Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu. B.V. Larson

Чтение книги онлайн.

Читать онлайн книгу Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson страница 14

Legion Nieśmiertelnych. Tom 2. Świat Pyłu - B.V. Larson

Скачать книгу

się o tych wczesnych dniach Hegemonii. Wiedziałem, że historia, którą poznawaliśmy ze szkolnych podręczników, była wygładzona. Było mnóstwo szemranych interesów, wojen domowych i rewolucji, które zwyczajnie zamieciono pod dywan. Najwyraźniej pominięto też takie szczegóły jak pożyczki od Galaktycznych.

      – Czyli… to może być starcie między dwoma ludzkimi legionami? – spytałem z niepokojem.

      – Coś w tym rodzaju, ale o to się nie martw. Powinniśmy mieć przewagę. Oni byli zupełnie odcięci. Kiedy opuszczali Ziemię, mieli oczywiście wprowadzoną dyscyplinę, ale ta ekspedycja miała charakter bardziej naukowy niż militarny. Sądzę, że mają dość zwartą organizację, skoro zdołali dotrzeć do gwiazd i przeżyć. Mimo to nie widzę szans, żeby mogli mierzyć się z naszą wiedzą i doświadczeniem, jeśli dojdzie do walki. Spodziewam się, że Legion Varus wyjdzie z tego konfliktu zwycięsko.

      Czułem się nieswojo, ale powstrzymałem się od uwag.

      Graves wpatrywał się we mnie przez chwilę.

      – Zamierzam właśnie złamać jedną z moich zasad, McGill – powiedział. – Spytam żołnierza o jego zdanie. Nigdy tego nie robię.

      – Uważam, że ludzie nie powinni zabijać innych ludzi, sir.

      – Widzisz? Właśnie takich pierdół nie chce mi się wysłuchiwać. Czy przypadkiem nie wyklarowaliśmy sobie pewnych podstaw? Ile, ledwie pięć minut temu? Ty w ogóle nie masz myśleć o takich sprawach. Na nic mi się nie przydasz, jeśli kwestionujesz rozkazy, zanim jeszcze zdążyliśmy wylądować.

      – Przepraszam, sir. Chciał pan wiedzieć.

      – Co prawda, to prawda – mruknął zza biurka, odchylając się w fotelu. – No dobra. Zaczynajmy. Porozmawiajmy o twoim awansie i nowym miejscu w Legionie Varus. Przede wszystkim powinieneś wiedzieć, że zostałem przeniesiony, właściwie nie ja, a primus Turov. Teraz będzie dowodzić ciężką kohortą. Trybun uznał, że nie ma predyspozycji do szkolenia świeżych rekrutów. Turov weźmie ze sobą wszystkich starszych oficerów. W tym mnie.

      Przyglądał mi się badawczo, gdy docierał do mnie sens jego słów. Graves miał zniknąć z mojej jednostki? Byłem zaskoczony, ale im dłużej o tym myślałem, tym lepszy miałem humor.

      – Gratulacje, sir – odpowiedziałem pospiesznie.

      – Tak, to chyba właściwa odpowiedź – stwierdził. – W końcu wynoszę się z przedszkola. Koniec z lekką piechotą. Koniec z pilnowaniem biegających w piżamkach żółtodziobów.

      Graves stuknął palcem w rozkazy, które pojawiły się na spoczywającej przed nim tafli giętkiego plastiku. Słowa zawirowały i na ekranie rozkwitła jego odznaka identyfikacyjna. Podpisał dokumenty na czytniku odciskiem palca.

      Wypisał się z jednostki! Nawet nie śmiałem o tym marzyć. Byłoby bosko mieć Gravesa z głowy. Doceniałem go jako oficera, ale skurwiel był zimny jak jaszczurka w zaspie.

      Zauważyłem na tafli plastiku również swoje imię. Poczułem rosnącą ekscytację, widząc, że również otrzymałem nowe rozkazy.

      – A tak przy okazji zabieram twój oddział ze sobą – rzucił Graves po chwili, przekreślając wszystkie moje nadzieje. – Wsadzam cię w ciężki pancerz, specjalisto. Zrobię z ciebie też bombardiera, więc będziesz musiał trochę przybrać na siłowni. Co na to powiesz?

      Zastygłem na moment, ale udało mi się ukryć zaskoczenie.

      – Dziękuję, sir – odparłem dyplomatycznie.

      – Tak myślałem. – Graves prychnął. – Zawsze umiem wyczuć, kiedy żołnierz darzy mnie sympatią. A teraz zmiataj.

