Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 3. Świat Postępu - B.V. Larson страница 20
– 9 –
Większości populacji Tau Ceti nie stanowiły żółwie – niebieskie ani żadne inne. Obywatele w przeważającej części byli przedstawicielami humanoidalnej rasy znanej jako Tau. Wzrostem i proporcjami ciała przypominali Ziemian z Azji, jednak na tym podobieństwa się kończyły. Widząc Tau z bliska, od razu można było poznać, że to kosmici. Mieli czerwonaworóżową skórę, czarne owadzie oczy, a ich usta otaczały wijące się kępy macek służących do przyjmowania pokarmów. Wyglądały jak mięsista broda i mnie osobiście napawały obrzydzeniem.
Jeśli nie patrzyło się Tau prosto w twarz, wyglądali wystarczająco ludzko. Jednak moim zdaniem, jeśli przyjrzało się im dokładnie (czego sam unikałem jak ognia), różnice stawały się ewidentne. Po pierwsze, w porównaniu z nami mieli dużo bardziej widoczne, grube żyły. Biosi mówili, że to dlatego, że Tau magazynują tłuszcz wewnątrz ciała, a nie w formie podskórnej tkanki. Gdy poruszali mięśniami lub gdy ich narządy pracowały, można było dostrzec, co się dzieje pod ich cienką skórą.
To właśnie Tau zbudowali tę oszałamiającą stację kosmiczną. Megadom szybujący po orbicie nad jedyną możliwą do zamieszkania planetą w układzie Tau Ceti – sam w sobie stanowił osiągnięcie godne najwyższego uznania. Dzięki Tau handel w tym miejscu osiągnął niesamowicie wysoki poziom i kręcił się w najlepsze. O ile było mi wiadomo, wszystkie kosmiczne produkty kupowane przez Ziemię każdego roku, dodając nasze kontakty bankowe z Układami Centralnymi, przepływały właśnie przez tę konstrukcję. W efekcie stacja Gelt była handlową stolicą Rubieży 921, obsługującą naszą lokalną sieć kilkudziesięciu zamieszkanych układów gwiezdnych. Już samo to sprawiło, że uznałem Tau za zadziwiający gatunek.
Niestety, tracili przy bliższym poznaniu, jeżeli chodzi o osobowość. Wszyscy byli podejrzliwi i pochłonięci dobrem własnym. Łasili się do każdego, kto miał pieniądze, i mieszali z błotem tych, którzy ich nie posiadali. W ich społeczności wszystko miało swoją cenę, a bogactwo stanowiło jedyny wyznacznik statusu.
Okolica wokół naszych koszar tylko to potwierdzała. Były tam niezliczone gromady handlarzy obsługujących stoiska oraz mnóstwo w pełni zautomatyzowanych kiosków. Sprzedawcy uwijali się w pocie czoła, wciskając najróżniejszego rodzaju śmieci, byle tylko wydębić od żołnierzy wszystkie kredyty, które ci mieli przy sobie. Produkty na pierwszy rzut oka wyglądały jak towar dobrej jakości, jednak już po pobieżnych oględzinach „buty z prawdziwej sauriańskiej skóry” okazywały się syntetyczną i kiepsko pozszywaną tandetą. Seks-zabawki chowane do pudełek z ilustracjami ludzkich szczegółów anatomicznych na etykiecie tak naprawdę były urządzeniami kompletnie niedopasowanymi do naszej fizjologii. Przykłady można by mnożyć.
Co gorsza, maszyny sprzedające strasznie hałasowały. Na Świecie Postępu zasób pomysłów na to, by reklama była jak najbardziej jaskrawa, irytująca i głośna, wydawał się nie mieć granic. Żeby dotrzeć do hallu, musiałem się przecisnąć obok próbującej mnie schwycić mechanicznej ręki wygrywającej ogłuszające, fałszywe dźwięki, które najwyraźniej w którejś części wszechświata uchodziły za muzykę.
Wewnątrz koszar panowała względna cisza. Odetchnąłem ciężko i zwróciłem się do Natashy.
– Istne piekło! – stwierdziłem. – Jestem rozczarowany.
– Dlaczego?
– Bo utknęliśmy w tym wariatkowie na cały rok.
