Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 5

Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson

Скачать книгу

Gwałtownie.

      Kosmiczny najemnik, który zginął już kilkanaście, a może sto razy, podchodzi do walki w nietypowy sposób. Pierwszą oznaką jest szczególny wyraz twarzy, który legioniści nazywają „trupim wzrokiem”. Może zaczynamy patrzeć tak dziwnie, bo posiedliśmy nienaturalną wiedzę o śmierci? Mam za sobą wiele gorzkich przeżyć, które powinny zostać oszczędzone wszystkim żyjącym, a które dla kogoś takiego jak ja stały się niemal chlebem powszednim.

      – James, nie rób tego! – ostrzegła Natasha, zgadując, co dzieje się w mojej głowie. – Dam sobie radę.

      Nawet na nią nie patrzyłem. Ani tak naprawdę jej nie słyszałem. Wybałuszyłem oczy, odsłaniając połyskujące białka. Jednak poza tym moja twarz zachowywała obojętny wyraz. Bojowy nastrój zdradzał tylko wytrzeszcz.

      Dla jasności – byłem wściekły jak cholera. Jednak był to całkiem inny rodzaj wściekłości. Mój umysł zachował jasność i zdolność chłodnej kalkulacji. Do walki ruszyłem z pewnością siebie, o której tamci trzej mogli tylko pomarzyć.

      Gruby stanął z powrotem na nogi i postąpił naprzód. Podniósł pałkę, która iskrzyła od ładunku energii. Jednym dotknięciem mógł pozbawić mnie władzy nad ciałem, jednak zignorowałem broń, skupiając się na człowieku.

      Początek walki był raczej nie fair. Ale przecież w walce często nie gra się fair. Przynajmniej jeśli chodzi o nas – bractwo żywych trupów.

      Gdy tłuścioch zaczął zbliżać się do mnie z paralizatorem, kopnąłem lotnię, która służyła mi za stolik. Rąbnęła policjanta w bok kolana. Coś chrupnęło dwa razy i grubas upadł z jękiem na twarz.

      – Ty popieprzony buraku!

      Drugi facet przynajmniej wyglądał na wysportowanego. Gdy ruszyłem mu na spotkanie, odrzucił pałkę, sięgnął do pasa i wyszarpnął broń boczną.

      Spluwa… Zaczynało się robić poważnie. Wiedziałem, że teraz mogą mnie zabić, ale na tym etapie prawie się tym nie przejmowałem. Gdybym zabił któregokolwiek z nich, zapewniłbym mu pierwszą konfrontację ze śmiercią i całym związanym z nią strachem i bólem. Jako ludzie z Hegemonii, policjanci wojskowi byli kopiowani i przechowywani tak samo jak legioniści, jednak wspomnienie pierwszej śmierci jest najgorsze. Dla mnie była już niczym nieprzyjemna wizyta u dentysty. Nie jest to coś, na co czekam z utęsknieniem, ale z drugiej strony nie ma co robić z tego zagadnienia. Uznałem, że jeżeli zabiję choćby tylko jednego z nich, i tak wygram tę walkę.

      – James! Jasna cholera! – krzyknęła Natasha. Wkroczyła jednak do akcji, widząc, jak policjant sięga po broń. Podbiegła do chudego specjalisty i wymierzyła mu kopniaka. Nie trafiła w jaja, ale za to dostał w zapadnięty brzuch.

      Chwycił ją i zaczęli się szamotać. Natasha próbowała podstawić mu nogę i prawie jej się udało. Walczyła dzielnie, to musiałem przyznać. Była technikiem, więc nie miała wielkiego doświadczenia bojowego. Chudzielec w końcu odepchnął ją. Uderzyła o moją skrzynkę z narzędziami, która spadła z hukiem na podłogę.

      Jej atak nie był spektakularny, ale zdołała na chwilę odwrócić uwagę napastników. Mięśniak obejrzał się, chcąc sprawdzić, co się dzieje z szefem, a ja skorzystałem z okazji, by się uzbroić.

      Kolejną cechą szczególną powszechną wśród ludzi mojego pokroju jest nawyk ukrywania broni w różnych miejscach. Zazwyczaj kolekcjonujemy pistolety, noże… wszystko, co może posłużyć do obrony. Czytałem gdzieś, że ludzie, którzy doświadczyli głodu, przez resztę życia wykazują fascynację jedzeniem i gromadzą zapasy żywności. W pewnym sensie postępowałem tak samo.

