Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson
Чтение книги онлайн.
Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 18
Znaleźliśmy butle z tlenem dokładnie tam, gdzie wskazała Natasha. Rozdzieliliśmy je między siebie, podłączyliśmy do kombinezonów i uruchomiliśmy aparaty oddechowe. Nasze skafandry były dosyć nowoczesne.
Po jakimś czasie skończyłoby się im zasilanie, ale póki to nie nastąpiło, były w stanie rozkładać dwutlenek węgla i odzyskiwać z niego tlen, zużywając przy tym tylko niewielką ilość świeżego tlenu ze zbiorników. O ile nie wyczerpiemy baterii podczas walki, powinniśmy być zabezpieczeni na całe dnie.
Aż trudno wyrazić, o ile lepiej czuje się żołnierz w kosmosie, kiedy wie, że ma pewne źródło tlenu. Przestrzeń kosmiczna to bezlitosne miejsce, a zabójcze środowisko może przetrzebić szeregi bez jednego wystrzału. Brak tlenu, ekstremalne temperatury czy stare dobre promieniowanie są równie mordercze jak wrogi karabin.
Kiedy skończyliśmy ze zbiornikami, miałem już nowe rozkazy na kanale dowodzenia. Poprowadziłem drużynę na spotkanie z Gravesem i resztą oddziału na głównym pokładzie szkoleniowym. Ci, którzy nie wzięli ze sobą broni, znaleźli tam uzbrojenie – ale były to jedynie trachy. Z całego oddziału tylko ja miałem miotacz plazmowy.
Graves przeszedł wzdłuż szeregu, sprawdzając nasz sprzęt. Zauważył, że razem z Carlosem byliśmy w pełnym rynsztunku bojowym.
– Kto kazał ci wziąć karabinek laserowy, Ortiz? – rzucił w stronę Carlosa.
– Ten oto McGill. Paranoik z niego.
Graves pokiwał głową.
– Ze mnie też. Ortiz, zostajesz z McGillem. Twoim zadaniem jest utrzymać naszego jedynego ciężkiego bombardiera przy życiu. Swoje życie możesz spisać na straty.
– Dziękuję, sir! – ogłosił Carlos. – Rzucę się w paszczę pierwszego napotkanego wroga, sir!
– Nie trzeba. I zdaje się, że nie mają zębów… przynajmniej niezupełnie.
Zmarszczyłem brwi.
– Z czym mamy do czynienia, sir?
– Intruzi. Wrogi okręt zagrodził nam drogę do docelowej planety. Za kilka godzin dokonalibyśmy zrzutu, ale wpadliśmy w pułapkę, która skutecznie nas zatrzymała.
Wszyscy wymienili niespokojne spojrzenia. Pułapka? Na statek w bańce czasoprzestrzennej?
– Ale są też i dobre wieści – ciągnął Graves. – Wróg zajął mostek i pozabijał Skrullów, ale mają tu tylko nieliczne siły i ewidentnie nie spodziewali się, że na pokładzie znajdą cały legion ciężko uzbrojonych żołnierzy. Odbijemy ten statek i będzie po wszystkim. Trudno, żeby było inaczej. Zadzierać ze statkiem Galaktycznych… chyba oszaleli.
– Sir, czegoś tu nie rozumiem – powiedziałem. – Myślałem, że będziemy mierzyć się z jakimiś ludzkimi osadnikami, którym przyśniło się założenie własnej kompanii najemniczej.
– I tu się myliliśmy – odparł Graves. – Sami zobaczcie.
Zastukał w przedramię i przyłożył je do pobliskiej ściany.
Ta natychmiast się rozświetliła, zamieniając w wielki ekran. To była fajna sztuczka, ale rzadko widziałem ją w akcji. Tylko oficerowie mieli stuki o dość wysokich uprawnieniach. Nawet technicznym nie pozwalano zamieniać statku w objazdowe kino.
– Przyjrzyjcie się uważnie – uprzedził Graves. – W przelocie widać tu naszego przeciwnika. Pobraliśmy ten plik z kamer na mostku, zanim rozwalili monitoring.
