Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 7

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson

Скачать книгу

to, żeby zgłosić zmianę moich danych adresowych po przeprowadzce do Waycross. Był to ciasny, obskurny budynek i nie cieszyłem się zbytnio na trzecią wizytę.

      Kapitularz mojego legionu nie wyglądał imponująco. Patrząc z zewnątrz, można go było pomylić ze sklepem obuwniczym albo jednym z tych punktów, gdzie można kupić używane urządzenia elektroniczne z innych planet. Stał tam cały rząd podobnych Kapitularzy, reprezentujących różne legiony. Łącznie było ich około piętnastu. Prowadziły lokalny werbunek i obsługiwały legionistów w stanie spoczynku. Najwyraźniej wielu moich towarzyszy broni pochodziło ze stanów południowych, ponieważ to biuro funkcjonowało jako ich ośrodek.

      Gdy dotarłem z Natashą na miejsce, byliśmy już w pełnym umundurowaniu. Inteligentne tkaniny to istny cud. Jeśli ktoś chce, może się ubrać w aucie. Wystarczy owinąć ciało tkaniną i trochę się powiercić.

      – Jaką historyjkę im sprzedamy? – zapytała Natasha, parkując.

      Popatrzyłem na nią z niepokojem. Byłem pewien, że o cokolwiek nas zapytają, dam radę nawciskać im kitu, ale Natasha wolała walić prosto z mostu. Wieprzom jeszcze dała radę, bo ich akurat nie szanowała, ale wiedziałem, że do ludzi z Legionu Varus podejdzie inaczej. Lubiła mówić prawdę i wykonywać polecenia, jeżeli miała do czynienia z rzeczywistymi autorytetami. W moim domu pomogła mi i postawiła wszystko na jedną kartę. Teraz jednak nie miałem do niej zaufania. Załamałaby się pod autentycznym naciskiem ze strony któregoś z naszych bezpośrednich przełożonych.

      – Yyy… historyjkę? – zapytałem. – Już ją ustaliliśmy. Jakieś zbiry przyszły pod mój dom. Nie chcieli się wylegitymować i zrobiło się paskudnie. Tego się trzymaj, co do słowa.

      Wyglądała na zaniepokojoną. Położyła dłoń na drzwiach samochodu. Panel rozpoznał jej dotyk, zamigał kolorowym światłem i zamek otworzył się z trzaskiem.

      – Hej – powiedziałem, obejmując ją i całując w policzek. – Uszy do góry! Będzie dobrze!

      – James, przecież zabiłeś trzech ludzi, których ktoś wysłał, by cię aresztowali – powiedziała z zaciętą miną.

      – No tak… Ale należało im się.

      – Zgadzam się, ale co zrobimy, jeśli Graves jest w tym budynku? I jeśli ma trochę więcej oleju w głowie od tamtych wieprzy? Będzie wiedział, co zaszło. Przecież nas zna. A przede wszystkim zna ciebie.

      – Graves i tak będzie miał w dupie moje przepychanki z wieprzami.

      Natasha westchnęła i przewróciła oczami. Wysiadła z auta i poprawiła mundur. Zrobiłem to samo, założyłem beret na głowę i przechyliłem go pod właściwym kątem. Poszedłem przodem. W recepcji czekała mnie pierwsza niespodzianka. Rozpoznałem człowieka, który siedział przy biurku – faceta o szczurzej twarzy, z krótko przyciętymi włosami lśniącymi od kosmetyków. Nazywał się Winslade i był naczelnym kapusiem primus Turov.

      Siedział z nogami na biurku. Spojrzałem na niego, a on w odpowiedzi wyszczerzył w uśmiechu białe, ostre zęby.

      – Witaj, McGill – powiedział. – Miło, że wpadłeś! Czekają na ciebie tam z tyłu.

      Niedbale wskazał kciukiem przez ramię.

      – Adiunkcie Winslade – zacząłem – o co właściwie chodzi?

      – Za chwilę się dowiesz. Z tyłu są tylko jedne zamknięte drzwi. Idź i zobacz, kto za nimi czeka.

