Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 13

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson

Скачать книгу

pewnych zakłóceń w procesie głosowania zeszłej nocy, że sprawa ta zostanie zbadana. I to skrupulatnie. Tryby sprawiedliwości legionu obracają się powoli, ale żadne wykroczenie nie pozostanie bez kary!

      Carlos pacnął mnie w brzuch.

      – Do ciebie ta mowa, pajacu!

      Chwyciłem go za rękę i ścisnąłem mu palce, jednak zdołał się wyszarpnąć, zanim coś mu złamałem.

      Weteran Harris obrócił się i zmierzył nas wzrokiem.

      – Wy dwaj, dajcie sobie siana! Co to ma być? Przedszkole?

      – Przepraszamy, weteranie! – odparł Carlos. – McGill nie potrafi trzymać łap przy sobie.

      Kręcąc głową i wzdychając z rezygnacją, Harris odwrócił się z powrotem. Zdziwiłem się, że nie przyłożył któremuś z nas. Albo nam obu. Może był na to zbyt zdołowany?

      Gdy gigantyczne oblicze Turov wreszcie zniknęło, Graves wygłosił mowę o służbie i honorze, ale go nie słuchałem. Potem odprawa dobiegła końca.

      Byłem w stanie myśleć tylko o czekającym mnie bardzo długim roku. Wygraliśmy głosowanie. Legion Varus pozostał niezależny. Wyglądało jednak na to, że to Turov śmiała się ostatnia. Rok na Tau Ceti to jak odsiadka w gułagu!

      Po odprawie Harris „pogratulował” mi jako pierwszy. Klepnął mnie w plecy ciężką dłonią tak mocno, że ktoś mógłby łatwo pomylić to z brutalnym ciosem.

      – Świetnie to rozegrałeś, specjalisto! – zagrzmiał mi prosto do ucha. – Będę teraz pierdział w mundur dwadzieścia lat świetlnych od domu. I paradował w odświętnych łachach jako obstawa zaślinionych Tau na zakupach w nieprzyjacielskich mieścinkach. Ja to mam szczęście! Tak się cieszę, że ocaliłeś nas przed okrucieństwem Hegemonii!

      Spojrzałem na niego zaskoczony.

      – Nie wiedziałem, że tak bardzo chce pan zostać wieprzem, weteranie. Może powinien pan się odwołać? Jeśli się pan pospieszy, może zdąży pan jeszcze na prom. W końcu jesteśmy ciągle na orbicie i…

      Harris gwałtownie zdjął dłoń z mojego ramienia, jakbym co najmniej ją ugryzł. Popatrzył ponurym wzrokiem na lewo i prawo, lustrując podsłuchujących nas żołnierzy.

      – Stul pysk, McGill! – warknął, a potem szybko odmaszerował w stronę wyjścia.

      – Ha! – wykrzyknął Carlos. – Dowaliłeś mu mocniej niż on tobie! Jak myślisz? Czy Harris faktycznie głosował za tym, żebyśmy się zwinęli i dołączyli do Hegemonii?

      Potrząsnąłem głową.

      – Sam nie wiem. Gdyby tego chciał, mógł przecież spasować wcześniej, po dowolnej misji przez te wszystkie lata.

      – Może to kwestia dumy – zamyślił się Carlos. – Nie może odejść sam z siebie, bo wtedy inni legioniści pomyślą, że spękał. Ale gdybyśmy skapitulowali wszyscy razem, mógłby wyjść z tego z twarzą.

      Popatrzyłem na Carlosa i skinąłem głową.

      – Nikt nigdy ci nie zarzuci, że jesteś bystrzakiem, ale coś chyba jest na rzeczy.

      Carlos pozytywnie zareagował na mój zawoalowany komplement. Rozpromienił się i odszedł raźnym krokiem. Nieczęsto bywał chwalony.

      – 6 –

      Jedyną osobą na pokładzie „Minotaura”, która nie wyglądała na zdołowaną, była Natasha. Ekscytowała ją możliwość odwiedzenia Tau Ceti, którą określała jej potoczną nazwą Świat Postępu.

