Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 23
Nerwowo śledziliśmy poczynania zwiadu. Kivi nie traciła zimnej krwi, choć w jej głosie słychać było napięcie. Bardzo okrzepła od czasu naszej pierwszej misji.
– Sprawdzam korytarze. Centurionie, chyba odcięto główne zasilanie. Wygląda na to, że ten moduł działa na bateriach awaryjnych.
Graves milczał. Z uwagą wpatrywał się w transmisję. Większość z nas robiła to samo – poza Sargonem, który zajął pozycję z boku wypalonej dziury. Jego broń spoczywała na ramieniu w pełnej gotowości. Sposób, w jaki wpatrywał się w dziurę, przypominał mi polującego kota. Uznałem, że najrozsądniej będzie dołączyć do niego.
Graves posłał nam krótkie spojrzenie. Nic nie powiedział, ale pokiwał głową z aprobatą. Była to miła odmiana.
Kivi przeszukała najbliższą okolicę wokół włazu, po czym otworzyła wrota. Wszyscy odruchowo się spięliśmy. Po tym, jak rzuciło się na nas z dziesięć ton pancernych kalmarów, byliśmy dosyć nerwowi.
Ruszyliśmy do wnętrza. W miarę naszych postępów rozglądałem się trochę na boki. Znajdowaliśmy się w kwaterach mieszkalnych załogi – przynajmniej tak mi się wydawało. Przestrzeń wypełniały ciała martwych Skrullów. Znajdowaliśmy się w stanie nieważkości, więc zwłoki unosiły się upiornie wokół nas.
Skrullowie to dziwaczna rasa. Nie byli zbyt okazali, mieli może z metr wzrostu i pomarszczone twarze o niewyraźnie humanoidalnych rysach, a ich korpus pokrywała twarda skorupa. Z tego pancerza wyrastało kilka cienkich kończyn. Niepokojąco przypominały ramiona martwych dzieci dryfujące w zamarzniętej mgiełce własnej krwi.
– Jak nazywają te cudaczne małpy z Madagaskaru? – spytał mnie Carlos.
Zastanowiłem się chwilę.
– Lemury?
– No. Ci tutaj tak właśnie wyglądają. Wielkie, żółte oczy.
– Ja myślałem bardziej o żółwiach z długimi, chudymi łapkami i człekokształtnymi gębami.
– Jasne, to też pasuje.
Nie widywaliśmy Skrullów zbyt często, chociaż spędziliśmy z nimi ponad rok w kosmosie. Uderzyła mnie myśl, jak łatwo można było mieszkać tuż obok przedstawicieli innego gatunku i tak naprawdę nic o nich nie wiedzieć, bo każda grupa trzymała się ze swoimi. Teraz wydali mi się bardziej bliscy. Pokojowe, pracowite istoty, które wycięto w pień jak zwierzęta.
– Wiesz co, teraz to mnie już trochę ruszyło – rzuciłem, gdy brnęliśmy naprzód wąskimi przejściami w stronę głównego korytarza, prowadzącego do sterowni.
Mówiąc to, musiałem odgarnąć sprzed twarzy rude nitki zmrożonej krwi. Krwawa rosa tworzyła coś na wzór kruchej pajęczej sieci, która pękała pod najlżejszym dotykiem.
– Czemu? – spytał Carlos.
– Nie wiem, jakoś tak. Nikomu nie robili krzywdy. I krew też mają czerwoną, tak jak my. Nie wiedziałem.
Carlos zaśmiał się w głos.
– Ale z ciebie mazgaj, McGill. A dlaczego mielibyśmy nie kochać tych wężorękich maszynek do zabijania? Prawda, nie są zbyt miłe… ale my też nie. Pamiętaj, to Galaktyczni najechali ich system i zaczęli się tu rządzić. Musisz przyznać, że te wielgachne kalmarostwory mają jaja. Stawiają większy opór niż my kiedyś.