Popatrzyła na mnie niedowierzająco.
– Jak dla mnie, tu jest fantastycznie! – powiedziała z uczuciem. – Już nie mogę się doczekać, aż przeczeszę każdy zakątek stacji i znajdę supertowary, które zabiorę do domu. Nie martw się o tych sprzedawców pod drzwiami. Za kilka godzin już ich tu nie będzie. Ktokolwiek jest ich właścicielem, pewnie wykupił krótkoterminowe pozwolenie na wyłapywanie nowo przybyłych. W każdym większym mieście na Ziemi to normalka. Po prostu trzeba się mieć na baczności. Pamiętaj tylko, żeby trzymać rękę na portfelu. I nie pić za dużo.
Pokręciłem głową, zdenerwowany. Ogólnie nie trawiłem miast, a to było najgorsze ze wszystkich, jakie widziałem. Wypełnione po brzegi kosmitami, zgiełkiem, rozpędzonymi pojazdami i chaosem. A ja miałem w nim spędzić cały rok. Zatęskniłem za domem.
– Chyba nie powiesz, że wolałbyś żłopać piwsko w tej twojej szopie? – zapytała Natasha.
Wzruszyłem ramionami i obróciłem się w stronę majaczącego wnętrza koszar. Zmarszczyłem czoło, wytrzeszczyłem oczy i przechyliłem głowę na bok.
– To jakiś żart? – spytałem. – Czy te moduły nie wyglądają znajomo?
Tak naprawdę były to te same modułowe kwatery, które pozostawiliśmy na „Minotaurze”.
– No pewnie! – potwierdziła Natasha. – Dlatego tu w nich przylecieliśmy. Dom dla naszego gatunku w wersji instant! Moduły mają ustawioną komfortową temperaturę, ciśnienie powietrza i takie tam. Chyba nie liczyłeś, że będziesz mieszkać jak jeden z tutejszych, gdzieś na ulicy?
Odwróciłem się do niej zdumiony.
– Ale… dlaczego po prostu nie podrzucili nas tutaj w tych pakunkach? – zapytałem. – Byłoby o wiele łatwiej! Wszyscy żołnierze musieli przedostać się przez stację Gelt na własny koszt. Błąkali się, marnowali czas…
Natasha zaśmiała się i pokręciła głową.
– Widzę, że musisz się jeszcze wiele nauczyć o tym miejscu. Tau nigdy nie pozwoliliby na to, by dziesięć tysięcy frajerów prześlizgnęło się ot, tak sobie. Na pewno nie zezwolili „Minotaurowi” na lądowanie z ładunkiem i pasażerami w jednym miejscu. Pewnie polecili im nas wysadzić w punkcie odprawy celnej, a potem wysłali okręt tutaj, na drugi koniec stacji, żeby wyładować nasze moduły.
– Odprawa celna? – zapytałem. – Nie pamiętam, żeby ktoś mnie przeszukiwał i sprawdzał dokumenty.
– Tutaj tak nie robią. Jeśli masz wystarczająco dużo kasy, żeby dotrzeć na stację, jesteś tu mile widziany. Taka jest zasada Tau. Pewnie mają na bramkach kilka automatycznych wykrywaczy broni i tym podobnych sprzętów, ale to by było na tyle.
Pokiwałem wolno głową. Wspinaliśmy się po długim ciągu schodów do modułu naszej jednostki.
– Zaczynam już kumać. Gdyby dowieźli nas tutaj jak należy, straciliby szansę oskubania świeżaków już na wejściu. Kto wie ile żółwi dorobiło się w ten sposób na bezsensownych kursach. Wielka szkoda.
– Gdzie jeden traci, drugi zyskuje – odparła.
Spojrzałem na nią zdziwiony.
– To takie miejscowe powiedzenie – wyjaśniła. – Czytałam o tubylcach, odkąd Turov ogłosiła cel naszej misji.
– Właśnie widzę.
Gdy dobrnęliśmy do modułu jednostki, system dostępu rozpoznał mnie, a mój stuk pokierował mnie na odprawę w mesie oficerskiej. Natasha otrzymała te same rozkazy, ale Carlos i Kivi ich nie dostali. Spotkaliśmy