Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 17

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson

Скачать книгу

gadce było ziarno prawdy, bo taki właśnie jestem. W mojej naturze leży chodzenie własnymi ścieżkami i sprawianie kłopotów tym, którzy trzymają się utartych szlaków. Może to dlatego tak szybko awansowałem i kto wie, być może będę awansował dalej.

      Harris warknął zbolałym głosem:

      – Boże, dopomóż!

      Na następnym skrzyżowaniu poszliśmy każdy w swoją stronę. Dotarłem do kwatery, gdzie już czekał na mnie Carlos. Ja to mam szczęście!

      – Oto i on! – zawołał, rozkładając szeroko ramiona. – Mój ulubiony zdradliwy gad! O co poszło tym razem, McGill? Wypatrzyłeś wśród kotów jakąś dupeczkę, której nie miałeś serca odstrzelić? Czy może zatęskniłeś za zbieraniem opieprzu od centuriona? Wiem, wiem, nie dostałeś reprymendy już od ponad miesiąca. Na pewno nudziłeś się jak mops w tej twojej lepiance w Georgii!

      – Nie do końca – odparłem, uśmiechając się od ucha do ucha. – Zabiłem tam trzech ludzi w dniu, kiedy wylatywaliśmy na misję.

      – Słyszałem. Znowu dostałeś pierdolca. Mam nadzieję, że trochę ci go zostało na wypadek, gdybyśmy natknęli się na złodziei sklepowych na Świecie Postępu.

      – Tylko tyle się tam dzieje? – zapytałem poważnym tonem. – Okradanie sklepów, przemyt, jakieś przekręty podatkowe? Przed tym mamy chronić innych?

      Carlos pokręcił głową.

      – Gorzej. Z tego, co udało mi się wyłuskać po przeczytaniu paru raportów dowódców Germaniki w sieci, na Tau Ceti prawie nigdy nic się nie dzieje. Ta misja to zwykła pokazówka. Dlatego te wypierdki z Germaniki zawsze tak ją sobie chwaliły.

      – Czytałeś o świecie, do którego lecimy na misję? Jestem w szoku!

      Wzruszył ramionami.

      – Raporty sugerujące, jakobym był opóźniony, zawsze były mocno przesadzone. W przeciwieństwie do tych oznaczonych twoim nazwiskiem.

      Ot, cały Carlos. Jednak tym razem z jakiegoś powodu nie nabrałem ochoty, by mu przywalić. Głowę zaprzątały mi rezultaty mojego spotkania z Gravesem.

      – Chcesz usłyszeć coś, co zwali cię z nóg? – zapytałem.

      – Pewnie, że chcę! Jesteś gejem, prawda? Zawsze to podejrzewałem. Tym razem wygram zakład i zgarnę całą pulę jednostki!

      Nie zwracałem zbytniej uwagi na Carlosa. A już na pewno go nie słuchałem. Podszedłem do przeciwnej ściany naszej małej kwatery i stuknąłem w nią palcem. Ściana posłusznie wyświetliła Świat Postępu. Naszym celem była błękitno-szara planeta, która od nocnej strony świeciła jak choinka bożonarodzeniowa. Bezkresne miasto z rdzenną populacją dobijającą biliona humanoidów. Z kosmosu wyglądała na interesującą, ale już czułem w ustach smak sprężonego powietrza.

      – Wiesz, że ten obrazek to ściema, prawda? – zapytał Carlos.

      Nie odpowiedziałem. Stanął obok mnie i również wlepił wzrok w cel naszej podróży.

      – Graves powiedział, że byłem na jego krótkiej liście ludzi do awansu na weterana – powiedziałem. – Ale wykreślił mnie przez ćwiczenia.

      – Ożeż ty… – syknął Carlos. – Kiepska sprawa. Ale jak się tak zastanowić, to ani trochę mi cię nie żal. Pomyśleć, że miał cię znowu awansować, a ja nadal czekam na stopień specjalisty. Co to, kurde, ma być? Ty codziennie wkurzasz pół legionu, a i tak to ja jestem u niego na jakiejś liście ludzi do gnojenia. Co takiego zrobiłem?

