Asystentka. S.K. Tremayne
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Asystentka - S.K. Tremayne страница 13
Na chwilę kulturalnie dołączamy do Arla, ale ponieważ bankierzy nadal gadają o kryptowalutach, wymieniamy porozumiewawcze spojrzenia. Tabitha całuje narzeczonego w policzek i mówi:
– Idę zapalić, skarbie. Nie inwestuj za dużo w Aetherieum, bo się zepsuje.
Ten prawie jej nie zauważa, a Tabitha wyjaśnia półgłosem:
– Na patio są ogrzewacze.
Z nieskrywaną ulgą idę za nią do ogrodu. Przez rozpalone do czerwoności ogrzewacze praktycznie nie czujemy siarczystego mrozu. Zapatrzona w nie mówię:
– Największy wynalazek od czasów…
– Facebooka? – wtrąca Tabitha.
Uśmiecha się figlarnie. Znacząco.
– Nie, proszę. Proszę, nie. – Wzdycham bezradnie. – Boże, Tabby, naprawdę próbuję się z nim dogadać, ale… on jest tak bardzo z nie mojej bajki. To znaczy, ty jesteś już wystarczająco burżujska, ale on to w zasadzie poziom królowej. Pewnie nawet na nią patrzy z góry, bo używa plastikowych pojemników.
– Taaa… – przeciąga rozbawionym głosem. – I w dodatku myśli, że specjalnie sabotowałaś jego nieuniknioną koronację na Imperatora Internetu.
Podnoszę zmarzniętą rękę w geście protestu.
– Wcale nie!
Tabitha szczerzy w uśmiechu równe, perfekcyjnie białe zęby. Moje są całkiem ładne, ale nieco krzywe. Zęby z Thornton Heath.
– Tak, moja dhoga, tak. Ale wiesz, jaki jest. A teraz ma jeszcze ten szurnięty start-up, który zaraz ruszy, i jest przekonany, że to następny jednorożec. Przyniesie mu miliardy. Jakby potrzebował więcej pieniędzy. Tak czy inaczej, jest przewrażliwiony. W ogóle nie zwracaj na niego uwagi.
Mam ochotę zapytać ją, co w nim widzi. Ale nie potrafię. Naprawdę go kocha, powiedziała mi kiedyś. Wiem, że dobrze im ze sobą w łóżku i że chodzą na modne seksimprezy, Kociaki i Ptaki czy Sprośny Salon. Może tylko o to chodzi. Poza tym Tabitha, przy całej swojej pewności siebie, potrafi być czasami dziwnie zakompleksiona. Dostaje ataków paniki. Jej ojciec odszedł z domu, kiedy miała dziesięć lat; po prostu wstał i wyszedł z kochanką o połowę młodszą od siebie. Majątek Arla sprawia, że czuje się bezpieczniejsza. No i nie zapominajmy o seksie.
Tabitha nagle zapala prawdziwego papierosa zamiast elektronicznego zamiennika.
Lampię się na nią wryta w ziemię.
– Ej, myślałam, że nie palisz? Przecież prawie wystawiłaś na West Endzie musical Tabitha rzuca!
Chichocze i wzrusza ramionami. Blask ogrzewaczy nadaje jej ładnej twarzy tajemniczy czerwony poblask, nieco złowieszczy, jakby wyłaniała się z ciemności. Przez ten piekielny cień nie mogę oderwać od niej wzroku. To oblicze czerwonego demona, który zmaterializował się w ogrodzie osiemnastowiecznego pubu, pośrodku ostrej londyńskiej zimy. Gdzie smutne i samotne kobiety przedzierają się ze swoimi dziećmi przez śnieg i mrok.
– Zaczęłam w Peru, myślałam, że smród fajek pomoże odgonić komary. Nic nie dało, a ja znowu wpadłam. Nie mów Arlowi. Będzie oburzony i nie będzie ze mną spał.