Pokiwałem głową z namysłem. W życiu bym nie przypuszczał, że Carlos będzie miał coś głębokiego do powiedzenia na jakikolwiek temat, ale tym razem mu się udało.
– Coś w tym jest – przyznałem niechętnie.
– Dość już paplania tam na przedzie – burknął weteran Harris, przeciskając się bliżej nas. – Ortiz, skończ rozpraszać specjalistę. Jego działo i on sam muszą być w gotowości, jeśli chcesz dalej oddychać.
– Czy byłoby lepiej, gdybym walnął samobója tu, gdzie stoję, weteranie? – spytał Carlos usłużnie.
– Byłbym bardzo, ale to bardzo szczęśliwy – odparł Harris i wierzyłem mu z całego serca. – Ale nie, potrzebne nam jest nawet twoje marne dupsko. Po prostu zawrzyj gębę.
Ponieważ Skrullowie byli mniejsi od ludzi, a my dodatkowo nosiliśmy ciężkie pancerze, trasa szła nam jak po grudzie. Zastanawiałem się, jak to było z naszymi przeciwnikami. W porównaniu do nas byli ogromni. Jak zdołali manewrować w tych tunelach?
– Kontakt! – zawołał głos z pierwszej linii.
Byłem dość pewien, że należał do Kivi. Rzuciłem się naprzód, ale Sargon przywołał mnie na kanale prywatnym.
– Najpierw niech zajmą się tym regularni – doradził. – Nie wyrywasz się, jak masz jedyną dobrą broń.
Zatrzymałem się, ale nie było to łatwe. Było to całkowicie wbrew mojej naturze. Chciałem pomóc Kivi… ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę, że Sargon ma rację. On sam nie zawsze trzymał się na tyłach, ale ta misja miała zbyt duże znaczenie. Po prostu nie wiedzieliśmy, z czym mamy do czynienia. Co gorsza, jakbym w tym momencie zginął, nawet nie miałem pewności, czy mnie kiedykolwiek wskrzeszą. Reszta legionu była wciąż nieuchwytna – a wraz z nią wskrzeszarki.
Usunąłem się na bok do pobliskiej wnęki, żeby przepuścić kilku ciężkozbrojnych. Wyglądali tak, jakby próbowali wspinać się po drabinie pod wodą. W warunkach zerowej grawitacji właściwie każdy porusza się tak, jakby pływał, przeciągając swój ciężar od jednego uchwytu do drugiego i odbijając się nogami od każdej dogodnej powierzchni. Nie dało się zwyczajnie iść ani czołgać, bo brakowało ciążenia, które by cię dociskało i zapewniało niezbędny kontakt z podłożem.
Carlos był jednym z żołnierzy, którzy popędzili naprzód na rozkaz Gravesa i Harrisa. Przechodząc obok, zagrał mi na nosie – mniej więcej. Wizjer trochę ograniczał jego możliwości.
Gdy tylko ruszyłem w jego ślady, poczułem, że mój oddech przyspiesza z każdym krokiem. Byłem czwarty w szeregu, gdy wyszliśmy na większą, bardziej otwartą przestrzeń.
– Kontakt! – Głos Kivi przeciął ciszę, ostrzegając przed wrogiem.
Ale kiedy wyłoniłem się z dziupli, która wieńczyła karłowaty korytarz, nie zobaczyłem żadnych kałamarnic.
– Gdzie one są? – spytałem.
– Na naszej drugiej – syknęła. – Patrz.
Kivi przywarła do tylnej ściany. Widziałem, że wpatruje się i mierzy z broni w jakiś otwór. Zajęło mi chwilę, zanim zrozumiałem, na co patrzę. W kadłubie statku ziała olbrzymia wyrwa. Znajdowała się na szczycie kopuły pokładu obserwacyjnego przy mostku. Dziura miała około pięciu metrów długości i ze dwa szerokości. Robiła piorunujące wrażenie.
– Nie widzę żadnych kalmarów – szepnąłem