      Spojrzałem na niego.

      – Choćby to, że wiecznie kłapiesz jadaczką.

      – No dobra, rzeczywiście. Za to ty nigdy nie słuchasz rozkazów. To dużo gorsze!

      – Nie chodzi o to, że ich nie słucham. Przynajmniej niezupełnie. Po prostu interpretuję je na swój wyjątkowy sposób.

      W odpowiedzi Carlos zarechotał obleśnie.

      – Oficerowie to uwielbiają! – stwierdził, jednak za chwilę spochmurniał. – Serio uważasz, że to przez kłapanie jadaczką nigdzie nie zaszedłem?

      Pokiwałem głową.

      – Jestem pewien. Denerwuje ich, jeśli ktoś działa na własną rękę, ale w jakimś stopniu cenią inicjatywę. Za to nie trawią przemądrzałych krzykaczy!

      Carlos chrząknął.

      – Muszę nad tym popracować.

      Na chwilę przestałem obserwować jaśniejącą projekcję świata, ku któremu zmierzaliśmy, i spojrzałem na kumpla z niekłamanym zdumieniem. Nie przypominałem sobie, by Carlos kiedykolwiek przyjmował na klatę krytykę ani tym bardziej przyznawał, że musi się poprawić.

      Cóż, jak widać dla każdego jest jakaś nadzieja.

      – 8 –

      Wielki dzień nadszedł dopiero po miesiącu. „Minotaur” wyszedł z nadprzestrzeni, zatrzymał się na chwilę, żeby rozeznać otoczenie, a potem poszybował niczym skradający się drapieżnik w stronę Świata Postępu. Przeprawa przez układ gwiezdny w zwykłej przestrzeni kosmicznej zajmowała cały dzień.

      W ciągu ostatniej godziny podejścia wszyscy żołnierze stawili się na pokładzie w pełnym rynsztunku. Z ogromnym zasilaczem na plecach wyglądałem jak spasiony wielbłąd. Na moim ramieniu spoczywał rzygacz, sędziwy element uzbrojenia legionu. Była to potężna broń żołnierzy piechoty, najcięższa, jaką był w stanie unieść jeden Ziemianin. Nie mogłem jednak nie zastanawiać się, czy gdzieś w Imperium nie znalazłoby się jakieś lepsze działo.

      Kto wie, może zdołalibyśmy coś wyhaczyć i zamówić w miejscu takim jak Świat Postępu? Gdyby udało nam się znaleźć lepszą broń, to czy nie powinniśmy jej kupić i korzystać z niej zamiast z dość leciwych systemów uzbrojenia? Kredytów nam nie brakowało – byłem tego pewien. Rzygacze przez większość czasu były niezawodne, ale słynęły z tendencji do przegrzewania. Do tego ich obsługa wymagała krzepy w dłoniach i ramionach, co pozwalało mi sądzić, że pierwotnie zaprojektowano je z myślą o dużo większych istotach. Być może mój rzygacz służył jako zwykła strzelba myśliwska gdzieś w odległym świecie, z którego się wywodził.

      Obmyślałem plan ulepszenia swojego arsenału, gdy stałem na samym końcu po lewej stronie trzeciego szeregu mojej jednostki. Utworzyliśmy łącznie dziesięć szeregów, po dziesięcioro wojaków w każdym. Idealny kwadratowy szyk jak na paradzie.

      Kwadrat mojej jednostki był jednym z niemal setki identycznych szyków. Istniało tylko jedno pomieszczenie na tyle duże, by pomieścić nas wszystkich jednocześnie, i nie było to miejsce, za którym przepadałem. Byliśmy w otwartej ładowni, znajdującej się nad modułami naszych jednostek. Między modułami były przerwy – niepokojące szczeliny szerokie na pięć metrów. Nad nami znajdował się „dach” okrętu, poszycie głównej ładowni. Szary i obwieszony sprzętem dach stanowił tak naprawdę wewnętrzną stronę kadłuba głównego. Za nim była już tylko otwarta przestrzeń. Zbiórka całego legionu na

Скачать книгу