

      – No i rychtig.

      Miranda nie dopytywała już, na co są te lekarstwa, ale gdy babka po chwili zaczęła kaszleć, wycofała się z pokoju i dała jej czas na rozpakowanie. Przeszła do kuchni, by postawić na kuchence zupę, którą gotowała od rana. Nie miała pojęcia, co lubiła jej babka, więc ugotowała zupę pietruszkową. Nie wymagało to zbyt dużo wysiłku, a było smaczne i pożywne. Nie wyobrażała sobie też, że nagle na jej stole znajdzie się mięso, więc czekało ją jeszcze poinformowanie seniorki, że jej wnuczka jest wegetarianką.

      Wrzuciła na patelnię ziarnka słonecznika, by się uprażyły, gdy w kuchni pojawiła się Zuzanna. Miranda uświadomiła sobie, że nawet się nie objęły na powitanie. Zupełnie jak dwie obce sobie osoby. Jednak na myśl, że staruszka ją dotyka, wzdrygnęła się. Nie wyobrażała sobie żadnego kontaktu fizycznego z babką. Nigdy jej nie lubiła. Już jako dziecko płakała na jej widok, a że rodzice ciągle się z nią kłócili, nie musiała jej zbyt często odwiedzać. Z czasem nawet rozmowy telefoniczne stały się coraz rzadsze. Babcia miała swoje życie, oni swoje. Brat Mirandy wyjechał do Szwecji, gdzie pracował od piętnastu lat, i rzadko bywał w Polsce. Tam założył rodzinę i chyba wsiąkł w tamtejszy klimat. Rodzice mieszkali kilka kilometrów od niej i codziennie od czterech lat zmagali się z alzheimerem. Miranda miała czasami wrażenie, że jest członkiem rodziny Adamsów, a nie Świerków. Zresztą dlatego pisała pod pseudonimem jako Dobson. Miranda Dobson brzmiało światowo i zdecydowanie lepiej wyglądało na okładce niż Świerk.

      – Co tam ugotowałaś? – spytała babka i zajrzała jej przez ramię. – Wygląda jak kupa niemowlaka – skomentowała.

      – To krem z pietruszki z gruszką – wyjaśniła. – Jest bardzo dobry i zdrowy.

      – No – zaśmiała się babka i nagle poklepała wnuczkę po brzuchu. Skóra zatrzęsła się niczym galareta. – Dobrze to ty wyglądasz. Jak pomieszkam tu kilka dni, to będę gruba jak ty.

      Miranda miała ochotę przegryźć staruszce tętnicę. Ważyła sześćdziesiąt pięć kilo przy wzroście metr siedemdziesiąt. Czuła się dobrze w swoim ciele, choć doskonale wiedziała, że już dawno temu pozbyła się kaloryfera z brzucha. Zmienił się w sflaczałe ciasto, które poddało się grawitacji i stało się galaretowate. Może i nie było przyjemne w dotyku, ale nie zamierzała z tego powodu rozpaczać. A zasuszone i zgarbione ciało babki na pewno wyglądało lepiej, oj tak! Chętnie by jej podsunęła pod nos lustro. Obawiała się tylko tego, że wzrok bazyliszkowy powaliłby seniorkę na miejscu i musiałaby się tłumaczyć na policji, jak to się stało, że szanowna babcia zeszła z tego świata od razu po przekroczeniu progu domu swojej pierworodnej wnuczki.

      – Ty też niczego sobie – odparła, stawiając na stole talerze z zupą. Po chwili na środku każdego z nich zrobiła kleksik z naturalnego jogurtu i posypała go prażonym słonecznikiem.

      – No teraz to wygląda jak kupa niemowlaka, który nażarł się pestek – zakpiła babcia i z obrzydzeniem zamieszała w talerzu. Po chwili włożyła jednak łyżkę do ust. Zaraz drugą i trzecią. Więcej się nie odzywała, choć kilka razy wypluła na stół słonecznik. Miranda przyklasnęła w myślach, że dobra nasza, bo babka wyskrobała talerz do czysta i poprosiła o dokładkę.

      – Tylko bez pestek! – zaznaczyła.

      – Smakuje ci?

      – Jem, żeby się nie zmarnowało – odparła. – Ponadto dzisiaj środa, a ja w środy i piątki nie jem mięsa.

      – No tak… – westchnęła i podała dokładkę.

      – Ale ty jak chcesz mięcho, to się nie krępuj. Mnie nie przeszkadza.

      – Ja nie jem mięsa w ogóle – odparła Miranda.

      – Jak to w ogóle?

      – Normalnie. Jestem wegetarianką, kocham zwierzęta, więc ich nie jem.

      – To ty się tak upasłaś na roślinach? – szczerze zdziwiła się staruszka i znów pokazała na brzuch wnuczki, która szybko pociągnęła dres i jeszcze bardziej się przygarbiła. Dotarło do niej, że kilka dni z babką pod jednym dachem wpędzi ją w kompleksy. Przypomniała też sobie, jak Zuzanna dokuczała swojej córce i bratowej. Zresztą dla niej każdy zawsze był za gruby. Najważniejsze kryterium oceny człowieka – tusza! Drugie kryterium – zarost, na szczęście to dotyczyło tylko mężczyzn.

      – No widzisz. To dowód na to, że mięso nie jest potrzebne.

      – Jak se chcesz… Ale jak się od tego pochorujesz, to nie miej do mnie pretensji, że cię nie ostrzegałam – powiedziała babka i włożyła kolejną łyżkę zupy do ust. Zaraz jednak spojrzała na Mirandę i spytała, czy jej miłość do zwierząt obejmuje także niekupowanie skórzanych butów i torebek. Kobieta westchnęła.

      – Staram się nie kupować takich – odparła, ale od razu zwizualizowała swoje skórzane obuwie zalegające w szafie. To był jej słaby punkt i bardzo się go wstydziła. Nie myślała, że babka jej to wytknie.

      – Bo wiesz… – kontynuowała zadowolona staruszka. – Raczej świnki samowolnie nie zrzucają skóry.

      – Co zamierzasz u mnie robić? – spytała Miranda, zmieniając temat. – Pamiętaj, że ja muszę pracować. Kończę akurat książkę i chcę mieć spokój.

      – Posiedzę sobie w pokoju i pomówię paciorki. Najważniejsze, że nie będę sama, bo ja ci powiem, wnusiu kochana, ja się tak bardzo boję tej śmierci… Ja wiem, że ona już po mnie idzie. Czuję to w gnatach.

      – A czego tak się boisz? – spytała Miranda. Zrobiło się jej żal babki, a złość na nią szybko minęła.

      – Bo ja nie wiem, czy wszystko odpokutowałam… Boję się, że mnie diabły w smole będą gotować… W telewizji mówili, że najgorszy jest czyściec, tam podobno straszniej niż w piekle. A ja bym tak chciała od razu do nieba, więc przyjechałam do ciebie. Taką pokutę sobie narzuciłam.

      Miranda spojrzała na babkę. W pierwszej chwili pomyślała, że Zuzanna żartuje, ale wystarczył rzut oka, aby się przekonać, że mówiła śmiertelnie poważnie. Naprawdę się bała. Miranda miała ochotę uśmiechnąć się na wyobrażenie diabłów mieszających w kotłach ze smołą. Pamiętała takie obrazki z dzieciństwa. Jednak widząc przerażenie babki, powstrzymała się przed podniesieniem kącików

Скачать книгу