Spoglądaliśmy na pusty korytarz. Przez kilka sekund nic się nie działo, ale potem zatańczyły tam cienie – dziwne cienie.
– Co to, u diabła, jest? – zaklął Carlos.
Tym razem nikt nie kazał mu się zamknąć. Wszyscy zastanawialiśmy się nad tym samym.
Na granicy zasięgu kamery przemknęła jakaś postać. Nie należała do człowieka, tego byłem pewien. Poruszała się dziwnie, takimi falującymi skokami. Pod tym kątem mogliśmy zobaczyć tylko część sylwetki. Mignęły tam grube, wężowate wypustki i zazębiające się w rombowe wzory płytki.
– To coś ma łuski – powiedziała Natasha, podchodząc bliżej. Uniosła dłoń ku ekranowi jakby z fascynacją. – Zupełnie egzotyczne.
– Wygląda jak snopek żywych węży – stwierdził Carlos. – Nie wiem, co to, ale jest wielkie jak skurczybyk!
– Mniejsze od bydlaków ze Świata Stali – odparła Kivi.
Carlos pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem.
– Kosmici. Pokręceni kosmici. Po prostu cudnie. Jak dobrze, że to skończone przygłupy. Chyba nie mają pojęcia, jak działa Imperium. Przylecą tu Galaktyczni i przerobią ich na skwarki. Na pewno ułatwili nam robotę. Wystarczy, że przeżyjemy dość długo, żebyśmy zdążyli zgłosić to władzom. Popatrzcie ostatni raz na Zeta Herculis. Galaktyczni zetrą to wszystko w proch, kiedy się o tym dowiedzą. Niedługo wróg przejdzie do historii. Ha, może i nawet zgaszą tę całą gwiazdę. Słyszałem, że czasem tak robią.
– Możesz mieć rację – przyznał Graves. – Ale to bez znaczenia, bo mogą minąć lata, zanim dotrze tu flota bojowa. Wtedy zostaną tu same trupy. Nasze lub ich.
Wpatrywaliśmy się w monstrum na ekranie, bo Graves puścił nagranie w pętli. Pełzanie było okropne. Widziałem już swoje, jeśli chodzi o obcych – i na Świecie Stali, i na filmach egzoprzyrodniczych w domu. Ale te stwory to były prawdziwe dziwadła. Na Ziemi nie było niczego podobnego. Od samego patrzenia miałem ciarki.
Zdawało się, że wszyscy mają podobnie – z wyjątkiem Gravesa, Carlosa i Natashy.
Graves wyglądał, jakby go to nie obchodziło. Podchodził do sprawy całkowicie rzeczowo. Carlos był cały w zachwytach, że obcy spierdolili, atakując nasz statek. Z kolei Natasha… ona wpatrywała się w ekran jak zahipnotyzowana.
Potem Graves zaserwował nam małą przemówkę, jak to najpierw okrążymy pokład dowodzenia, a potem przyciśniemy otoczonych obcych. Brzmiał, jakby był pewien zwycięstwa.
Jakoś mnie to nie pocieszało. Nie dawała mi spokoju myśl, że mierzymy się z nieznanymi obcymi napastnikami, którzy byli dość sprytni, żeby dokonać abordażu na statek w nadświetlnej i skutecznie go unieruchomić.
Znów podzieliliśmy się na drużyny i ruszyliśmy przed siebie. „Corvus” był dużym statkiem – ogromnym w porównaniu do ziemskich jednostek. To nie było jak zwiedzanie morskiego statku: bardziej przypominało błądzenie po labiryncie wielkości drapacza chmur. Na całe szczęście Skrullowie byli wyjątkowo praktyczni i racjonalni. Konstrukcję statku oparli na wzorach geometrycznych.
Pokład dowodzenia otaczały korytarze, które zbiegały się w tym punkcie niczym szprychy w starodawnych kołach. Osiem punktów dostępu – ni mniej, ni więcej.
Według Gravesa wystarczyło, żebyśmy obsadzili wszystkie drogi ucieczki. Jeśli uda się nam zamknąć wroga