Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 8
Zwróciła się znowu do mnie z uśmiechem. Zachowywała się tak, jakby przygotowała małe przedstawienie i doskonale zdawała sobie sprawę, jak na to zareaguję.
– Jak widzę, podoba ci się moja nowa naszywka – powiedziała. – A może zwróciłeś uwagę na te słońca?
Otworzyłem szeroko oczy. Rzecz jasna, podziwiałem raczej jej tyłek. Jednak gdy już o tym wspomniała, zauważyłem, że faktycznie na kołnierzu miała dwa złote słońca, a na ramieniu naszywkę nie swojego legionu.
Wśród oznaczeń stopni oficerskich słońca oznaczały najwyższą rangę. Gdy już się je dostało, potem chodziło tylko o to, ile ich było. Uświadomiłem sobie, że Turov nie była już primusem. Awansowała o dwa stopnie i została imperatorem. Teraz mogła dowodzić własnym legionem, gdyby jej go przydzielili. Albo nawet kilkoma legionami.
Jednak to nie jej awans zaszokował mnie najmocniej. Najbardziej frapowała mnie naszywka ze znakiem legionu. W miejscu wilczej głowy Legionu Varus znajdował się teraz niebiesko-zielony glob.
Gdy wreszcie odzyskałem mowę, zawołałem obcesowo:
– Olałaś nas?! Dołączyłaś do Hegemonii?!
– Nie tak się składa gratulacje – warknęła.
– Przepraszam.
– Awansowałam. W Legionie Varus może być tylko jeden trybun. Tę funkcję piastuje Drusus. Rada postanowiła, że nie dostanę legionu, ale za to zostanę przeniesiona do Hegemonii.
– Rozumiem – odparłem.
Rzeczywiście rozumiałem. Walczyła o ten awans od momentu, gdy ją poznałem, i wreszcie go dostała. Czasem bywam tylko prostym chłopakiem ze wsi, ale tego dnia pod moim ciemnym czerepem jarzyło się światło.
Przypomniałem sobie, ile razy ona i Winslade podejmowali się filmowania krajobrazów po bitwach. Słyszałem też, że Turov bez większych oporów posuwała się do modyfikowania raportów tak, aby wynikało z nich, że każde zwycięstwo było jej zasługą jako dowódcy. Nie była z takich, którzy lubią się bić czy nawet wydawać rozkazy w bitwie. Właściwie to nigdy nawet nie widziałem, aby strzelała lub prowadziła żołnierzy do boju.
– Czy to wszystko, specjalisto? – zapytała, wskazując drzwi.
– Mam jeszcze jedno pytanie.
Skinęła głową.
– Rozumiem, że awansowała pani i gratuluję, ale co stanie się z Varusem? Dziś wieczorem mamy głosować nad naszą niezależnością i…
– Jeśli o to chodzi – odparła, podchodząc do drzwi i otwierając je – to choć wiem, że nie przyjmujesz dobrych rad, i tak ci coś doradzę. Głosuj nad rozwiązaniem Legionu Varus. Nie warto walczyć z tym, co nieuniknione. Niezależne legiony to już przeszłość. Niemile widziane anachronizmy. Może pozwolą wam zachować wasze naszywki i nazwy jednostek, jednak i tak zostaniecie wkrótce wcieleni do Hegemonii, bez względu na to, jak zagłosujecie. Sądzę, że plan jest taki, by przypisać każdemu legionowi numer i by nazwy legionów stosować potocznie, a nie jako oficjalne oznaczenia.
To mnie przeraziło. Nie chciałem zostać wieprzem z legionu numer 199 czy gdzie by tam mieli nas przydzielić.
– Nie uważam, żeby był to dobry pomysł… – zacząłem.
Jej twarz nagle przybrała gniewny wyraz.
– McGill, ostrzegłam cię i wszystko wyjaśniłam. A teraz wynocha!
Odsunęła się, przytrzymując otwarte drzwi. Zasalutowałem i wymaszerowałem. Nie chciało jej się nawet odsalutować. Zamiast tego trzasnęła drzwiami tak szybko, że prawie dostałem nimi w plecy.
Szedłem korytarzem, próbując spojrzeć na całą tę sprawę z lepszej strony. Przynajmniej miałem już z głowy primus Turov… czy raczej imperator Turov. Powinienem wręcz świętować. Miałem jednak wrażenie, że coś jest nie w porządku.
Zgodnie ze swoimi zapewnieniami Winslade siedział w hallu i gawędził z Natashą, która znosiła jego towarzystwo z uprzejmą, choć znudzoną miną. Winslade zdawał się tego nie zauważać. Gdy przyszedłem, był wyraźnie zawiedziony.
– Mamy stawić się na zbiórkę – poinformowałem Natashę. – Odwieziesz mnie do portu kosmicznego?
– Pewnie.
Tymczasem Winslade przestał paplać i nadął się jak paw. Wyciągnął zza biurka kurtkę.
– Wydało się – powiedział. – Chyba mogę wam już to pokazać.
Na ramieniu miał naszywkę z globem.
– Pan też, co? – zapytałem. Nie mogłem powstrzymać szyderczego uśmiechu. – Wygląda na to, że prawdziwa lojalność to cholernie rzadki towar.
– Jeśli nie jesteś durniem, McGill, sam też zmienisz wieczorem front. Najlepiej w ogóle nie głosuj. To wszystko pic na wodę. Wynik jest już przesądzony. Jeśli nie zagłosujesz jak należy, zdegradują cię, a w końcu i tak trafisz do Hegemonii.
Natasha przyglądała mu się z niepokojem. Pociągnąłem nosem.
– Dzięki za radę, wieprzu – rzuciłem, kierując się do wyjścia.
– Gdyby nie ta zbiórka, skopałbym ci dupę za takie odzywki! – zawołał za mną Winslade.
– Oczywiście, sir – odparłem.
– 4 –
Natasha podążyła za mną na parking i wsiedliśmy do samochodu. Była mocno podminowana. Ja, szczerze mówiąc, także.
– W jaki syf wpakowałeś mnie tym razem, James? – zapytała.
– Nie martw się, maleńka… – zacząłem.
– Nie! – przerwała mi. – Nawet nie zaczynaj. Nie chcę słuchać słodkiego pieprzenia o tym, że wszystko będzie dobrze. Ta Turov… zawsze wiedziałam, że jest zimną suką i że cię nie cierpi. Ale tu chodzi o coś poważniejszego. Martwię się.
– Uhm… – mruknąłem, wykonując wyciągniętym palcem ruch okrężny.
Zrozumiała znaczenie tego gestu i uruchomiła auto. Unieśliśmy się i poszybowaliśmy ulicą.
Rozmowa nam się nie kleiła, bo oboje pogrążyliśmy się w niewesołych myślach. Patrzyłem, jak ulice śmigają za szybą. Wszędzie można było dostrzec ślady dobrobytu, którym Ziemia cieszyła się od niedawna. Jeszcze rok czy dwa lata wcześniej drogi w Atlancie były w tragicznym stanie. Teraz w miejscu chwastów rosły młode drzewka, a na stary, popękany asfalt wylano pastobeton. Spoglądałem w dół, podziwiając ten pozaziemski budulec. Pastobeton, zwany również pastonem, był o wiele barwniejszy od tradycyjnego betonu. Nowa droga przemykająca pod nami połyskiwała różem i błękitem. Substancja była