      Opuściłem gabinet z ciężkim sercem.

      * * *

      Miesiące mijały szybko. Nauczyłem się, jak obsługiwać zbroję. Diametralnie różniła się od cienkich kombinezonów z inteligentnej tkaniny, do których przywykłem podczas szkolenia. Ta część zmian zdecydowanie przypadła mi do gustu.

      Jednak do mojej nowej broni trudniej było się przyzwyczaić. Stare wygi nazywały ją rzygaczem – była to ciężka tuba miotająca plazmę. Miała około półtora metra długości i zdawała się ważyć tyle samo w tonach. Raz już strzelałem z takiego działa podczas walki – w naprawdę podbramkowej sytuacji – i choć teraz wręczono mi je oficjalnie, nie wydawało się przez to prostsze w użyciu.

      Tuba plazmowa przypominała gabarytami granatnik rakietowy, tylko była znacząco cięższa i bardziej nieporęczna. Wszystkie nastawy były ręczne, a w pakiecie dostawało się jeszcze moduł zasilający, który taszczyło się na plecach. Sam tubus był uciążliwy pod każdym możliwym względem. Choćby zmiana poziomu mocy i przestawienie ogniskowej z zakresu wąskiego na szeroki wymagało niezłej gimnastyki.

      Zgodnie z sugestią Gravesa spędzałem poranki na ćwiczeniach z ciężarkami w tych częściach statku, w których utrzymywano aktywne studnie grawitacyjne. Wziąłem się do tego na poważnie, bo nikt dokładnie nie wiedział, jakie warunki czekają nas na docelowej planecie. Co, jeśli tamtejsza grawitacja jest dwa razy większa od ziemskiej? Nie chciałem targać broni za sobą po piachu w jęczącym i iskrzącym egzoszkielecie, nie nadążając za resztą drużyny.

      Trening w pancerzu był kolejnym nowym doświadczeniem. Lekka piechota naprawdę miała najgorzej, teraz widziałem to wyraźnie. Ale najlepsze było to, że weteran Harris nie wykazywał już żadnych ciągotek, żeby mnie zabić podczas szkolenia. Rzecz jasna nie chodziło o to, że z dobrego serca odpuścił sobie tę naszą małą rywalizację – po prostu bał się uszkodzić mój ekwipunek. Żeby powalić opancerzonego piechura z rzygaczem na barkach, trzeba było użyć znacznej siły. To niemal na pewno zrujnowałoby mój pancerz. Fakt, że większość naszego wyposażenia była praktycznie nie do zastąpienia, mocno utrudniał pracę moim instruktorom.

      Podczas mojej pierwszej kampanii w kosmosie nic nie było tańsze niż ludzka krew. Oficerowie nieszczególnie przejmowali się też naszym sprzętem. Co się dało, puszczaliśmy we wtórny obieg, ale jeśli jakiś kombinezon przestawał się zapinać albo jakiś trach zaczynał szwankować – lądował w koszu. Legion Varus, przy całej swojej złej reputacji, zawsze dostawał z Hegemonii hojny budżet w galaktycznych kredytach.

      Te czasy minęły. Teraz, kiedy mój sprzęt był wart znacznie więcej od mojego ciała, wszyscy rzucali się go sprawdzać po każdym upadku. Przypominało to dowodzenie w wykonaniu działu księgowości. Podzieliłem się tym spostrzeżeniem z weteranem Harrisem, który jakoś wciąż nie przepadał za wysłuchiwaniem moich uwag.

      – McGill – powiedział – po prostu uważaj jak wszystkie cholery, żeby niczego nie uszkodzić, jak już wylądujemy. Jesteś teraz specjalistą, wielkim ważniakiem-bombardierem. Ta, aż mnie w dupie ściska z wrażenia. Ale pamiętaj, że jesteś najbardziej zielonym bombardierem na całym pokładzie. Mówię poważnie. Więc patrz i ucz się od lepszych od siebie, chłoptasiu. Są wszędzie dookoła.

      Staliśmy w piaszczystym dole otoczonym osmalonymi pastonowymi ścianami. Żeby odpalać działa plazmowe na pokładzie lecącego statku kosmicznego, najpierw trzeba się upewnić pod każdym względem, że nie ma szans na przebicie kadłuba. Legionowi technicy zadbali o właściwy poziom bezpieczeństwa, wznosząc otaczający nas wielowarstwowy bunkier z pastobetonowych

Скачать книгу