      Potem obdarzył mnie podłym uśmieszkiem. Przeszedłem obok niego, starając się wyglądać na tak wyluzowanego jak tylko się dało. Chciałem pozować na twardziela, dla dobra Natashy. Była w rozsypce od chwili, gdy dotarliśmy na parking, więc okazywanie przy niej słabości było niewskazane.

      Gdy mijaliśmy biurko, Winslade wyciągnął nagle chude ramię, blokując drogę Natashy. Miałem ochotę go sprać, ale musiałem odpuścić.

      – Ty nie idziesz, ślicznotko – powiedział. – Możesz zaczekać tutaj i dotrzymać mi towarzystwa.

      Podszedłem do drzwi, pchnąłem je i wszedłem do środka. W słabo oświetlonym pomieszczeniu zastałem primus Galinę Turov we własnej osobie.

      Powinienem się jej spodziewać po spotkaniu z adiunktem Winslade’em w recepcji, ale z jakiejś przyczyny nie przeszło mi to przez myśl. Primus nigdy nie zapuszczała się na takie rubieże. Nawet w Izbie Werbunkowej w Newark nie widywano jej zbyt często, a co dopiero w Kapitularzu.

      Moje zaskoczenie wyraźnie ją uradowało.

      – Jesteś na przepustce ledwie pół roku i już zapomniałeś, jak się salutuje? – zapytała.

      Błyskawicznie stanąłem na baczność i zasalutowałem nienagannie. Nie zasługiwała na to, ale zasady to zasady.

      Turov i ja nigdy się nie dogadywaliśmy. Była drobną kobietą o miłych dla oka krągłościach, starszą i o wiele bardziej złośliwą, niż się wydawała. Rygorystyczne przestrzeganie zasad miała we krwi, tak samo jak ja we krwi miałem ich łamanie. Zanim się do mnie odezwała, przez chwilę ostentacyjnie bawiła się tabletem. Stałem więc, gapiłem się w ścianę nad jej głową i czekałem.

      Wreszcie odłożyła tablet i rozparła się w fotelu.

      – Zapewne zastanawiasz się, dlaczego cię tu wezwałam. Mam rację? – zapytała.

      – Nie, sir – odparłem.

      Przez jej twarz przemknął grymas zaskoczenia. Milczała chwilę, ale w końcu musiała zadać pytanie:

      – Mam rozumieć, że spodziewałeś się zastać mnie tutaj?

      – Nie. Chodzi o to, że zastanawiam się, kto wysłał dziś rano tych wieprzy… przepraszam, funkcjonariuszy Hegemonii, do mojego domu.

      – A, o to chodzi – powiedziała, kiwając głową. – To ja.

      Po raz pierwszy od momentu, gdy wszedłem do ciasnego, ciemnego biura, spojrzałem jej prosto w oczy. Całą uwagę skupiłem teraz na niej.

      – Żołnierzy Hegemonii? W przeddzień ważnego głosowania nad naszą niezależnością? Czy mógłbym zapytać dlaczego?

      Turov uśmiechnęła się i złączyła palce. Miała krwistoczerwone, krótko obcięte paznokcie.

      – Ponieważ, drogi Jamesie, jesteś jaki jesteś. Mogłam na tobie polegać. Dziękuję za pomoc. A teraz bądź tak miły, wynoś się z mojego biura i wsiadaj na barkę oczekującą w porcie kosmicznym w Atlancie, żebyśmy wszyscy mogli dalej zajmować się swoimi sprawami.

      Nie wiedziałem, co o tym myśleć. Oczekiwałem przynajmniej solidnego ochrzanu. Tymczasem ona siedziała tu cała w skowronkach. Po co w ogóle fatygowała się z wizytą w tym miejscu? Żeby upajać się sukcesem? Wyglądała, jakby odniosła jakieś zwycięstwo, nie miałem jednak pojęcia, o co toczyła się gra.

      Potem zaczęły do mnie docierać przesłanki jej nowych rozkazów.

      – Pani primus – zacząłem zakłopotany – wspomniała pani o barce w porcie kosmicznym.

Скачать книгу