Może ta diabelska czerwień jest tylko w mojej głowie? Kiedy się odzywa, jej białe zęby kontrastują z czerwienią i są jeszcze bielsze. Myślę o wampirzych kłach wysysających krew z mojej szyi, gdy śpię. Tabitha. Kto tak naprawdę był wtedy ze mną w tym namiocie? Tak bardzo chciałabym się dowiedzieć, czy powiedziała Arlowi o tym, co stało się z Jamiem Trewinem. Zamiast tego pytam:
– Czyli zostajesz dzisiaj u niego?
Potakuje i wojowniczo marszczy brwi, jakby chciała pokazać, że nie będzie się tego wstydzić.
– Tak. Wiesz przecież, że mogę, to mój wybór.
– Słucham?
Zaciąga się.
– Myślisz, że mnie kontroluje.
– Nie, myślę, że traktuje cię jak dziecko. Jakby był twoim ojcem. Z jednej strony opiekuje się tobą, a z drugiej karze, kiedy coś przeskrobiesz.
– No fakt – rzuca, wypuszczając obojętnie gęste kłęby dymu. Ognisty oddech demona. – Pewnie. Zresztą. Posłuchaj, kochana, nie kłóćmy się pierwszego dnia po moim powrocie. I proszę, nie mów Arlowi o papierosie. Gdyby się dowiedział, na pewno strzeliłby mi kazanie.
W zimnym powietrzu robi się gęsto od dymu.
– Prawda jest taka, Jo, że nie przeszkadza mi, kiedy ktoś się mną opiekuje albo nawet mówi, co mam robić, bo wtedy ja nie muszę się tym zajmować. Rozumiesz? W pracy muszę mieć kontrolę nad wszystkim, więc kiedy wracam do miasta, całkiem podoba mi się bycie małą kobietką. Albo księżniczką. – Uśmiecha się bezwstydnie. – Czy to takie straszne? Naprawdę lubię pozwolić mu na wszystko. Opiekować się mną, decydować, do jakiej pójdziemy restauracji. Niech wybierze wino, jedzenie. Potem pozwolę mu zapłacić. Czy to takie złe? Czy jestem fatalną feministką? No cóż. Walić to.
Próbuję nie widzieć niepokojącego czerwonego blasku na jej twarzy i zamiast tego patrzę w jej przyjazne oczy i myślę: może ma rację. Ktoś, kto będzie się tobą opiekował? Zastanawiam się, jak by to było, gdyby ktoś troszczył się o mnie. Uwielbiałabym to. Ktoś wyjątkowy, ktoś tylko mój, ktoś, kto zapewniałby mi poczucie bezpieczeństwa. Ktoś, kto zapłaciłby za obiad w fajnej restauracji, a później poszedłby się ze mną kochać. Fajnie.
Wzdycham pokonana.
– Masz rację. Nie zamierzam cię krytykować, moje życie miłosne to pustynia. Cholerna Atakama. Myślisz, że powinnam znaleźć sobie sponsora? Tylko że musiałby jeszcze mieć włosy.
Zapada cisza, a Tabitha kończy papierosa. Czuję, że muszę powiedzieć coś o tym, co się u mnie dzieje. Gadamy już długo, a ja nawet się do tego tematu nie zbliżyłam. Nagle zrobiła się dwudziesta druga i mogę nie mieć kolejnej szansy, jeśli Tabitha śpi dzisiaj u Arla. Niedługo, żeby dostać się do metra w Highgate, będę musiała przejść cichą i wyludnioną Jackson’s Lane, nasłuchując kroków za sobą. Nienawidzę tej stacji – jest straszna i wygląda jak grobowiec, który ktoś ukrył pośród drzew. Jak miejsce z przerażającej rumuńskiej baśni, po którym biegają wyjące wilki.
– Tabitha – mówię możliwie szybko, beztrosko, jak gdyby nigdy nic. – Znasz się na tych wszystkich asystentach na Delancey?
– Niee… A co?
– Zastanawiałam się, jak tam trafiły.
Tabitha, zdziwiona, wkłada sobie do ust miętówkę.
– Słucham? To znaczy?
– To znaczy, kto je kupił i zainstalował?
Zdumienie pozostaje na jej twarzy, ale tylko przez sekundę.
– Arlo.