Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Niespokojna krew - Роберт Гэлбрейт страница 59
– O, mów dalej, każdy lubi, jak go chwalą – odrzekła wesoło Janice. Strike już wstawał, by jej pomóc z tacą, na której oprócz dzbanka z herbatą stała także kawiarka, lecz Janice, podobnie jak pani Gupta, odmówiła skorzystania z pomocy, stawiając tacę na wyściełanym pufie. Na papierowej serwetce z koronkowym wzorem leżały rozmaite herbatniki czekoladowe, niektóre w foliowych opakowaniach. W cukiernicy spoczywały szczypczyki, a kwiecista elegancka porcelana kostna mówiła: „dla najlepszych”. Janice dołączyła do przyjaciółki na kanapie i nalała wszystkim gorące napoje, najpierw usługując Irene.
– Proszę się częstować herbatnikami – zachęciła Irene gości, po czym, mierząc Strike’a wygłodniałym spojrzeniem, dodała: – A więc… sławny Cameron Strike! O mało nie dostałam zawału, kiedy zobaczyłam pana nazwisko na końcu listu. Próbuje pan dotrzeć do Creeda, prawda? Myśli pan, że zechce z panem rozmawiać? Pozwolą się panu z nim zobaczyć?
– Nie zaszliśmy jeszcze tak daleko – powiedział Strike z uśmiechem, wyjmując notes i zsuwając zatyczkę z długopisu. – Mamy kilka pytań, przede wszystkim dotyczących kontekstu, na które chyba będą panie mogły…
– Och, zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby pomóc – zapewniła skwapliwie Irene. – Wszystko.
– Przeczytaliśmy złożone przez panie zeznania – powiedział Strike – jeśli zatem…
– Ojej – weszła mu w słowo Irene z miną wyrażającą udawany przestrach. – Więc wiedzą państwo, jaka ze mnie niegrzeczna dziewczynka? Wiedzą państwo o dentyście i tak dalej, prawda? Na pewno młode dziewczęta wciąż tak robią, kombinują, żeby urwać się z pracy na kilka godzin, ale pech chciał, że wybrałam sobie akurat dzień, w którym Margot… Przepraszam, nie chciałam – dodała szybko, reflektując się. – Naprawdę nie chciałam. Właśnie tak pakuję się w kłopoty – powiedziała, śmiejąc się cicho. – „Hola, dziewczyno”, powiedziałby Eddie, prawda, Jan? – Poklepała przyjaciółkę po ramieniu. – Prawda, że powiedziałby: „Hola, dziewczyno”?
– Prawda – potwierdziła Janice, potakując z uśmiechem.
– Zamierzałem powiedzieć – podjął Strike – że jeśli żadna z pań nie ma nic do dodania…
– Och, niech się panu nie wydaje, że o tym nie myślałyśmy – przerwała mu znów Irene. – Gdybyśmy cokolwiek sobie jeszcze przypomniały, od razu poszłybyśmy na policję, prawda, Jan?
– …chciałbym wyjaśnić kilka spraw. Pani Beattie – ciągnął Strike, patrząc na Janice, która w zamyśleniu przesuwała palcem po dolnej krawędzi swojej obrączki, jedynej biżuterii, jaką na sobie miała – kiedy czytałem policyjne zapiski, uderzyło mnie to, ile razy komisarz Talbot…
– Och, to całkiem jak mnie, Cameronie – wtrąciła skwapliwie Irene, zanim Janice zdążyła otworzyć usta. – Całkiem jak mnie! Dokładnie wiem, o co zamierza pan spytać. Dlaczego ciągle nękał Jan? Już wtedy jej mówiłam… Mówiłam ci, prawda, Jan?… Że to nie jest w porządku, powinna była to zgłosić, ale nie zgłosiła, prawda? To znaczy wiem, że on przechodził załamanie nerwowe, bla, bla, bla… Na pewno pan o tym słyszał – dodała, kiwając głową w stronę Strike’a, co miało służyć za komplement i jednocześnie wyrażać gotowość uzupełnienia jego wiedzy, gdyby zaszła taka potrzeba – ale chorzy mężczyźni to w dalszym ciągu mężczyźni, prawda?
