Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 14
– Coś, o czym lepiej nie mówić głośno? – zaryzykowałem.
Wzruszyła ramionami.
– To nic nielegalnego. Nie do końca – wyjaśniła. – Chcę zrobić rundkę po bazarach i znaleźć coś, czego nikt na Ziemi jeszcze nie widział. Kupię to coś i zabiorę do domu, kiedy nasza wycieczka się skończy.
– Po co?
Parsknęła poirytowana.
– Jak to po co? Dla szpanu! Ale z góry wiem, że ciebie to nie ruszy.
– Zależy, co to będzie – odparłem. – Gdybyś na przykład skołowała mi drzewo, z którego leje się burbon albo… no nie wiem.
– Serio? Drzewko pędzące gorzałę? To jest szczyt twoich marzeń?
– Sama przyznasz, że przydałoby mi się na chacie.
– A może chciałbyś tam znaleźć coś innego?
– Hmm… – Spojrzałem na nią z drapieżnym uśmiechem. – A może jakieś specjalne kosmiczne urządzenie stymulujące? Dające doznania nieznane nikomu na Ziemi…
Popatrzyła na mnie z obrzydzeniem i skrzyżowała ramiona.
– Nie o to mi chodziło, James!
– Za pięć minut zaczyna się szkolenie – oznajmiłem, wstając.
Wokół nas już zrobił się ruch. Kiedy szliśmy korytarzem, Natasha skręciła w lewo, a ja musiałem iść w prawo. Technicy i bombardierzy nieczęsto trenowali razem.
Chwyciłem ją za rękę. Obróciła się i pocałowała mnie. Wymieniliśmy uśmiechy i rozdzieliliśmy się.
– Nadal ją pukasz? – spytał Carlos, dobiegając do mnie. – Co jest? Spadek formy? Znaczy… nie powinieneś raczej gonić za jakimś świeżym towarem?
– To moja dobra przyjaciółka.
Carlos cofnął się o kilka kroków, wydając gardłowe pomruki.
– O tak, jak tak na nią patrzę, gdy się oddala, to rozumiem, czemu cię tak kręci. Apetyczna jest.
Podstawiłem mu nogę, nie zwalniając tempa. Nie było to trudne, w końcu szedł tyłem. Wykopyrtnął się, ale szybko wstał.
– Dupek… – mruknął.
– Słyszałeś cokolwiek o zadaniu dla naszej jednostki? – spytałem.
– Nie bardzo – odparł. – Wiem tylko tyle, że mamy się rozdzielić. Rozmieszczą nas na całej stacji Gelt, żebyśmy bawili się w żołnierzyków na usługach różnej maści kanciarzy podatkowych, kurierów i kupieckich księżniczek marzących o pocztach sztandarowych.
– Szczerze mówiąc, nie brzmi to zbyt porywająco. Ale dobrze mi zrobi taka przerwa od poważnych misji bojowych. Może już pora na jakąś lżejszą fuchę?
– Może tak – przyznał Carlos. – Nie możemy wiecznie zgrywać gierojów na jakichś zapuszczonych planetach. Sęk w tym, że ta robota nie pasuje do Legionu Varus. Rozumiesz, o czym mówię?
Spoglądając na niego z góry, zmarszczyłem czoło i pokiwałem głową.
– Tu masz rację. Na moje są dwie możliwe przyczyny tej misji. Albo Turov chce, żebyśmy poszli w odstawkę i nie kompromitowali jej, albo…
– Albo co?
– Albo nie o wszystkim nam powiedzieli. Może jest jakiś powód, dla którego zwalniają stamtąd Germanicę i wysyłają naszą zbójecką bandę.
– Ha! Zbójecka banda! Chyba tym właśnie jesteśmy, co?
Dotarliśmy do sali ćwiczeń, wzięliśmy naładowaną broń i oparliśmy się o ścianę. W górze i przed sobą widzieliśmy kosmos. Wyglądał wyraziście, ale nie był prawdziwy. Wiedziałem, że otaczają nas tylko tytanowe ściany, a nie gwiazdy i mgławice.
Gdy statek z napędem nadświetlnym znajdował się w swojej bańce, mknąc przez kosmos z zadziwiającą prędkością, nie dało się dostrzec światła w zwykły sposób. Za oknem wychodzącym na nadprzestrzeń na zewnątrz widać byłoby tylko jaśniejącą białą mgłę. Jednak na ludzkich jednostkach wyświetlano widoki z okien, a nawet duże, panoramiczne obrazy tego, jak powinien wyglądać wszechświat, gdyby istniała fizyczna możliwość, by go zobaczyć. Taki zabieg pozytywnie wpływał na załogę.
– Co dziś dają? – zapytał Carlos.
– Kolejny oddział rekrutów – odparłem, zarzucając na ramię rzygacz, czyli ciężkie działo plazmowe.
– Nie słyszę radości w twoim głosie… Czyżbyś się bał?
Obrzuciłem go pogardliwym spojrzeniem. Takie szkolenia zawsze radowały Carlosa, a mnie niepokoiły.
– Boję się tylko tego, że jakimś cudem dostanę od ciebie strzał w dupę – powiedziałem.
Carlos roześmiał się tubalnie.
– Już to jest bardziej możliwe od zebrania łomotu od kotów!
Światła przygasły, a sala ćwiczeń zaczęła się zmieniać. Wiedziałem, że to znak dla nas. Carlos i ja potruchtaliśmy naprzód i wybraliśmy stanowisko za skałą, która wyrosła z podłogi w ciągu pół minuty. Była wystarczająco solidna, choć tak naprawdę stanowiła jedynie zbitkę inteligentnego metalu z nałożoną pikselową teksturą.
Kiedy poprawiałem hełm i regulowałem słuchawki, w moim uchu zatrzeszczał głos weterana Harrisa:
– Dobra, czatownicy! Za minutę we wschodnim korytarzu zjawią się rekruci. Niech nikt nie śmie strzelać, dopóki wszyscy nie będą na sali, uzbrojeni i gotowi do akcji. Czy to jasne? Tym razem nie odpadają w przedbiegach!
Westchnąłem ciężko. Sala ćwiczeń miała około dwustu metrów kwadratowych, ale sprawiała wrażenie większej dzięki całej tej iluzorycznej scenerii na ścianach. Drzewa, skały, nawet wysokie trawy poruszane nieistniejącym wiatrem – to wszystko otaczało teraz załogę, z którą się czaiłem. Razem z Harrisem było nas tam zaledwie sześcioro przeciwko trzydziestce rekrutów, ale to i tak nie miała być uczciwa walka.
Koty weszły na salę. Każdy z nich wziął tracha ze stojaka. Polecono im patrolować obszar w dalszym zakątku sali ćwiczeń. Grupą dowodziła adiunkt – chuda kobieta o wielkich oczach i małych, zaciśniętych ustach. Kazała im ruszać naprzód, jednak sama nie weszła do pomieszczenia.
Będąc doświadczonym żołnierzem Legionu Varus, mogłem poradzić tym nieszczęśnikom, by nie spuszczali z oczu swojego oficera, jeśli potrzebują wskazówek. Wszystko, co robiła ta kobieta – albo czego nie robiła – mogło decydować o ich szansach na przetrwanie.
– Nie strzelać, żołnierze! – rozkazał Harris przez komunikator. – Niech maluchy podejdą jak najbliżej. Chcemy im napędzić stracha!