      – To spełnienie marzeń technika – powiedziała. – Mają tam cacka, jakich nie uświadczysz na Ziemi.

      – A to nie jest jakaś stacja kosmiczna? Kupiecka izba rozliczeniowa na orbicie? – zapytałem, chcąc podtrzymać rozmowę.

      – Fakt, jest tam orbitalny rynek. I to już wszystko, co większość ludzi wie o tym świecie. Ale ten układ kryje o wiele więcej.

      Staliśmy w kolejce do stołówki. Zerwałem pomarańczę ze sztucznego drzewa i potarłem ją o mundur. Ot, taki stary nawyk, którego nie potrafiłem sobie odmówić, choć przecież wiedziałem, że na statku legionu taki owoc jest czysty jak łza.

      – O, proszę, tu masz przykład – powiedziała Natasha, wskazując drzewo. – Te rośliny na stołówkach to najnowsze cuda techniki z Tau Ceti. Czy kiedykolwiek zastanawiałeś się, jak to się dzieje, że taki patykowaty wiecheć co noc wydaje świeże owoce?

      – Takie coś jest warte grube kredyty galaktyczne? – zapytałem i spojrzałem zaskoczony na drzewo. – Myślałem, że personel przykleja te pomarańcze, żeby ładniej wyglądało. Czyli mówisz, że owoce rzeczywiście na nich rosną?

      – Co noc – potwierdziła Natasha, też zrywając pomarańczę. – Widzisz te liście? Są prawdziwe. Na takim drzewku może urosnąć cokolwiek zechcemy. Jeśli podamy mu inną sekwencję DNA, nowe owoce pojawią się w try miga!

      – Hmm… – mruknąłem. – Na tej wycieczce karmią nas lepiej.

      Chwilę stałem zamyślony, a potem poszedłem ze swoją tacą do stolika i usiadłem. Natasha szła za mną i zajęła miejsce naprzeciwko. Sprawiała wrażenie, jakby była niemal w transie, a jej mózg ostro harował w nadgodzinach.

      – Tyle możliwości… – westchnęła. – James, tam jest tyle techniki, że to przechodzi ludzkie pojęcie! My żyjemy na Ziemi, a tymczasem wokół nas, tuż obok, krąży sobie świat, gdzie powstają rzeczy, o których nawet nam się nie śniło.

      Potem zaczęła rozwodzić się nad cudami techniki, które znała z plotek, ale których jeszcze nie widziała. Strumień pieniędzy, który pompowano w Ziemię, podwoił liczbę produktów konsumenckich i rządowych z obcych układów, jednak ten przebłysk prawdziwej gospodarki Galaktyków nie zadowalał jej, a sprawiał, że pragnęła czegoś więcej.

      Ja z kolei skupiłem się na lunchu, wiosłując sztućcami i przeżuwając. Dla mnie jedzenie to nie przelewki. Gdy byłem mniej więcej w połowie, Natasha ledwo tknęła swój posiłek. Przyznam, że pożerałem wzrokiem jej porcję i zastanawiałem się, czy Natasha nie będzie potrzebowała pomocy przy jej spożyciu.

      – Tau Ceti jest niepodobna do jakiegokolwiek innego miejsca, gdzie byłeś – ciągnęła. – Jest bardziej zaawansowana od Ziemi pod każdym względem. Tau zamienili swoją planetę w jedno wielkie miasto. Nawet na oceanach zbudowali mosty i sztuczne wyspy. Ale to nie wszystko. Ich świat jest w większości niewidoczny z nieba. Jest stary, a jego populacja ciągle rośnie. Jak wszystkie przygraniczne światy, mają zakaz kolonizowania innych układów, ale i tak stali się prawdziwym mocarstwem.

      – Będziesz jadła tę pomarańczę? – zapytałem, nie mogąc dłużej skrywać prawdziwych myśli.

      Rzuciła mi owoc z drwiącym uśmieszkiem.

      – Przyznam, że smakuje świeżo – stwierdziłem.

      Gdy Natasha

Скачать книгу