– Pani Beattie – powtórzył nieco głośniej Strike – jak pani myśli, dlaczego Talbot przesłuchiwał panią aż tyle razy?
Irene zrozumiała wyraźną aluzję i pozwoliła Janice odpowiedzieć, lecz jej powściągliwość trwała tylko do chwili, w której Janice złapała swój rytm – wtedy zaczęła jej akompaniować ściszonym głosem: powtarzała słowa przyjaciółki jak echo, dodawała potakiwania i stwarzała ogólne wrażenie osoby obawiającej się, że jeśli co kilka sekund nie wyda z siebie jakiegoś dźwięku, Strike zapomni o jej istnieniu.
– Szczerze, nie mam pojęcia – powiedziała Janice, wciąż gmerając przy obrączce. – Na pierwszych kilku rozmowach zadawał proste pytania…
– Początkowo tak – mruknęła Irene, cały czas kiwając głową.
– …o to, co robiłam tego dnia, no, wie pan, co mogę powiedzieć o ludziach przychodzących do Margot, bo ja znałam mnóstwo pacjentów…
– Poznawało się ich, pracując w przychodni – powiedziała Irene, kiwając głową.
– …ale potem zaczął się zachowywać, jakby myślał, że mam… hm, jakieś „szczególne moce”. Wiem, że to brzmi jak szaleństwo, ale nie wydaje mi się, żebym…
– Oho, a mnie owszem – wtrąciła Irene, nie odrywając oczu od Strike’a.
– …nie, naprawdę mi się nie wydaje, żebym… no, wie pan… – Janice wydawała się zawstydzona, jeszcze zanim to powiedziała – żebym mu się podobała. Tak, zadawał niestosowne pytania, ale czułam, że jest trochę, no, wie pan… pomylony. Szczerze mówiąc, czułam się okropnie – ciągnęła Janice, przenosząc spojrzenie na Robin. – Nie wydawało mi się, żebym mogła komukolwiek się poskarżyć. Przecież był policjantem! Musiałam po prostu siedzieć i słuchać, jak mnie pyta o sny. A po pierwszych przesłuchaniach nie interesowało go nic innego jak tylko moi dawni chłopcy i takie tam, nic związanego z Margot czy z pacjentami…
– Ale jeden pacjent go interesował, pra…? – zaczęła Robin.
– Duckworth! – podekscytowała się Irene.
– Douthwaite – poprawił ją Strike.
– Douthwaite, tak, właśnie jego miałam na myśli – wymamrotała Irene i chcąc ukryć lekkie zawstydzenie, poczęstowała się herbatnikiem, co oznaczało, że przynajmniej na chwilę Janice będzie mogła swobodnie mówić.
– Tak, pytał mnie o Steve’a – powiedziała Janice, kiwając głową – bo Steve mieszkał w tym samym bloku co ja, przy Percival Street.
– Dobrze pani znała Douthwaite’a? – spytała Robin.
– Nie za bardzo. W sumie to w ogóle go nie znałam, dopóki go nie pobili. Raz wracałam wieczorem do domu i zobaczyłam go na schodach otoczonego ludźmi. Wszyscy wiedzieli, że jestem pielęgniarką, no i… Jedną ręką trzymałam mojego syna Kevina, w drugiej niosłam zakupy… ale Steve był w fatalnym stanie, więc musiałam pomóc. Nie chciał wzywać policji, ale to było takie pobicie, co to może wywołać obrażenia wewnętrzne. Ten drugi gość potraktował go kijem. Zazdrosny mąż…
– Który zresztą walnął jak kulą w płot, prawda? – wtrąciła się Irene. – Bo przecież Douthwaite był homo! – powiedziała, wybuchając śmiechem. – On się tylko przyjaźnił z tą jego żoną, a ten zazdrosny kretyn myślał…
– No, nie wiem, czy Steve był homo… – zaczęła Janice, ale nic już nie mogło zatrzymać Irene.
– …mężczyzna… kobieta… dwa plus dwa daje pięć! Mój Eddie był taki sam… Jan, no, sama powiedz,