      Sięgnąłem pod poduszki na kanapie i wyciągnąłem maczetę.

      Kupując ją, wmawiałem sobie, że będę strzygł żywopłot w ogródku rodziców. Jednak w głębi serca wiedziałem, o co chodzi. Naoliwiłem ją i wsunąłem pod poduszki, ale nigdy nie wypróbowałem ostrza na krzaku czy innej zieleninie.

      Siłacz co prawda nie stracił ręki, ale już pół sekundy później miał o dwa palce mniej. Broń wyślizgnęła mu się z dłoni i z grzechotem uderzyła o podłogę.

      Podniosłem ją i wyprostowałem się. Chudeusz przy drzwiach w końcu wyciągnął swój pistolet i ściskał go w drżących dłoniach. Nadal stał przy wejściu, opromieniony różowym blaskiem świtu.

      – Tego już za wiele, McGill! – wrzasnął. – Nie ma powodu, żeby robić taki gnój! Rzuć broń i chodź z nami.

      – Jest całe mnóstwo powodów – odparłem ze stoickim spokojem.

      Trzymałem w ręku pistolet, ale nie celowałem w człowieka przy drzwiach. W końcu miał mnie na muszce, a ja nie chciałem dostać kulki.

      Zamiast tego opuściłem rękę wzdłuż boku. U moich stóp czołgał się koleś, któremu obciąłem palce. Podniósł je i próbował zawinąć w chusteczkę, którą wyciągnął z kieszeni. Mogłem mu powiedzieć, że szkoda zachodu.

      Facet ze strzaskanym kolanem był chyba w najgorszym stanie. Zbladł jak ściana i odsunął się na bok, żeby oprzeć się o moją sześcienną lodówkę. Miał urywany i świszczący oddech.

      – Odłóż broń, specjalisto! – rozkazał człowiek stojący w drzwiach. – To wariactwo! Jesteś aresztowany i pójdziesz z nami, żywy lub martwy!

      – Nie mieliście nakazu – zaprotestowałem. – Nie mieliście powodu. Wpadliście tu jak do stodoły. Tak nie traktuje się legionistów! Czy was, wieprzy, niczego nie nauczyli?

      „Wieprze” to wyjątkowo chamskie określenie, jakim niektórzy legioniści nazywają ludzi z Hegemonii. Facet lekko się zaczerwienił. Mógłbym założyć, że był zbyt spanikowany, aby przejmować się obelgami, jednak najwyraźniej tak nie było.

      – Dobra – powiedział. – Mamy cię doprowadzić żywego. Taki dostaliśmy rozkaz. Ale o niej nikt nic nie mówił.

      Skierował lufę na Natashę, która otworzyła szeroko oczy i zaczęła się cofać.

      Gdy tylko chudzielec przestał we mnie celować, strzeliłem do gościa z bolącym kolanem, który siedział oparty o moją lodówkę.

      Celowałem nisko – głównie dlatego, że nie chciałem rozwalić lodówki. Z jego klatki piersiowej buchnął czerwony strumień. Gliniarz osunął się z wyrazem zaskoczenia na twarzy. Z niezadowoleniem stwierdziłem, że kula przeszyła go na wylot i jednak trafiła w urządzenie. Szlag.

      Człowiek przy drzwiach przestał grozić Natashy i ponownie wycelował pistolet we mnie. Całkiem słusznie, bo ja z kolei mierzyłem w niego.

      Obaj wypaliliśmy i cofnęliśmy się chwiejnie. Chudzielec wypadł z szopy do ogródka i leżał tam, zanosząc się kaszlem. Mógł przeżyć, ale miałem nadzieję, że już się z tego nie wyliże.

      Leżałem na wznak i z doświadczenia wiedziałem, że mocno dostałem. Wykrwawianie się to ciekawe uczucie… a mówiąc „ciekawe”, mam na myśli „mocno zryte”. Przed oczami naprawdę robi się ciemno, a światło pulsuje w rytm serca, słabnąc z każdym uderzeniem.

      Człowiek bez dwóch palców podniósł

Скачать книгу